sobota, 28 września 2019

Epilog

Ślub roku już w ten weekend!

Dokładnie rok po usłyszeniu magicznego "tak", Marco Asensio wraz ze swoją ukochaną Marią Pombo, staną na ślubnym kobiercu. Otoczenie narzeczonych potwierdza, iż jest to kościół pod wezwaniem Świętego Antoniego w Madrycie. Zostaliśmy przyzwyczajeni przez Marco i Marię, że wszelkie szczegóły zachowują dla siebie. Jednak każdy jest ciekawy jak będzie wyglądała panna młoda.

Samochód zatrzymał się przed starym kościołem w Socobio. Santa Cruz de Castañeda został wybudowany w dziesiątym wieku i był miejscem wielu wzruszających oraz szczęśliwych chwil mojej rodziny. To tutaj moi rodzice oraz dziadkowie wzięli ślub. To tutaj zostałam ochrzczona. Nie wyobrażałam sobie innego miejsca na dzień mojego ślubu.
- Jesteś pewna?
- Tato! - zaśmiałam się. 
Za jego pomocą wysiadłam z samochodu. Zadowolonym spojrzeniem omiotłam dziedziniec kościoła. Wszyscy byli już w środku i na nas czekali. Żadnej żywej duszy wokół. Żadnych fotoreporterów i dziennikarzy. Byłam wdzięczna Mary za jej diabelski plan. Rozemocjonowana opowiedziała w mediach o teoretycznym miejscu mojego ślubu. Właśnie w tym momencie, zainteresowani tym wydarzeniem ludzie, stali pod kościołem w Madrycie. A my byliśmy tutaj. W Baskonii. W moim rodzinnym Socobio. Setki kilometrów od stolicy Hiszpanii.
- Wyglądasz przepięknie. - tata podał mi swoje ramię, które z szerokim uśmiechem chwyciłam. - Twoja mama wyglądała dokładnie tak samo w dniu naszego ślubu. Marco będzie nie mniej wzruszony ode mnie.
- O ile nie uciekł. - zażartowałam.
- Przebiera z niecierpliwości nogami pod ołtarzem.
Wolnym krokiem ruszyliśmy w stronę wejścia do kościoła. Czułam się cudownie mając na sobie własny projekt, przerobiony z sukni ślubnej mojej matki. Już jako mała dziewczynka o tym marzyłam. Dzięki niezawodnej pomocy projektantów z Yolancris, mogłam spełnić to marzenie. Miałam na sobie prostą białą sukienkę, na którą zarzucony był tiulowy płaszcz, haftowany drobnymi kamieniami oraz perłami. To właśnie on, ćwierć wieku temu, był suknią ślubną mojej mamy. Najpiękniejszą rzeczą na świecie jaką kiedykolwiek widziałam.
- Wyglądasz jak księżniczka. - szepnęły do mnie bliźniaczki, czekając niecierpliwie przy wejściu. Trzymały w swoich dłoniach białe koszyczki, wypełnione płatkami kolorowych kwiatów. Ucałowałam ich pyzate policzki i skierowałam w stronę wejścia. W całym kościele rozbrzmiał dźwięk starych organów, a mój ojciec spiął się ze wzruszenia. Żwawym krokiem ruszyliśmy pomiędzy ławkami, pełnymi najbliższych nam osób. Posyłałam im wszystkim szeroki uśmiech, odpowiadając w ten sposób na ich własne. Tylko jedna osoba pozostała poważna. Marco w skupieniu spoglądał na nasze zbliżające się sylwetki. Nerwowo zagryzał swoje usta, powstrzymując się przez upustem emocji.
- Pamiętaj o naszej rozmowie. - tata podał mu moją dłoń, po czym poklepał po spiętym ramieniu. Marco kiwnął głową i wbił we mnie zamglone spojrzenie.
- Wyglądasz pięknie. - szepnął.
- Starałam się dla Ciebie. - uśmiechnęłam się co odwzajemnił. Uniósł moją dłoń i ucałował z czułością pierścionek na moim palcu. Wzruszenie ścisnęło moje gardło, a po policzku spłynęła łza. Był tym jedynym. Miłością mojego życia. W tym momencie byłam tego bardziej pewna niż kiedykolwiek.
Trzymając się za dłonie stanęliśmy przed księdzem, który rozpoczął ceremonię. Drżącym głosem wypowiedziałam słowa przysięgi, czując że są to moje najpoważniejsze słowa w całym życiu. Słowa, które zmienią wszystko. Słowa, wypowiedziane z wypełnionym miłością sercem. Słowa, które były drogą do spełnienia i szczęśliwego życia. Słowa, które były nagrodą za wszystkie wylane przeze mnie łzy.
- Kocham Cię. - Marco z czułością pogładził mój policzek, po czym złożył pocałunek na ustach. Od tej chwili byliśmy małżeństwem. Jednością. - To które z nas pisze dzisiaj list do bociana? - w jego oku pojawił się błysk cwaniactwa.



mariapombo : Najpiękniejszy dzień w moim życiu ❤️

*

Osiem lat później

- Ale tata na pewno będzie?!
- Obiecał Ci to, prawda? Niedługo się tu zjawi. - poprawiłam boiskową koszulkę mojego syna. - Tata zawsze dotrzymuje słowa, prawda? - Rafael westchnął ciężko, rozglądając się z nadzieją po małych trybunach. Sama zaczęłam się denerwować, jednak nie chciałam tego przy nim okazać. Marco powinien już dawno się tutaj pojawić! - Uciekaj do kolegów i pana trenera. Za moment zaczynacie. - przytuliłam go wyczuwając jak lekko się spina.
- Mamo. - jęknął.
- Oh, no dobrze mój duży mężczyzno. - zaśmiałam się pod nosem. - Nie będę Ci robiła wstydu przed kolegami. - Rafa uciekł na boisko, a ja zajęłam swoje miejsce. Przysunęłam do siebie wózek ze śpiącą Marią, posyłając uśmiech jej śpiącej twarzyczce. Odkąd mój syn trafił do drużyny ze starszymi chłopcami, był bardzo wyczulony na wszelkie czułości w ich towarzystwie. Nie chciał być nazywany przez nich dzieciakiem czy też maminsynkiem. Jedynie Marco to rozumiał, bo przeszedł przez to samo. Od najmłodszych lat Rafa wyróżniał się grą piłkarską w otoczeniu swoich rówieśników. Mój teść za każdym razem powtarzał, że jest on małą kopią Marco nie tylko w wyglądzie, ale i w piłkarskich umiejętnościach.
- Jestem! - obok mnie z impetem usiadł Marco.
- Gdzie Ty byłeś?
- Pieprzone korki. - westchnął. - Wiesz jak trudno wydostać się z Valdebebas o tej porze? - wzrokiem zaczął szukać syna. Twarz Rafaela od razu się rozpromieniła gdy zobaczył swojego ojca. Marco pomachał do niego, co siedmiolatek momentalnie odwzajemnił.
- To niesprawiedliwe. - skrzywiłam się.
- Do Ciebie tuli się w domu. Na męskim gruncie ja jestem najważniejszy. - objął mnie ramieniem i ucałował w policzek. - Nasza mała Myszka ucięła sobie drzemkę? - zaglądnął do wózka.
- Zaśnie nawet w największym gwarze. Jak tatuś.
- Bo to moja Myszka. A Ty jesteś najseksowniejszą mamuśką na tym obiekcie. - chwycił zębami moje ucho. Trzepnęłam go w kolano, rozglądając się zawstydzona wokół. Marco jedynie zaśmiał się pod nosem, po czym całkowicie skupił na meczu syna. Teraz to ja miałam powody do śmiechu, ponieważ prawie wybuch z obezwładniających go nerwów. Chodził w tą i z powrotem obok barierki nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Co chwile gestykulował bądź krzyczał w stronę boiska. Kręciłam z politowaniem głową, mrucząc do Marii, że tatuś to głuptasek.
Rafael strzelił dwa śliczne gole, dokładając cegłówkę do zdobycia przez jego drużynę symbolicznego pucharu. Z każdą chwilą stawał się co raz większym chłopcem, co czasami doprowadzało mnie do przygnębienia. Oczywiście nadal wtulał się w moje ramiona i uwielbiał gdy czytałam mu na dobranoc, jednak chciał być taki jak tatuś. Dorosły i poważny ... co jak na ironię losu rzadko zdarzało się Marco.
Gdy wybieraliśmy imię dla naszego syna, Marco wyznał mi iż swoje zawdzięcza legendarnemu holenderskiemu piłkarzowi. Marco van Basten był idolem rodziny jego matki, co było motywacją dla niej do nadania mu takiego imienia. Kto wie, może marzyła wówczas, że i jej syn kiedyś zostanie piłkarzem. Pomysł na Rafaela nie wziął się znikąd. Chyba każdy na świecie kojarzył kim jest Rafael Nadal. Mało kto jednak wie, że i on wziął udział w transferze mojego męża do Realu Madryt. Jako jeden z najpopularniejszych Madridistas oraz człowiek pochodzący z Majorki, osobiście rozmawiał z Florentino Perezem o utalentowanym chłopaku z jego rodzinnych stron. O Marco Asensio. Prosił, aby zwrócić na niego uwagę. Mój syn przejął po nim imię, aczkolwiek do tenisa wcale go nie ciągnęło.
- Tato, zobacz! - podbiegł do nas Rafael z miniaturką pucharu w dłoniach, którą otrzymał każdy chłopiec. - Fajny, prawda? Chociaż nie taki jak Twoje ...
- Co Ty mówisz? Postawimy go na honorowym miejscu w mojej gablocie! - zarządził, na co twarz Rafela rozbłysła szczęściem oraz dumą. - Jest on bardzo, ale to bardzo ważny. To Twój pierwszy puchar. Za parę lat zrozumiesz dlaczego. - poczochrał go po główce.
- Zrobimy sobie zdjęcie z dużym pucharem?! - zawołał podekscytowany. - Tak jak z Twoimi! Ty, ja, mamusia i Maria! - zaśmialiśmy się, jednak żwawym krokiem ruszyliśmy w stronę środka boiska. Marco wziął ode mnie naszą córkę i uklęknął z jednej strony pucharu. Zajęłam drugą stronę, spoglądając na dumnego Rafaela pośrodku. Chwycił rączkami "uszy" pucharu i wyprostował się niczym struna. Wymieniliśmy z Marco rozbawione spojrzenia i posłaliśmy uśmiechy do obiektywu.
Kątem oka zerknęłam na najważniejsze osoby w moim życiu. Już nie miałam przy sobie jednego dziaciaka, ale aż trzy! Nie mogłabym wyobrazić sobie szczęśliwszego życia. Marzyłam o mężczyźnie z którym założę rodzinę. Marco spełnił to marzenie, jak wiele innych.
Swoją drogą, mój cel związany z okładką Vogue też został osiągnięty. Wisiała ona dumnie na ścianie w moim gabinecie. Byliśmy na niej razem. Ja i Marco. To była najlepsza sesja zdjęciowa w moim życiu. Pierwszy i jedyny raz złamaliśmy swoje zasady dla dobra ogółu. Pieniądze z kampanii przeznaczyliśmy na Schronisko, mając nadzieję że więcej psów otrzyma od życia drugą szansę. Tak jak Lucky, który był częścią naszej rodziny.

***
Będę za nimi tęsknić ❤️

Z tego miejsca chciałam wam podziękować za obecność, motywację oraz za każdy pozostawiony komentarz. Po prostu za poświęcenie czasu, który, mam nadzieję, nie był stracony :) Historia Marco i Marii (Dzieciaka i Myszki) dobiegła końca, otwierając furtkę kolejnej, na którą serdecznie zapraszam zainteresowane osoby :)

https://milosne-negocjacje.blogspot.com/