sobota, 28 września 2019

Epilog

Ślub roku już w ten weekend!

Dokładnie rok po usłyszeniu magicznego "tak", Marco Asensio wraz ze swoją ukochaną Marią Pombo, staną na ślubnym kobiercu. Otoczenie narzeczonych potwierdza, iż jest to kościół pod wezwaniem Świętego Antoniego w Madrycie. Zostaliśmy przyzwyczajeni przez Marco i Marię, że wszelkie szczegóły zachowują dla siebie. Jednak każdy jest ciekawy jak będzie wyglądała panna młoda.

Samochód zatrzymał się przed starym kościołem w Socobio. Santa Cruz de Castañeda został wybudowany w dziesiątym wieku i był miejscem wielu wzruszających oraz szczęśliwych chwil mojej rodziny. To tutaj moi rodzice oraz dziadkowie wzięli ślub. To tutaj zostałam ochrzczona. Nie wyobrażałam sobie innego miejsca na dzień mojego ślubu.
- Jesteś pewna?
- Tato! - zaśmiałam się. 
Za jego pomocą wysiadłam z samochodu. Zadowolonym spojrzeniem omiotłam dziedziniec kościoła. Wszyscy byli już w środku i na nas czekali. Żadnej żywej duszy wokół. Żadnych fotoreporterów i dziennikarzy. Byłam wdzięczna Mary za jej diabelski plan. Rozemocjonowana opowiedziała w mediach o teoretycznym miejscu mojego ślubu. Właśnie w tym momencie, zainteresowani tym wydarzeniem ludzie, stali pod kościołem w Madrycie. A my byliśmy tutaj. W Baskonii. W moim rodzinnym Socobio. Setki kilometrów od stolicy Hiszpanii.
- Wyglądasz przepięknie. - tata podał mi swoje ramię, które z szerokim uśmiechem chwyciłam. - Twoja mama wyglądała dokładnie tak samo w dniu naszego ślubu. Marco będzie nie mniej wzruszony ode mnie.
- O ile nie uciekł. - zażartowałam.
- Przebiera z niecierpliwości nogami pod ołtarzem.
Wolnym krokiem ruszyliśmy w stronę wejścia do kościoła. Czułam się cudownie mając na sobie własny projekt, przerobiony z sukni ślubnej mojej matki. Już jako mała dziewczynka o tym marzyłam. Dzięki niezawodnej pomocy projektantów z Yolancris, mogłam spełnić to marzenie. Miałam na sobie prostą białą sukienkę, na którą zarzucony był tiulowy płaszcz, haftowany drobnymi kamieniami oraz perłami. To właśnie on, ćwierć wieku temu, był suknią ślubną mojej mamy. Najpiękniejszą rzeczą na świecie jaką kiedykolwiek widziałam.
- Wyglądasz jak księżniczka. - szepnęły do mnie bliźniaczki, czekając niecierpliwie przy wejściu. Trzymały w swoich dłoniach białe koszyczki, wypełnione płatkami kolorowych kwiatów. Ucałowałam ich pyzate policzki i skierowałam w stronę wejścia. W całym kościele rozbrzmiał dźwięk starych organów, a mój ojciec spiął się ze wzruszenia. Żwawym krokiem ruszyliśmy pomiędzy ławkami, pełnymi najbliższych nam osób. Posyłałam im wszystkim szeroki uśmiech, odpowiadając w ten sposób na ich własne. Tylko jedna osoba pozostała poważna. Marco w skupieniu spoglądał na nasze zbliżające się sylwetki. Nerwowo zagryzał swoje usta, powstrzymując się przez upustem emocji.
- Pamiętaj o naszej rozmowie. - tata podał mu moją dłoń, po czym poklepał po spiętym ramieniu. Marco kiwnął głową i wbił we mnie zamglone spojrzenie.
- Wyglądasz pięknie. - szepnął.
- Starałam się dla Ciebie. - uśmiechnęłam się co odwzajemnił. Uniósł moją dłoń i ucałował z czułością pierścionek na moim palcu. Wzruszenie ścisnęło moje gardło, a po policzku spłynęła łza. Był tym jedynym. Miłością mojego życia. W tym momencie byłam tego bardziej pewna niż kiedykolwiek.
Trzymając się za dłonie stanęliśmy przed księdzem, który rozpoczął ceremonię. Drżącym głosem wypowiedziałam słowa przysięgi, czując że są to moje najpoważniejsze słowa w całym życiu. Słowa, które zmienią wszystko. Słowa, wypowiedziane z wypełnionym miłością sercem. Słowa, które były drogą do spełnienia i szczęśliwego życia. Słowa, które były nagrodą za wszystkie wylane przeze mnie łzy.
- Kocham Cię. - Marco z czułością pogładził mój policzek, po czym złożył pocałunek na ustach. Od tej chwili byliśmy małżeństwem. Jednością. - To które z nas pisze dzisiaj list do bociana? - w jego oku pojawił się błysk cwaniactwa.



mariapombo : Najpiękniejszy dzień w moim życiu ❤️

*

Osiem lat później

- Ale tata na pewno będzie?!
- Obiecał Ci to, prawda? Niedługo się tu zjawi. - poprawiłam boiskową koszulkę mojego syna. - Tata zawsze dotrzymuje słowa, prawda? - Rafael westchnął ciężko, rozglądając się z nadzieją po małych trybunach. Sama zaczęłam się denerwować, jednak nie chciałam tego przy nim okazać. Marco powinien już dawno się tutaj pojawić! - Uciekaj do kolegów i pana trenera. Za moment zaczynacie. - przytuliłam go wyczuwając jak lekko się spina.
- Mamo. - jęknął.
- Oh, no dobrze mój duży mężczyzno. - zaśmiałam się pod nosem. - Nie będę Ci robiła wstydu przed kolegami. - Rafa uciekł na boisko, a ja zajęłam swoje miejsce. Przysunęłam do siebie wózek ze śpiącą Marią, posyłając uśmiech jej śpiącej twarzyczce. Odkąd mój syn trafił do drużyny ze starszymi chłopcami, był bardzo wyczulony na wszelkie czułości w ich towarzystwie. Nie chciał być nazywany przez nich dzieciakiem czy też maminsynkiem. Jedynie Marco to rozumiał, bo przeszedł przez to samo. Od najmłodszych lat Rafa wyróżniał się grą piłkarską w otoczeniu swoich rówieśników. Mój teść za każdym razem powtarzał, że jest on małą kopią Marco nie tylko w wyglądzie, ale i w piłkarskich umiejętnościach.
- Jestem! - obok mnie z impetem usiadł Marco.
- Gdzie Ty byłeś?
- Pieprzone korki. - westchnął. - Wiesz jak trudno wydostać się z Valdebebas o tej porze? - wzrokiem zaczął szukać syna. Twarz Rafaela od razu się rozpromieniła gdy zobaczył swojego ojca. Marco pomachał do niego, co siedmiolatek momentalnie odwzajemnił.
- To niesprawiedliwe. - skrzywiłam się.
- Do Ciebie tuli się w domu. Na męskim gruncie ja jestem najważniejszy. - objął mnie ramieniem i ucałował w policzek. - Nasza mała Myszka ucięła sobie drzemkę? - zaglądnął do wózka.
- Zaśnie nawet w największym gwarze. Jak tatuś.
- Bo to moja Myszka. A Ty jesteś najseksowniejszą mamuśką na tym obiekcie. - chwycił zębami moje ucho. Trzepnęłam go w kolano, rozglądając się zawstydzona wokół. Marco jedynie zaśmiał się pod nosem, po czym całkowicie skupił na meczu syna. Teraz to ja miałam powody do śmiechu, ponieważ prawie wybuch z obezwładniających go nerwów. Chodził w tą i z powrotem obok barierki nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Co chwile gestykulował bądź krzyczał w stronę boiska. Kręciłam z politowaniem głową, mrucząc do Marii, że tatuś to głuptasek.
Rafael strzelił dwa śliczne gole, dokładając cegłówkę do zdobycia przez jego drużynę symbolicznego pucharu. Z każdą chwilą stawał się co raz większym chłopcem, co czasami doprowadzało mnie do przygnębienia. Oczywiście nadal wtulał się w moje ramiona i uwielbiał gdy czytałam mu na dobranoc, jednak chciał być taki jak tatuś. Dorosły i poważny ... co jak na ironię losu rzadko zdarzało się Marco.
Gdy wybieraliśmy imię dla naszego syna, Marco wyznał mi iż swoje zawdzięcza legendarnemu holenderskiemu piłkarzowi. Marco van Basten był idolem rodziny jego matki, co było motywacją dla niej do nadania mu takiego imienia. Kto wie, może marzyła wówczas, że i jej syn kiedyś zostanie piłkarzem. Pomysł na Rafaela nie wziął się znikąd. Chyba każdy na świecie kojarzył kim jest Rafael Nadal. Mało kto jednak wie, że i on wziął udział w transferze mojego męża do Realu Madryt. Jako jeden z najpopularniejszych Madridistas oraz człowiek pochodzący z Majorki, osobiście rozmawiał z Florentino Perezem o utalentowanym chłopaku z jego rodzinnych stron. O Marco Asensio. Prosił, aby zwrócić na niego uwagę. Mój syn przejął po nim imię, aczkolwiek do tenisa wcale go nie ciągnęło.
- Tato, zobacz! - podbiegł do nas Rafael z miniaturką pucharu w dłoniach, którą otrzymał każdy chłopiec. - Fajny, prawda? Chociaż nie taki jak Twoje ...
- Co Ty mówisz? Postawimy go na honorowym miejscu w mojej gablocie! - zarządził, na co twarz Rafela rozbłysła szczęściem oraz dumą. - Jest on bardzo, ale to bardzo ważny. To Twój pierwszy puchar. Za parę lat zrozumiesz dlaczego. - poczochrał go po główce.
- Zrobimy sobie zdjęcie z dużym pucharem?! - zawołał podekscytowany. - Tak jak z Twoimi! Ty, ja, mamusia i Maria! - zaśmialiśmy się, jednak żwawym krokiem ruszyliśmy w stronę środka boiska. Marco wziął ode mnie naszą córkę i uklęknął z jednej strony pucharu. Zajęłam drugą stronę, spoglądając na dumnego Rafaela pośrodku. Chwycił rączkami "uszy" pucharu i wyprostował się niczym struna. Wymieniliśmy z Marco rozbawione spojrzenia i posłaliśmy uśmiechy do obiektywu.
Kątem oka zerknęłam na najważniejsze osoby w moim życiu. Już nie miałam przy sobie jednego dziaciaka, ale aż trzy! Nie mogłabym wyobrazić sobie szczęśliwszego życia. Marzyłam o mężczyźnie z którym założę rodzinę. Marco spełnił to marzenie, jak wiele innych.
Swoją drogą, mój cel związany z okładką Vogue też został osiągnięty. Wisiała ona dumnie na ścianie w moim gabinecie. Byliśmy na niej razem. Ja i Marco. To była najlepsza sesja zdjęciowa w moim życiu. Pierwszy i jedyny raz złamaliśmy swoje zasady dla dobra ogółu. Pieniądze z kampanii przeznaczyliśmy na Schronisko, mając nadzieję że więcej psów otrzyma od życia drugą szansę. Tak jak Lucky, który był częścią naszej rodziny.

***
Będę za nimi tęsknić ❤️

Z tego miejsca chciałam wam podziękować za obecność, motywację oraz za każdy pozostawiony komentarz. Po prostu za poświęcenie czasu, który, mam nadzieję, nie był stracony :) Historia Marco i Marii (Dzieciaka i Myszki) dobiegła końca, otwierając furtkę kolejnej, na którą serdecznie zapraszam zainteresowane osoby :)

https://milosne-negocjacje.blogspot.com/

sobota, 21 września 2019

24. It's the final countdown!

Wraz z innymi gośćmi z niedowierzaniem spoglądaliśmy w stronę sceny, na której pojawił się legendarny zespół Queen. Marco wspominał iż Sergio jest w stanie zrobić dla Pilar wszystko, ale żeby zaprosić na ich własny ślub ulubiony zespół muzyczny kobiety? Miłość zdecydowanie robiła z ludzi wariatów. Zresztą, sama coś wiedziałam na ten temat. 
Wraz z Marco zachowywaliśmy się niczym para zauroczonych nastolatków. Nasze dłonie nie chciały się od siebie oderwać, nie wspominając o ustach, które znajdywały do siebie drogę za każdym możliwym razem. Nacho z Marią, którzy towarzyszyli nam przy stoliku, zaczęli chichotać pod nosami z powodu naszego zachowania. Nawet obecność Alvaro i Alice była mi obojętna. Mogłam być im jedynie wdzięczna. To dzięki nim miałam szansę poznać Marco i go pokochać. Alvaro nawet na krok nie odstępował Alice. Naszą obecność całkowicie zignorował, co było mi jedynie na rękę. Musiałam jednak przyznać iż z jednej strony było mi go żal. Skoro miał wątpliwości co do swoich uczuć oraz zaplanowanego ślubu, nie mógł czuć tego, co ja w tym momencie. A wystarczyło, że spojrzałam na rozmawiającego z kolegami Marco, a moje serce chciało wyskoczyć z piersi. Wystarczyło, że posłał mi uśmiech, a byłam w stanie zgodzić się na wszystko.
Przyjęcie weselne Sergio i Pilar przypominało Wesołe Miasteczko połączone z koncertem zespołu rockowego. Diabelski młyn, elektryczne samochody, strzelnica czy miejsce do tańczenia z podświetlanym parkietem, wywoływały w człowieku zawroty głowy! Państwo młodzi zapragnęli, aby ich goście zapamiętali to wydarzenie do końca życia. Miał to być dzień wielkiej radości. A czy ktoś lepiej bawi się od dzieci? W tym przypadku dużych dzieci?
- Dzieciaku, robiłeś to kiedykolwiek? - zachichotałam zajadając się watą cukrową. Rozbawiona spoglądałam na skupionego Marco, mierzącego strzelbą do celu.
- Nie wierzysz we mnie?
- Wierzę. Ale gdy strzelasz do bramki. - przyznałam uważnie spoglądając na jego poczynania. Na parę sekund zapadła cisza, po czym "cel został zdobyty". Z uznaniem zaklaskałam w dłonie. Prowadzący strzelnicę poprosił Marco o wybranie nagrody. Ten jedynie uśmiechnął się cwaniacko pod nosem, a w moich dłoniach wylądowała Myszka Minnie. Gdyby nie głośna muzyka, mój wybuch śmiechu było by słychać w promieniu kilometra.
- Co sądzisz o tym wszystkim? - Marco skinął głową w stronę terenu na którym rozstawione były wszystkie atrakcje. Postanowiliśmy chwilę odpocząć i oddalić się na krótki spacer. Pobliski sad oliwny wręcz kusił, aby odetchnąć w cieniu jego drzew. - Dobrze się bawisz?
- Oczywiście, że tak. - posłałam mu uśmiech, który odwzajemnił. - Ceremonia była piękna i wzruszająca. A przyjęcie ... w życiu nie spodziewałabym się czegoś takiego! Wesołe Miasteczko dla dorosłych to coś ... - zabrakło mi odpowiedniego słowa, aby to opisać.
- Na co mógł wpaść tylko Sergio Ramos. - zaśmiał się Marco.
- Cieszę się, że mogę tu być.
- A ja się cieszę, że jesteś tu ze mną. - zatrzymał się i objął mnie w pasie. - Nie mów tego Pilar, ale jest tu ślicznotka, która ją przebiła. - zniżył głos do konspiracyjnego szeptu.
- Lizus. - zachichotałam. - Marco, co powiedziałeś Pauli? - pogładziłam jego policzek. - Nie mogła zrozumieć tego, dlaczego nie jesteśmy razem. Nakrzyczała ze łzami w oczach na mojego ojca, broniąc Cię zaciekle.
- Pamiętasz jak padliśmy zmęczeni na kanapę gdy dzieciaki poszły spać? Zasnęłaś w moich ramionach. Wtedy właśnie powiedziałem, że Cię kocham. - czule założył kosmyk włosów za moje ucho. - W tym samym momencie Paula weszła do salonu, bo zachciało jej się pić. Poprosiłem ją, aby nic Ci nie mówiła. Wykręciłem się niespodzianką, podczas której miałem Ci udowodnić jak bardzo Cię kocham. Była zachwycona.
- Obydwie bardzo Cię lubią.
- Z wzajemnością.
- Nie uważacie, że tytuł swatki bardziej by do mnie pasował? Mam wrażenie, że lepiej odnajduję się w tej roli. - usłyszeliśmy za sobą charakterystyczny głos. Zaśmiałam się pod nosem i odwróciłam w stronę Florentino Pereza. - Taki widok chciałem zastać dzisiejszego dnia. - wyznał. Podeszłam do niego i bez słowa mocno objęłam. - Nawet nie dziękuj. - zastrzegł. - Jedynie czego chcę, to zaproszenia na kolejny ślub. - puścił mi oczko.
- Kolejny?
- W swoim czasie będzie pan honorowym gościem. - poczułam jak Marco obejmuje mnie od tyłu. Na moich policzkach pojawiły się rumieńce spowodowane jego słowa. - Dziękuję prezesie. Za wszystko.
- Obiecałem Twojej matce, że się Tobą zaopiekuję. - poklepał go po ramieniu. - Młodzi jesteście, więc uciekajcie na parkiet. Macie dwa tygodnie dla siebie, a potem masz go oddać. - zagroził mi żartobliwie. - Jakoś wytrzymacie te ponad dwadzieścia dni osobno.
- Prezes znał Twoją mamę? - spytałam odprowadzając starszego mężczyznę wzrokiem.
- Można rzec, że poznali się parę lat temu. Miałem wówczas siedem lat. Florentino spędzał wakacje z rodziną na Majorce. Wraz z Igorem i rodzicami byliśmy w porcie, aby pooglądać jachty. Na jednym z nich dostrzegłem Florentino Pereza. - uśmiechnął się na samo wspomnienie. - Wskazałem go mamie. Bez zastanowienia chwyciła mnie za rękę i podeszła bliżej. Poprosiła go o wspólne zdjęcie. Po wszystkim powiedziała, że nazywam się Marco Asensio. Kazała dobrze zapamiętać to nazwisko, bo za parę lat się spotkamy, gdy oficjalnie przedstawi mnie jako piłkarza Realu Madryt. Obiecał wówczas, że gdy tylko ta chwila nadejdzie, osobiście się mną zaopiekuje. Zapamiętał.
- Na prawdę? - szepnęłam wzruszona.
- Niestety nie wszystko wyszło zgodnie z planem.
- Ona tam była. - pogładziłam jego policzek. - I była z Ciebie bardzo dumna. Wychowała dwóch wspaniałych synów, którzy skoczyliby za siebie w ogień. Którzy dyskretnie opiekują się ojcem, tak aby sądził, że to on opiekuje się nimi. Wiedziała, że sobie poradzicie. W końcu to ona stworzyła tą silną drużynę.
- Maria? Obiecasz, że nigdy mnie nie zostawisz? - szepnął niespodziewanie drżącym głosem. - Nie chcę kolejny raz stracić kobiety swojego życia. Drugi raz nie dam sobie rady. - w jego oczach zalśniły łzy.
Obiecałam. Staliśmy wtuleni w siebie nie zwracając uwagi na czas. Gładziłam jego włosy oraz plecy, wiedząc, że bardzo tego potrzebuje. Jego słowa bardzo mnie poruszyły. Nazwał mnie kobietą swojego życia, bez której nie wyobrażał sobie dalszego istnienia. Tak wiele się zmieniło od chwili gdy wparował do mojej garderoby, podnosząc ciśnienie do maksymalnej skali. W trakcie tych kilku miesięcy dzieciak stał się mężczyzną z którym chciałam iść przez życie. Którym chciałam się opiekować, mając świadomość tego, że on zaopiekuje się mną.


marcoasensio10 : Moja partnerka w zbrodni ❤️🐭
#bodasergioypilar

*

- Wynoście się stąd!
Życie nie zawsze było sprawiedliwe. Byliśmy bezwładnymi marionetkami losu, który niweczył wszystkie nasze plany. Pisał scenariusze, o których nawet w najgorszych koszmarach byśmy nie śnili. W naturze występowała równowaga. Latając w chmurach ze szczęścia, nie mogliśmy zapomnieć iż w każdej chwili możemy uderzyć w ziemię niczym rozpędzona kometa. A takie upadki bywały najboleśniejsze.
Zerwanie więzadła krzyżowego przedniego i uszkodzenie łąkotki bocznej w lewej nodze. Już sama nazwa wywoływała nieprzyjemne dreszcze. Przynajmniej pół roku rehabilitacji, o ile operacja uda się w stu procentach. Zrobiło mi się słabo gdy te słowa padły z ust Igora. Widok Marco zwijającego się z bólu wywołał u mnie falę łez. A teraz potwierdziło się najgorsze. Mógł zapomnieć o nadchodzącym sezonie.
Sytuacja ta wydarzyła się podczas meczu towarzyskiego w Stanach Zjednoczonych. Marco upadł na murawę trzymając się za kolano. Z bólu i wściekłości zaczął uderzać pięściami w ziemię. Nie wyglądało to dobrze, co kilka godzin później jedynie się potwierdziło. Bez zastanowienia zadzwoniłam na lotnisko i zapytałam o pierwszy możliwy lot do Miami.
- Słyszeliście?! Chcę być sam!
Poczułam dłoń Igora na moim ramieniu. W trójkę staliśmy nad szpitalnym łóżkiem Marco, patrząc na jego wykrzywioną w bólu twarz. Nie był to ból fizyczny, ponieważ specjalnymi środkami medycznymi został on zagłuszony. Cierpiało jego serce, ponieważ stracił coś ważnego. Tylko najbliżsi wiedzieli jak bardzo się starał, aby ten sezon okazał się sukcesem. Spędzał wiele godzin w siłowni, nawet podczas naszych wakacji w Indonezji. Rozumiałam to i wspierałam go jak tylko mogłam. Podczas okresu przygotowawczego wszystkie gazety rozpisywały się nad jego świetną formą. Wszystko to rozpadło się niczym domek z kart.
- Maria ... powinniśmy ...
- Idźcie. - poprosiłam. - Jeśli on chce, abym wyszła, musi mnie najpierw zabić. - dodałam. Marco wcale nie chciał opuszczenia przez nas owego pomieszczenia. Doskonale o tym wiedziałam. - Poradzę sobie, choć może być głośno. - dodałam. Igor skinął głową, po czym zniknął z ojcem za drzwiami.
- Ciebie też to dotyczyło. - syknął wściekle młodszy Asensio.
- To masz problem. - wzruszyłam ramionami, po czym usiadłam wygodnie na pobliskim krześle. - Obiecałam Ci, że nigdy Cię nie zostawię. Ostatecznie mogę iść po skalpel, abyś miał mnie czym zamordować. W innym przypadku ani mi się śni stąd wychodzić. - chwyciłam gazetę do rąk.
- Irytujesz mnie!
- Szkoda, że w łóżku mi tego nie powiesz.
- Maria!
- Przymknij się bo cały szpital Cię słyszy. Nie jesteś tu jedyną osobą. - skarciłam go. - A po za tym rozwiązuję krzyżówkę i chciałabym się na niej skupić. Ostatecznie możesz mi pomóc. Jak nazywa się ...
- Pieprzę to!
- Moje towarzystwo również, prawda? - spojrzałam na niego stanowczo. Marco przymknął powieki oddychając ciężko. - Mam rozumieć, że gdyby taka sytuacja przydarzyła się mi, to też byś powiedział, że to pieprzysz i zostawiałbyś mnie samą? Po co ja Ci jestem Marco potrzebna? Do łóżka? Do zabijania czasu? Skoro nie jestem wystarczającą osobą do przebywania z Tobą w takim momencie, to znaczy że to wszystko było jedynym wielkim kłamstwem. Okazuje się, że Cię irytuję!
- To nie prawda. - szepnął.
- Masz szczęście, że Cię doskonale znam. - usiadłam na jego łóżku i chwyciłam za dłoń. - Wszyscy cierpimy razem z Tobą. Ale nie możesz się poddawać, chociaż to bardzo trudne w tym momencie. Poradzimy sobie z tym, słyszysz?
- A jeśli nie?
- Nie ma nawet takiej opcji. Gdybym mogła, wzięłabym ten uraz na siebie.
- Nie mów tak! - oburzył się.
- Ale taka jest prawda. - westchnęłam. - Przejdziemy przez to razem. Będę się Tobą opiekowała, odwoziła na rehabilitację i za każdym razem kopała w tyłek, jeśli pomyślisz o poddaniu się. Nie odstąpię Cię na krok, aż w końcu serio zacznę Cię irytować. - zaśmiałam się.
- Nigdy to nie nastąpi. Powiedziałem to w nerwach. - posłał mi skruszone spojrzenie. - Zrobiłbym dla Ciebie to samo, nigdy w to nie wątp. Ale masz też swoją pracę ...
- A Ty masz jeszcze tatę, Igora i przyjaciół. - przypomniałam mu. - Z chęcią mnie przez chwilę zastąpią. Ale tylko chwilę. - zaznaczyłam.
- Przepraszam Cię za to co powiedziałem.
- To tylko słowa.
- To z jakim hasłem miałaś problem?
To był prawdziwy test naszego związku. Wcale nie było łatwo, co zresztą sama przewidziałam. Było wiele krzyków, łez i bólu. Ale krok po kroku Marco odzyskiwał pełną sprawność. Świętowaliśmy każdy, nawet najmniejszy sukces. Pierwsze kroki, pełne zgięcie nogi, pierwszy trucht oraz zielone światło co do cięższych treningów na siłowni. Gdy Marco mógł na wiosnę wbiec na murawę ośrodka treningowego, ukradkiem ocierałam łzy wzruszenia. Tak samo jak podczas ostatniego ligowego meczu, podczas którego Zizou wpuścił go na boisko. Fani wstali z miejsc skandując jego nazwisko. Wtedy zrozumiałam, że to wszystko było warte tej chwili.

"Dziękuję fanom za cudowną niespodziankę. Nie spodziewałem się czegoś takiego i na prawdę brak mi słów, aby opisać to, co w tym momencie czuję. Mam za sobą dziesięć ciężkich miesięcy, które były dla mnie cenną lekcją. Chciałbym z tego miejsca podziękować osobie, dzięki której wróciłem na murawę Santiago Bernabeu. To ona mnie motywowała i pilnowała, abym się nie poddał. Gdy wchodziłem na boisko, myślałem tylko o niej. O mojej Marii."

*

Z szerokim uśmiechem spoglądałam na ogród pełen gości. Nasze rodziny oraz najbliżsi przyjaciele siedzieli przy wspólnym stole, na którym królował tort z napisem "ELLE". Do chwili obecnej nie miałam pojęcia o niespodziance, którą Marco szczegółowo przygotował.
Spełniło się jedno z moich największych marzeń. Tydzień temu redaktor naczelna magazynu modowego ELLE zaprosiła mnie na rozmowę do swojego biura. Byłam święcie przekonana iż tematem naszej rozmowy będzie wywiad bądź kolejna sesja. Zszokowana wpatrywałam się w kobietę, która zaproponowała mi współpracę. Nie jako modelka, a dziennikarka. Nie mogłam się nie zgodzić. Byłam przerażona, jak i podekscytowana zarazem. Z tego też powodu wprowadziłam Marco w przerażenie. Po powrocie do domu rozpłakałam się niczym małe dziecko, nie będąc w stanie wytłumaczyć mu powodu łez. Bezczelnie śmieje się ze mnie do dzisiaj.
Mary, która jak się okazało działała wraz z Marco, zaproponowała mi babski wypad na zakupy. Gdy wróciłyśmy, zastałyśmy dom pełen ludzi, oraz mojego dzieciaka z tortem w dłoniach. Chciał, abym świętowała ten sukces z najbliższymi mi ludźmi. Zaskoczyła mnie obecność jego holenderskiej rodziny, aczkolwiek sprawiła ogrom radości.
- Babciu, masz prawie sto lat? - zdziwiły się bliźniaczki siedzące w towarzystwie seniorki rodu. - To bardzo dużo. Tyle spała Śpiąca Królewna i jej poddani.
- Na całe szczęście jeszcze się nie rozsypuję. - puściła im oczko, na co uroczo zachichotały. - A Śpiąca Królewna tyle spała, bo czekała na wartościowego kawalera. Dlatego zapamiętajcie, że czasami lepiej cierpliwie zaczekać. Kto wie, może znajdzie się książę i dla was.
- Ciociu, czy wujek jest księciem?
- Cóż, czasami potrafi zachować się jak książę. - przyznałam. Stojący za nami Marco pociągnął dziewczynki za kitki. Pokręciłam rozbawiona głową gdy zaczęły go gonić w stronę wejścia do domu. - Czasami są niemożliwi.
- Niech ćwiczy. Kiedyś się mu to przyda. - pani Ana chwyciła mnie za dłoń. - Ogromnie się cieszę z Twojego sukcesu. Pamiętam jak z błyskiem w oku opowiadałaś mi o swoich marzeniach. A teraz mogę świętować z Tobą ten sukces. - pogładziła mnie po policzku. - Od samego początku wiedziałam, że jesteście z Marco dla siebie stworzeni. Moja córka by Cię polubiła.
- Chcę tak myśleć. - szepnęłam. 
- Bałam się, że Marco trafi na dziewuchę, którą bardziej będzie obchodziła jego sława i pieniądze. Na całe szczęście stanęłaś mu na drodze. Jestem Ci ogromnie wdzięczna, że byłaś przy nim w złych chwilach.
- Na tym właśnie polega miłość.
- Chciałbym coś powiedzieć. - nasza rozmowa została przerwana. Zaskoczona odwróciłam się w stronę Marco, który stanął u szczytu stołu. Wszystkie dyskusje ucichły. - Dziękuję wam, że przyjęliście moje zaproszenie. Jestem bardzo dumny z Marii oraz cieszę się jej sukcesem. - posłał mi uśmiech, który odwzajemniłam. - Chciałem więc wznieść za nią toast. Za osobę, która nie pozwoliła mi się poddać. Która ocierała moje łzy i motywowała do dalszej walki. Która wiele poświęciła, aby być przy mnie. Opiekować się mną. Myszko, zasługujesz na to, aby świętować swój sukces wokół życzliwych Ci ludzi. Wszyscy doskonale wiemy, że będziesz idealną dziennikarką. Zasługujesz na to, aby Twoje marzenie się spełniło. - wszyscy unieśli swoje kieliszki, a ja podeszłam do Marco i z czułością go pocałowałam. - To nie wszystko. Ostatnie miesiące dały mi wiele do myślenia.
- Marco nie musisz ... - przerwałam ponieważ wyciągnął z kieszeni ozdobne pudełeczko i uklęknął przede mną na kolano.
- Całe szczęście, że zerwałem lewe bo nie wiem czy byłbym w stanie na nim uklęknąć. - uśmiechnął się szeroko. Zakryłam usta dłońmi, wpatrując się w niego zszokowana. - Pytam o to z błogosławieństwem Twojego ojca. - zaznaczył. - Maria, wyjdziesz za mnie? - uchylił wieczko. Zerknęłam zaskoczona na tatę, w którego oczach błyszczały łzy wzruszenia.
- Tak. - pokiwałam pewnie głową.
- Nareszcie! - pisnęła Paula rozbawiając wszystkich.
- Będziemy mogły sypać kwiaty?! - zawtórowała jej Carlota.
- Na moim ślubie możecie robić co tylko chcecie. - zaśmiał się wsuwając cudowny pierścionek na mój palec. Z uśmiechem zarzuciłam ręce na jego szyję i mocno pocałowałam. Jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak szczęśliwa jak w tym momencie. - Kocham Cię Myszko.
- Ja Ciebie też. - pociągnęłam nosem i spojrzałam na pierścionek z niebieskim oczkiem.
- Należał do mojej mamy. - szepnął. Uniosłam na niego zaskoczone spojrzenie. - Nie mieliśmy siostry, więc miał zabrać go ten z braci, który pierwszy się ogarnie i ustatkuje. Wcześniej taką samą umowę uzgodnił mój ojciec z bratem. Historia mojej rodziny pokazuje, że dostają go jedynie szczególne kobiety.
- Czyli muszę o niego dbać jeszcze bardziej.
- Poradzisz sobie idealnie.
Przepełniona szczęściem odebrałam gratulacje od wszystkich zebranych. Marco nie mógł wymyślić tego w lepszy sposób. Zadał mi to pytanie pośród naszych rodzin, które za naszą sprawą miały się połączyć w jedną. Wzruszona spoglądałam na dziewczynki, które w skupieniu ćwiczyły swoją rolę. Na mojego ojca, który wraz z panem Gilberto usiadł na drugim końcu ogrodu, rozmawiając przy tym niczym dwaj najwięksi przyjaciele. Na mamę, która podekscytowana rozmawiała z babcią i ciocią Marco. Na chłopaków, którzy poklepywali mojego narzeczonego, żartując że wyrwał się jako pierwszy z ich grona. Na moje siostry wraz z Mary i Tess, planujące już pierwsze szczegóły panieńskiego wyjazdu. Zerknęłam na mojego psiaka, który stał obok mnie wiwatując swoim ogonkiem. Pogłaskałam go z uśmiechem. Jednego byłam pewna. Byłam szczęściarą.

***

Podsumowałam wszystkie najważniejsze wydarzenia :) Te wesołe i te niestety smutne. Mam nadzieję, że kontuzja Marco (tak jak w tej historii) zakończy się tak zwanym happy endem.

Przed nami już tylko Epilog.

* chciałam zaznaczyć, że szalone przyjęcie weselne Sergio i Pilar wcale nie było wymysłem mojej wyobraźni xD

sobota, 14 września 2019

23. Cioci rośnie brzuszek!

Alvaro Morata przerywa milczenie!

Na zaledwie kilka dni przed swoim ślubem, napastnik Atletico Madryt oraz Reprezentacji Narodowej postanowił zrobić rachunek sumienia przed swoimi fanami. 
"Nie jestem chodzącym ideałem. W przeszłości zraniłem osobę, która była dla mnie bardzo ważna. Byłem tchórzem zamiatając wszystko pod dywan. Dzisiaj, będąc mądrzejszą i dojrzalszą osobą, zrozumiałem iż popełniłem błąd nie zaprzeczając plotkom i spekulacjom, które były dla niej bardzo krzywdzące. Doskonale wiecie, o kogo mi chodzi. To nie Maria była winna naszemu rozstaniu oraz nie prawdą jest, że mnie nie wspierała. Wprost przeciwnie. To ja nie potrafiłem docenić jej poświęcenia. Życzę jej wszystkiego co najlepsze, bo na to zasługuje jak mało kto."

Żwawym krokiem ruszyłam w stronę holu, skąd dochodziły podniesione męskie głosy. W drodze minęłam zdezorientowaną Carlotę, którą poprosiłam, aby dołączyła do siostry w ogrodzie. Nie rozumiałam co, a raczej kto, doprowadził mojego ojca aż do takiej furii. Byłam święcie przekonana, że całe Socobio słyszało jego krzyki!
W salonie prawie potknęłam się o Lucky'ego, który rozradowany biegł przywitać "gościa". Kolejny, który zwariował! Przecież w taki sposób witał tylko mnie i ...
- Nie wyjdę stąd, dopóki nie porozmawiam z pańską córką. - zatrzymałam się gwałtownie w pół kroku. W głowie zaczęło mi wręcz szumieć z nadmiaru myśli. To było po prostu niemożliwe. Nie mógł być w dwóch miejscach jednocześnie! - Szanuje, że jest to pański dom i oczywiście ma pan prawo mnie stąd wyrzucić. Ale nie odjadę, dopóki ona mi tego nie rozkaże.
- Było z nią rozmawiać gdy sama tego chciała!
- Ma pan rację. Żałuję, że uniosłem się cholerną dumą. - po cichu podeszłam do ściany i się o nią oparłam. W skupieniu słuchałam głosu Marco. - Dlatego błagam, niech da mi pan szansę to wszystko naprawić.
- Po co? W końcu to tylko układ. - zironizował mój ojciec. - Perfidnie mnie oszukałeś! Wykorzystałeś moją córkę i zaciągnąłeś do łóżka. A potem bezczelnie skłamałeś patrząc mi prosto w oczy! Wiesz ile łez przez Ciebie wylała? Więcej niż za tym szczurem! Powinienem Cię udusić gołymi rękoma! Przez chwilę pomyślałem, że jesteś od niego o wiele lepszy! Powinieneś go stamtąd wywalić na zbity pysk i kazać się do niej nie zbliżać!
- Zrobiłem to.
- Niby co?!
- Nie będzie jej niepokoić. Powiedzmy, że przeprowadziłem z nim dość poważną rozmowę. - zmarszczyłam zdziwiona brwi na te słowa. - I nie skłamałem. Wszystko co powiedziałem tamtego dnia w jej mieszkaniu było prawdą! Nie potrafię aż tak kłamać! Powiedziałem to, co wówczas czułem.
- Nie rozśmieszaj mnie! - parsknął. - Maria powiedziała mi i mojej żonie całą prawdę. Gdyby było tak jak mówisz, nie przyjechała by do nas w stanie początkowej depresji!
- Bo nie zdążyłem jej o tym powiedzieć!
- Za to ją odepchnąłeś! Dałeś jej do zrozumienia, że była dla Ciebie jedynie ...
- To nie prawda!
- Twoje czyny mówią same za siebie!
- Ma pan rację! Spieprzyłem wszystko! Zachowałem się jak tchórz bo bałem się od niej usłyszeć, że mu wybaczyła i chce mu dać drugą szansę! Wolałem uciec i tego nie słyszeć! Nigdy sobie nie wybaczę, że ją tym zraniłem i zrozumiem jeśli nie będzie chciała ze mną porozmawiać. Ale jedyne o co błagam, to o choć minutę! Chcę jej powiedzieć coś bardzo ważnego i tylko od niej będzie zależało czy wyrzuci mnie za drzwi czy nie.
- Nie! Już raz mnie oszukałeś!
- Panie Pombo ...
- Kochanie, powinieneś zapytać Marii o zdanie. - w holu pojawiła się moja matka. Mimowolnie otarłam łzę z policzka, walcząc z buzującymi we mnie emocjami. - Obydwoje się o nią martwimy, ale jest dorosła. Ma prawo go wysłuchać, o ile oczywiście będzie tego chciała.
- Znów będzie przez niego płakać!
- Można płakać z różnych powodów.
- Minutę. - odchrząknęłam stając w progu salonu. Poczułam na sobie trzy spojrzenia, lecz tylko jedno wywołało w moim brzuchu przyjemne łaskotanie. Po paru dniach mogłam znów stanąć z Marco Asensio twarzą w twarz. Miał na sobie dresy Reprezentacji Narodowej, a jego zarost był o wiele dłuższy niż zazwyczaj. Wyglądał przy tym jeszcze lepiej, o ile było to możliwe. - Możecie zostawić nas samych? - zwróciłam się do rodziców.
- Ale tylko minutę. - zastrzegł ojciec wychodząc.
- Myszko. - Marco momentalnie się przy mnie znalazł.
- Myślę, że nie powinieneś mnie już tak nazywać.
- Masz rację, nasz układ już nie istnieje. - przyznał. - Ale to dobrze. Koniec z odgrywaniem tej szopki i ukrywaniem prawdziwych uczuć. Obiecałem Ci rozmowę, a potem odepchnąłem. To, co wtedy powiedziałem i napisałem ... nie będę się usprawiedliwiał! Zresztą nie mam nic za swoje usprawiedliwienie. - przeczesał nerwowo swoje włosy. - Jestem po prostu idiotą! Dzieciakiem, który uciekł bo się przestraszył. Myślałem, że będzie mniej boleć jeśli nie usłyszę prawdy z Twoich ust. Chciałem wmówić sobie, że był to tylko układ. Ale to nie prawda i wiem, że Ty też tak uważasz.
- Nie dałeś mi dojść do słowa.
- Bo zobaczyłem was razem i coś we mnie pękło. Twój ojciec miał rację. Powinienem był wywalić go na zbity pysk. Ale pomyślałem, że może tego właśnie chcesz. Żeby to on tam był.
- Mówiłam Ci już że go nie kocham.
- Minuta minęła! - usłyszeliśmy ze strony kuchni. Uchyliłam usta, aby odkrzyknąć ojcu jednak zostałam uciszona. I to skutecznie. Marco przyciągnął mnie pewnym  ruchem w swoją stronę i złożył na ustach czuły pocałunek.
- Kocham Cię Maria. - wyszeptał. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, jakby nagle zabrakło mi tlenu. Poruszałam ustami niczym ryba wyciągnięta z wody. Nie mogłam wydobyć siebie chociażby słowa. - Powiedziałem Ci to już wcześniej, ale spałaś i nie miałaś szansy usłyszeć.
- Na prawdę?
- Chciałem usłyszeć jak to brzmi. - uśmiechnął się. - Ale przez cały ten czas bałem się odpowiedzi. Nadal się boję. Nie chcę Cię stracić bo stałaś się dla mnie najważniejszą osobą na świecie. Nie mogę jednak Cię do niczego zmusić. - pogładził z czułością mój policzek. - Zanim jednak odpowiesz chcę abyś wiedziała, że będę walczył z Tobą o prawa do opieki nam Lucky'm. I to nie jest szantaż. - w jego oczach pojawił się błysk cwaniactwa.
- Nie mam prawa rozbijać mu rodziny.
- Rodziny?
- To zabawne, ale to dzięki niemu zrozumiałam co do Ciebie czuję. Dotarło to do mnie w chwili gdy zawróciłeś do Schroniska i go stamtąd zabrałeś. - zerknęłam na psiaka, który z zaciekawieniem się nam przyglądał. - Powiedziałeś mojemu ojcu, że nie da się mnie nie pokochać. Ale to samo tyczy się Ciebie. - pogładziłam jego zarost. - Kocham Cię Marco. Ciebie i tylko Ciebie. Zrozum to dzieciaku.
- Myślę, że jeśli będziesz mi to codziennie powtarzała, to jest szansa, że w końcu to do mnie dotrze. - uśmiechnął się szeroko i objął mnie w pasie. - Ale najpierw musisz mi wybaczyć. Obiecuję Ci, że wynagrodzę Ci każdą łzę, którą wylałaś z powodu mojej głupoty.
- Nie musisz. Po prostu bądź.
- Tylko tyle?
- Aż tyle. - wtuliłam się z ufnością w jego ramiona. Chciałam czuć jego obecność całą sobą. Przymknęłam powieki wdychając cudowny zapach jego perfum. Chciałam cała nim przesiąknąć. - Nie wierzę, że tu jesteś ... aua! - oburzyłam się. - Jak mogłeś?! - rozmasowałam sobie bolące miejsce na pośladku. - Uszczypałeś mnie!
- Przynajmniej masz tą pewność, że nie śnisz. - uśmiechnął się szeroko. - No dobrze, mogłem to zrobić w inny sposób. - chwycił moją twarz w dłonie, a na ustach złożył namiętny pocałunek. Błyskawicznie odwzajemniłam ten gest, zarzucając swoje ręce na jego szyję. Zaśmiałam się w jego usta, czując jak unosi moją sylwetkę i okręca nas wokół własnej osi. - Kocham Cię. - powtarzał pomiędzy pocałunkami, po czym ostrożnie mnie postawił.
- Lepiej mi powiedz co tu robisz. - zaśmiałam się.
- Zwiałem. - wzruszył niedbale ramionami. Szeroki uśmiech momentalnie zniknął z mojej twarzy. - Trener dał mi kilka godzin wolnego każąc się wyciszyć. Pod wpływem impulsu wsiadłem do samochodu i ruszyłem tutaj. Nie mogłem dłużej czekać. - jęknął.
- Zaraz! Trener kazał Ci się wyciszyć? Dlaczego? - przyjrzałam się mu uważnie. Odchrząknął i uciekł wzrokiem w drugą stronę. - Marco!
- Myszko, to męskie sprawy. Nie ma o czym mówić.
- Jeśli chcemy zbudować coś poważnego to musimy mówić sobie o wszystkim. Nie chcę niedomówień. Chcę wiedzieć na czym stoję. - chwyciłam go za dłoń. Cichy syk wydobył się z jego ust. Zdezorientowana zerknęłam na zewnętrzną część dłoni, która była otarta na kostkach. - Ty ... uderzyłeś Alvaro?!
- Sam się prosił. - mruknął.
- Marco, to nie jest odpowiedni sposób na ...
- Czasami to idealny sposób na rozwiązywanie problemów. - przerwał mi. - Wy kobiety tego nie zrozumiecie. Śmiał mnie pouczać, a czy sam jest w porządku? Za plecami swojej narzeczonej odwiedza byłą dziewczynę i czule ją dotyka. Nie wspominając o tym, że wcześniej perfidnie ją porzucił. Nie potrzebuję dobrych rad od kogoś takiego jak on. Sam doskonale wiem, że zawaliłem. Jeszcze śmiał mi zasugerować, abym dał Ci spokój ...
- Spokojnie. - pogładziłam jego napięte ramię.
- Jak mam być spokojny? Gdybym był na jego miejscu, moje myśli całkowicie pochłonęłaby narzeczona oraz zbliżający się ślub. A jego bardziej interesujesz Ty. - prychnął. - Ufam Twoim słowom, więc dałem mu jasno do zrozumienia, aby trzymał się od Ciebie z daleka. Przynajmniej wyręczyłem Twojego ojca. Wiem, że też miał na to ochotę.
- Mój ojciec nigdy by ...
- Nie lubię być wyręczany, ale ostatecznie mogę się zgodzić na takie ustępstwo. - z oburzeniem zerknęłam w stronę wejścia do salonu. - Jesteś młodszy, więc i rękę masz silniejszą. Ja bym jedynie potłukł stare kości.
- Tato!
- Co tato? Chłopak ma rację.
- Dopiero co chciałeś wyrzucić go z domu.
- Szanuję stanowczych ludzi. - wzruszył ramionami. - A po tym nie tylko wy możecie stwarzać iluzję. Uważam, że dobrze wypadłem w roli surowego ojca i teścia. - zmiótł niewidzialny kurz ze swojej koszuli. - Przynajmniej mam pewność, że Marco nie jest tchórzem.
- Wujek Marco! - do salonu wbiegły bliźniaczki.
- Cześć łobuziary.
- Dobrze, że się pogodziliście!
- Ja też się cieszę. - odwzajemnił ich uśmiechy.
- Czyli noc poślubna się udała! Cioci rośnie brzuszek! - zawołała podekscytowana Paula. W salonie zapanowała przeraźliwa cisza. Zaczerwieniłam się z zażenowania, a Marco wbił we mnie pełne zdezorientowania spojrzenie. - Nie cieszysz się?
- Paula! Rozmawiałyśmy o tym.
- Ciociu, ale tatuś się pomylił! Nie potrzeba do tego listu! - zawtórowała siostrze Carlota. - Wujek Ignacio nam wszystko wytłumaczył! Wystarczy że pan i pani w łóżeczku się przytulą i ...
- Ignacio! - wrzasnęłam na cały dom. - Wychodź gadzie gdziekolwiek jesteś!
- I muszą się pocałować! - Paula pacnęła się w czółko. - Ty i wujek dużo się całujecie, więc na pewno zasiał w Tobie ziarenko.
-  Spokój. A teraz posłuchacie mnie uważnie. - kucnęłam na przeciwko dziewczynek i chwyciłam je za rączki. - Nie rośnie mi brzuszek. To prawda, potrzeba do tego ziarenko. - odchrząknęłam, na co mój ojciec wyszedł z salonu podśmiewując się pod nosem. - Ale takie ziarenko pan daje pani po ślubie. Prawdziwym ślubie w kościele, który udziela prawdziwy ksiądz, a nie mały Isco. Dzidziuś rośnie w brzuszku swojej mamusi, więc bajka z bocianem to tylko bajka dla dzieci. Wyjątkiem jest wujek Ignacio, którego znaleziono w kapuście. - dodałam perfidnie.
- Jego tatuś źle zasiał ziarenko?
- Coś zdecydowanie poszło nie tak.- przyznałam.
- Ale przecież pani Elena nie ma męża, a ma dzidziusia ...
- Marco ratuj. - jęknęłam.
- Jeśli będę miał kiedyś córkę, to mogłaby być taka jak one. - zaskoczona tym wyznaniem, odwróciłam głowę w jego stronę. - Co powiecie na to, aby obejrzeć mecz na stadionie? - klasnął w dłonie. Dziewczynki momentalnie zainteresowały się nowym tematem i zaczęły skakać wokół niego uradowane. Z uśmiechem przyglądałam się temu szczęśliwemu obrazkowi, mając wrażenie że od kolejnego depresyjnego poranka minęło kilka tygodni, a nie godzin.

*

Marco zdecydowanie nie rzucał słów na wiatr. W moich rękach wylądowały wejściówki na Santiago Bernabeu gdzie Hiszpania miała rozegrać kolejny mecz eliminacyjny ze Szwecją. To co się działo, było prawdziwym rollercoasterem. Spoglądając na podekscytowane dziewczynki, nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Jeszcze wczoraj rano mój świat wyglądał niczym pogorzelisko, a dzisiaj? Miałam na sobie prezent od Marco w postaci koszulki Reprezentacji Narodowej z jego numerem i nazwiskiem na plecach. Wzruszenie ścisnęło moje gardło gdy wyciągnęłam ją z upominkowej torebki. To był zdecydowanie lepszy podarunek niż biżuteria czy bukiet kwiatów. Miałam na sobie coś, co wiele dla niego znaczyło.
Dreszcz podekscytowania przebiegł po moim ciele gdy usłyszałam pierwsze takty hymnu Hiszpanii. Nigdy nie miałam tej przyjemności, aby być na meczu Reprezentacji Narodowej. Nie sądziłam, iż towarzyszą temu aż tak mocne emocje. Skupiona twarz Marco, która mignęła mi w wiszącym obok telewizorze, wywołała falę dumy i szczęścia. Cieszyłam się jego sukcesem, którym bez wątpienia był występ w pierwszym składzie.
Mecz się rozpoczął wraz z gwizdkiem sędziego. Usiadłam na wygodnym krześle, śledząc uważnie sylwetkę Marco. Był idealny w każdym calu. Jego ruchy z piłką były płynne, jakby co najmniej urodził się z nią przy nodze. Żadnych trudności nie sprawiało mu pokonywanie rywali, których mijał niczym pachołki. Uwiecznił to dograniem na głowę Sergio Ramosa, który umieścił piłkę w siatce.
- Po dzisiejszym meczu dostanie same wysokie noty. - usłyszałam z boku dumny głos pana Gilberto. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. - Nie wiem co nawywijał, ale cieszę się, że mu wybaczyłaś. Przez ostatnie dni chodził wściekły jak osa. Bardzo mu na Tobie zależy, a po za tym widzę jaki jest z Tobą szczęśliwy.
- Obydwoje zawiniliśmy. - przyznałam.
- Kłótnie i ciche dni w związkach to najnormalniejsza rzecz na świecie. Dzięki temu można zrozumieć jak bardzo zależy nam na drugiej osobie.
- To prawda. Moje serce mu wybaczyło gdy oczy go ujrzały. - uśmiechnęłam się. - Marco potrafi przyznać się do winy, co bardzo w nim cenie. Wiem wówczas, że jest ze mną szczery. Nie mogłabym mu nie wybaczyć. Za bardzo kocham pańskiego syna.
- Miło mi to słyszeć. - dotknął ostrożnie mojej dłoni. - Właściwie nie rozumiem dlaczego dotąd nie zjedliśmy wspólnie obiadu. Jesteście z Marco parę miesięcy ze sobą, a nadal nie mieliśmy okazji, aby wspólnie usiąść przy stole i porozmawiać. Może znalazłabyś dla nas chwilę czasu?
- Z przyjemnością. - zgodziłam się z ochotą.
Zdradziecki uśmiech nie chciał zniknąć z mojej twarzy. Czułam się wolna nie musząc okłamywać wszystkich wokół. Do tej pory unikałam pana Gilberto jak ognia, bojąc się że przez przypadek palnę jakąś gafę. Teraz nie musiałam się niczym przejmować. Mogłam być sobą i bez analizowania stawiać kolejny krok za krokiem.
Ojciec Marco miał rację. Rozgrywał on wspaniały mecz. Hiszpania wygrywała już dwoma golami, praktycznie zapewniając sobie zwycięstwo w tym spotkaniu. Niespodziewanie jednak jeden z zawodników padł w polu karnym, a sędzia odgwizdał rzut karny. Sergio Ramos, ku zaskoczeniu wszystkich wokół, podszedł do Marco zamiast w stronę bramki. Podał mu piłkę i coś szepnął z uśmiechem. Do tej pory to on był wykonawcą tak zwanych "jedenastek". Oddał jednak ten strzał swojemu młodszemu koledze. Kilka chwil później wiedziałam już dlaczego.
Marco idealne umieścił piłkę w siatce, po czym z szerokim uśmiechem podbiegł do kamery, aby przypomnieć całemu piłkarskiemu światu słynną cieszynkę z Derbów Madrytu. Utworzona litera M z palców, zamieniła się w serce, a do moich oczu napłynęły łzy wzruszenia.
- Ja Ciebie też kocham. - szepnęłam.

"Kapitanie, dlaczego oddałeś Asensio tego karnego?"
"Chencho* rozegrał wspaniały mecz. Zasłużył na to, aby zadedykować tego gola najważniejszej osobie w jego życiu. Dzięki jego asyście mogłem zrobić to samo. Odwdzięczyłem się ponieważ wiem jakie jest to ważne"
"Co mu powiedziałeś?"
"Żeby tego nie spieprzył bo go wytargam za uszy."

Zapięłam śpiące bliźniaczki w fotelikach, dziękując panu Gilberto za pomoc. Spoglądając na nie, biłam się z własnymi myślami. Powinnam je zawieźć do swojego mieszkania zamiast czekać na Marco w podziemnym parkingu. Z drugiej jednak strony były nim tak zafascynowane, że same chciały osobiście mu pogratulować. Skąd mogły jednak wiedzieć że zmęczenie weźmie nad nimi górę.
- To chyba potrwa dłużej niż przypuszczałam. - westchnęłam opierając się o maskę samochodu. Ludzie przemierzali podziemny parking z szerokimi uśmiechami, zadowoleni z końcowego wyniku. - Na pewno zatrzymali go w strefie dla dziennikarzy.
- Będziesz musiała się do tego przyzwyczaić.
- Zasłużył na to.
- Wolałby być z Tobą. - pan Gilberto posłał mi uśmiech, który odwzajemniłam. W tym samym momencie dostrzegłam gwiazdora dzisiejszego wieczoru, który zbliżał się do nas zawzięcie rozmawiając z jednym z kolegów. Pożegnali się w typowy męski sposób, po czym mogliśmy go mieć dla siebie. Taktownie poczekałam aż ojciec pogratuluje mu występu. Wystarczyło jednak aby wyciągnął do mnie ręce, a z przyjemnością wtuliłam się w jego ramiona.
- Wyglądasz pięknie w tej koszulce. - wymruczał mi do ucha.
- Dziękuję za nią.
- Podobało Ci się? - pogładził z czułością mój policzek.
- Szczerze mówiąc nie mogłam oderwać wzroku od zawodnika z "10" na plecach. Także mało co pamiętam z tego meczu. - uśmiechnęłam się niewinnie. - Może go znasz? Jest cholernie przystojny. A jaki ma zgrabny tyłek! - szepnęłam konspiracyjnie. Marco jedynie zaśmiał się pod nosem.
- Kobiety zwracają uwagę na męskie tyłki?
- To temat na kiedy indziej. Muszę zawieźć dziewczynki.
- Sama nie dasz sobie rady z nimi dwoma. - zauważył rezolutnie. - Odwieziemy mojego ojca do domu, a sami pojedziemy do Ciebie. Mój samochód tu zostanie do jutra. A po za tym znalazłem idealne rozwiązanie Twojego problemu związanego z Lucky'm. - oznajmił zadowolony z siebie. - Zamieszkaj z nami.
- Z wami? - wydukałam.
- Ze mną i z Lucky'm. Choć szczerze mówiąc najbardziej siebie mam na myśli. - spojrzał z niemą prośbą wprost w moje oczy. - Wiem, że chłopaki są dość częstymi gośćmi w moim domu, nie wspominając o bracie i ojcu. Zrozumiem jeśli będzie to dla Ciebie przeszkodą.
- Cóż, czasami lubię chodzić po domu w bieliźnie. A jedną przygodę związaną z nimi mam za sobą ...
- Zmienię zamki!
- Jesteś pewien?
- Jestem pewien, że Cię kocham. Reszta nie ma znaczenia.

***



* ksywka nadana Marco przez Sergio Ramosa 

Nareszcie znalazłam chwilę oddechu, aby opublikować ten rozdział :) Cóż, sądziłyście że mogłabym odseparować Dzieciaka od Myszki? Oczywiście, że nie ^^ Lecz niestety zbliżamy się ku końcowi. Jeszcze tylko jeden rozdział i epilog, po czym przenoszę się na nowy adres :)

piątek, 6 września 2019

22. To nie była zabawa!

Reprezentacja Hiszpanii rozpoczęła zgrupowanie w Las Rozas. Mimo zaledwie kilku dni przed najważniejszymi dniami w swoim życiu, kapitan Sergio Ramos oraz Alvaro Morata dołączyli do swoich kolegów, aby walczyć o kolejne punkty w ramach eliminacji do Mistrzostw Europy 2020. Pierwszy z nich, z szerokim uśmiechem dziękował nam za życzenia na nowej drodze życia, z kolei drugiego prawdopodobnie ogarnął przedślubny stres. Alvaro czmychnął przed pytaniami dziennikarzy, posyłając im wymuszony uśmiech ...

Zawsze uważałam iż najpiękniejszy wschód słońca był w mojej rodzinnej miejscowości. Wraz z siostrami uwielbiałyśmy czekać na ten moment otulone grubymi kocami. To była magiczna chwila, która kojarzyła mi się z domem. Z najbliższymi. Z bezpieczeństwem. Dziś jednak nie czułam nic po za zmęczeniem. Miałam za sobą kolejną nieprzespaną noc, której nawet nie pomógł rodzinny dom. Mój pokój również kojarzył mi się z Marco. Miałam wrażenie, że jest wręcz przesiąknięty jego perfumami.
Socobio powitało nowy dzień, który wcale nie złagodził mojego bólu. Wszystkie moje plany, które miały się ziścić po zakończeniu owego układu, przestały mieć jakikolwiek sens. Moje marzenia o Azji stały się nagle mało ważne, a zaplanowane projekty stały się najcięższą katorgą. Straciłam jakikolwiek zapał do tego, co dotychczas sprawiało mi radość.
- Tak czułam, że Cię tutaj znajdę. - zatroskany głos mojej matki oderwał mnie od depresyjnych myśli. W moich zziębniętych dłoniach wylądował kubek pełen ciepłej herbaty, a na ramionach miły w dotyku koc. Przyjemne dreszcze przemieściły się po mojej skórze. - Chcesz się przeziębić?
- A czy ma to jakiekolwiek znaczenie?
- Maria, tak nie można. - westchnęła zajmując miejsce obok mnie. - Martwimy się o Ciebie z ojcem. Od dwóch dni wręcz siłą wmuszam w Ciebie jedzenie. Powiesz mi wreszcie co się stało? Co się zmieniło w ciągu kilku dni pomiędzy wami, że chcesz mi zapaść w depresje?
- Rozstaliśmy się. - szepnęłam.
- Tak po prostu?
- Mamo, muszę Ci o czymś powiedzieć. - spojrzałam na nią niepewnie. - Zrozumiem jeśli nie będziesz chciała ze mną rozmawiać. Powinnam wyznać Ci prawdę już dawno temu, ale bałam się Twojej reakcji. Tego, że Cię zawiodę. Ale stało się, a ja jestem Ci winna prawdę.
Opowiedziałam jej wszystko. Dosłownie wszystko. Nie pominęłam żadnego detalu. Z każdym kolejnym słowem, z każdą wylaną łzą, czułam że z moich barków spadają nagromadzone przez ostatnie miesiące kamienie. Najbardziej w życiu bałam się zobaczyć w oczach rodziców zawód. Ale musiałam być silna i przyznać się do popełnionych błędów. Koniec z okłamywaniem najbliższych raz na zawsze.
- Nic nie powiesz? - szepnęłam.
- Co mam Ci powiedzieć? Że nie chcę Cię znać? Że nie chcę z Tobą rozmawiać? Że wyrzucam Cię z domu? Przecież byłyby to kłamstwa. - westchnęła przeczesując moje włosy. - Już wystarczająco cierpisz, abym dokładała Ci kolejnych powodów do łez. Jesteś moim dzieckiem i mimo to, że nie chce mi się wierzyć w to co usłyszałam, nie mam zamiaru Cię odpychać. Nie w momencie w którym najbardziej mnie potrzebujesz. - dodała. Pociągnęłam nosem wtulając się w jej bezpieczne ramiona. Miała rację. Potrzebowałam jej wsparcia całą sobą.
- Przepraszam mamo.

*

Poprosiłam Santiago, aby odwołał wszystkie moje zobowiązania. Potrzebowałam kilku dni dla siebie, aby w miarę uporządkować swoje życie. Po rozmowie z mamą poczułam się odrobinę lepiej, jednak czekało na mnie o wiele trudniejsze zadanie. Stanięcie z ojcem twarzą w twarz i przyznanie się do oszustwa było czymś, czego nie życzę największemu wrogowi. Wyszedł bez słowa zostawiając mnie z zasłużonymi wyrzutami sumienia. Nie oczekiwałam zrozumienia oraz szybkiego wybaczenia. Oszukałam go dwukrotnie, więc miał prawo omijać mnie szerokim łukiem.
Podczas pobytu w rodzinnej miejscowości dużo spacerowałam po rozległych łąkach oraz polnych drogach. Kochałam to miejsce całą sobą. Było idealne to zresetowania się oraz nabrania sił przed powrotem do życia w stolicy. W Madrycie czekało mnie totalne zawirowanie. Gdy media dowiedzą się o moim "rozstaniu" z Marco, nie będę miała życia przez dłuższy czas. Kompletnie nie wzięłam tego od uwagę gdy w styczniu zgadzałam się na owy układ. Jakbym podświadomie liczyła na szczęśliwe zakończenie.
Wracając z jednej z moich wędrówek zauważyłam przed domem rudą kulkę, zawzięcie kopiącą w ziemi. Moje serce zabiło mocniej, a szeroki uśmiech pojawił się na bladej twarzy.
- Lucky! - zawołałam prze szczęśliwa. Psiak podniósł swój łebek ukazując światu pobrudzony ziemią nosek. Dostrzegając moją sylwetkę jego ogonek zaczął zawzięcie wiwatować. Po chwili puścił się pędem w moją stronę. Zaśmiałam się serdecznie gdy obiegł mnie szczęśliwy parę razy. Chwyciłam moją ukochaną rudą kuleczkę na ręce i mocno do siebie przytuliłam. - Kto Cię tu przywiózł? - pogładziłam go czule. Tylko jedna myśl pojawiła mi się w głowie. - Marco ...
Zerwałam się na równe nogi i szybkim krokiem udałam się w stronę domu. Serce wręcz chciało wyrwać się z mojej piersi. To było wprost niemożliwe, a jednak trzymałam prawdziwego Lucky'ego w ramionach!
Pierwszy raz w życiu widok Mary mnie zdołował. Siedziała wraz z moją mamą w salonie popijając kawę. Podniosła na mnie zaniepokojone spojrzenie, jakby domyśliła się iż spodziewałam się kogoś innego.
- Znalazł mamusię? - uśmiechnęła się lekko.
- Marco go oddał?
- Lucky należy do Ciebie.
- Zostawię was same. - mama taktownie wstała z kanapy i wyszła z domu. Z ciężkim westchnieniem zajęłam jej miejsce, sadzając zadowolonego psa obok siebie. Jego łebek błyskawicznie wylądował na moim udzie, co umożliwiło mi gładzenie przyjemnej w dotyku sierści.
- Rozmawiałaś z nim?
- Nie. Poprosił Angela, aby odwiózł go do mnie. - ostrożnie odłożyła filiżankę. - Zrobił to jednak z ciężkim sercem. On również przywiązał się do tego psiaka. Doskonale wiedział, co będziesz czuć, gdy Ci go odbierze. - poczułam jak irytujące łzy cisną się do moich oczu.
- W życiu nie można mieć wszystkiego. - szepnęłam.
- Powiedziałam Angelowi, że Marco źle wszystko zrozumiał. Że gdyby Cię wysłuchał, spojrzałby na wszystko z innej perspektywy. - westchnęła. - Ale on w ogóle nie chce o Tobie słyszeć.
- Dziękuję wam, ale najwidoczniej to wszystko jest mu na rękę. Nie będę go zmuszała do rozmów ze mną, skoro nie ma na to ochoty. Dobitnie dał mi do zrozumienia, że to koniec naszej relacji. Taka była umowa.
- Obydwie doskonale wiemy ...
- Mary. - przerwałam jej. - Nie chcę znów wzbudzać w sobie niepotrzebnych nadziei. Sądziłam, że gdy emocje opadną, Marco wszystko przemyśli. Że zgodzi się na krótką rozmowę.
- Jest na zgrupowaniu ... nie może od tak wyjść ...
- Są inne formy komunikacji. Gdyby mu na tym zależało, wykonałby jakikolwiek ruch. Oddał mi psa, to ostateczny dowód na to, abym rozpoczęła kolejny rozdział w swoim życiu. Dziękuję Ci, że przy mnie jesteś. - uścisnęłam jej dłoń. - Wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej. Ale nie mogę go zmusić do rozmowy.
Przyjazd Mary, mimo iż kilkugodzinny, wprowadził mnie w lepszy nastrój, a do tego dochodziła świadomość, że mam przy sobie ukochanego psa. Moje myśli całkowicie pochłonęło znalezienie nowego mieszkania bądź  domu, w którym moglibyśmy wspólnie zamieszkać. Z zainteresowaniem przeglądałam oferty w internecie. Towarzyszył mi przy tym Lucky, słodko pochrapujący przy moim boku. Z uśmiechem podrapałam go za uszkiem. Jego łebek leniwie się podniósł, a smutne ślepka uważnie mi się przyglądnęły.
- Ja też za nim tęsknie.

*

Z ostatniej chwili : Alvaro Morata opuszcza zgrupowanie!

Rzecznik prasowy Reprezentacji Hiszpanii w piłce nożnej w oficjalnym komunikacie ogłosił iż napastnik doznał drobnego urazu podczas treningu. Morata miał się przypadkowo zderzyć z jednym z kolegów ... 

- Ale jeśli pan i pani się kochają to są razem. Tak jak tatuś i mamusia, prawda? - usta Carloty wygięły się w podkówkę, a smutny wzrok Pauli wbił się w jej kolorowe trampki. Westchnęłam ciężko poprawiając włosy targane przez letni wiatr. Starałam się jak mogłam, aby wytłumaczyć dziewczynkom powód mojego "rozstania" z Marco.
- Prawda. - szepnęłam. - Jednak czasami ...
- Przecież kochasz wujka. On Ciebie też bo się z Tobą ożenił.
- Kochanie, to była zabawa.
- To nie była zabawa! - oburzyła się Paula.
- Właśnie! - zawtórowała jej Carlota. - Wujek powiedział, że musi być noc poślubna! A tatuś powiedział, że to taka noc gdzie mąż i żona piszą list do bociana, żeby przyniósł im dzidziusia. Zobacz czy brzuszek Ci nie rośnie!
- Gwarantuje Ci, że mi nie urośnie. - odchrząknęłam.
- Nie napisaliście listu? - zdziwiły się. Pokręciłam przecząco głową, błagając w duchu niebiosa o więcej cierpliwości. - Czyli się nie liczy. - westchnęły zawiedzione. Pogładziłam ich po mądrych główkach, po czym weszłam do kuchni, aby nalać im lemoniady. Zastałam tam ojca czytającego gazetę.
- Jeszcze tego by brakowało. - mruknął pod nosem.
- Tato, jeśli chcesz mi coś powiedzieć to proszę bardzo, ale nie przy dziewczynkach. - wskazałam na czterolatki, które zaciekawione usiadły na przeciwko niego.
- Nie lubisz wujka Marco? Dlaczego?
- Dam wam radę. - uśmiechnął się do nich. - Trzymajcie się z dala od piłkarzy. To najgorszy gatunek mężczyzn, który stąpa po ziemi. Jedyne co robią to łamią serca dziewczyn.
- Nie prawda! Wujek jest fajny! - oburzyła się Paula. - Nosił nas na ramionach i wysoko podrzucał! A nawet uczył jak grać w piłkarzy w telewizorze! I mówił, że dziewczynki też mogą! A po za tym rozśmieszał ciocię i sprawiał że się uśmiechała, nie to co teraz! - zerwała się z krzesła i uciekła z kuchni.
- Widzisz co narobiłeś?
- Widać nie tylko Tobie namieszał w głowie.
- Zasłużyłam na oschłość z Twojej strony. - przyznałam. - Ale nie musisz mieszać wszystkich wokół do tego. - opuściłam pomieszczenie śladami czterolatki. Znalazłam ją dość szybko, ponieważ zazwyczaj uciekała do ogrodu, aby posiedzieć na huśtawce. Tak było i tym razem. - Cukiereczku, dlaczego się smucisz? - usiadłam obok niej.
- Czy wujek złamał Ci serduszko? - pociągnęła noskiem.
- Oczywiście że nie. - objęłam ją.
- To dlaczego jesteś smutna?
- Wiesz, życie dorosłych jest dość skomplikowane. Gdy jest się dzieckiem, wszystko jest bardzo proste. Nie potrafię Ci tego wytłumaczyć, bo sama mam z tym problem. Pamiętaj jednak, że wujek Marco zawsze sprawiał mi dużo radości, dobrze? - pogładziłam jej włosy. - Jest mi smutno, bo już nie będę z nim spędzać czasu. Ale to kiedyś minie. 
- Czyli nie jest już moim wujkiem?
- Zawsze będzie Twoim wujkiem. - uśmiechnęłam się.
- Jednego nie rozumiem. On mi powiedział że ...
- Jakim prawem przyjeżdżasz do mojego domu?! - usłyszałam krzyk ojca dochodzący z wnętrza domu. - Doskonale wiesz, że nie jesteś tu mile widziany! 

***
Kto przyjechał do rodzinnego domu Marii? Czy Alvaro tak łatwo odpuści? Czy Marco zdecyduje się na rozmowę z nią? Historia ta powoli zbliża się ku końcowi, więc jesteśmy na ostatniej prostej :)

W mojej głowie zakiełkował kolejny pomysł, który postanowiłam zrealizować. Miejmy nadzieję, że coś z tego wyjdzie. Zainteresowane osoby zapraszam na Prolog :)

piątek, 30 sierpnia 2019

21. Karma.

Dwa tygodnie przed niecierpliwie oczekiwanym ślubem Alvaro Morata i Alice Campello pojawili się na charytatywnej gali ELLE. Szerokie uśmiechy nie schodziły z twarzy szczęśliwych narzeczonych, którzy poświęcili swój cenny czas, aby być tu dzisiaj z nami ...

- Raczej wyczuli okazję do przypomnienia o sobie. - mruknęłam pod nosem wypakowując swoje rzeczy z walizki. Jak na złość zgubiłam pilota w stercie ubrań, co uniemożliwiało mi zmianę kanału na coś bardziej pożyteczniejszego. Jak na ten przykład przyrodniczy dokument o okresie godowym goryli.

"Wszystko mamy zapięte na ostatni guzik, jednak nie ukrywam że z każdym dniem jestem co raz bardziej zdenerwowana. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Jesteśmy bardzo podekscytowani i szczęśliwi!"

- I to byłoby na tyle jeśli chodzi o szczytny cel. - parsknęłam sarkastycznie i wręcz z okrzykiem triumfu rzuciłam się w stronę zagubionego pilota. Oficjalne jestem wybawiona od tego ćwierkotania!

"Moje sukienki są romantyczne! Wybrałam dwie! Nie mogę wam powiedzieć więcej bo to niespodzianka ... "

- Interesujące do bólu. - wyłączyłam telewizor i z ciężkim westchnieniem usiadłam na kanapie. Do rąk wzięłam podkoszulek Marco, który zawieruszył się pośród moich rzeczy. Instynktownie przyłożyłam go do twarzy i przez chwilę wdychałam cudowny zapach męskich perfum. 
Z samego rana wróciłam do Madrytu. Sama, ponieważ Marco dwa dni wcześniej musiał dość niespodziewanie stawić się na zgrupowaniu Reprezentacji Narodowej. Ówczesny trener musiał zrezygnować ze stanowiska z powodów zdrowotnych, dlatego zmiana planów była dość szybka. Powołani piłkarze musieli przejść badania wcześniej.
To był kolejny z powodów, które stanęły nam na drodze do swobodnej rozmowy we dwoje. Najpierw szaleństwo związane z moją siostrą i najważniejszym dniem w jej życiu, a teraz szybki powrót do stolicy. Za parę dni mieliśmy udać się do Sevilli na ślub Sergio Ramosa z Pilar Rubio. Ostateczny dzień naszego rozstania zbliżał się wielkimi krokami, choć mała iskierka nadziei tliła się w moim sercu. Postanowiłam się nie poddawać i wyznać Marco swoje uczucia. Nie wiedziałam czego mam oczekiwać, ale musiałam zaryzykować. 
Dość szybko uporałam się z rozpakowaniem. Żwawym krokiem udałam się do kuchni, aby zeskanować zawartość mojej lodówki. Zdecydowanie potrzebowałam zakupów zanim wpadnie Marco i zacznie robić mi wymówki. Na samą myśl kąciki moich ust lekko się uniosły. Prawdę rzekł ten, który stwierdził iż miłość jest ślepa.
Dzwonek do drzwi był dla mnie nie małym zaskoczeniem. Z nikim się nie umawiałam. Ba! Nikt nie wiedział o moim dzisiejszym powrocie. Chyba że któraś z moich sióstr puściła parę z ust. Wręcz w podskokach udałam się w stronę drzwi będąc pewną kogo za nimi zastanę. Mój szeroki uśmiech zniknął wraz z widokiem męskiej sylwetki za progiem.
- Co Ty tu robisz? - wydukałam.
- Chciałem porozmawiać.
- Rozmawialiśmy. Nie mam Ci niczego więcej do powiedzenia. - syknęłam. W zamiarze miałam zamknięcie mu drzwi przed nosem, jednak uniemożliwił mi to wkładając nogę. - Wynoś się!
- Daj mi coś powiedzieć!
- Że jesteś kretynem? Tak, jesteś! Wiem to od dawna!
- Błagam Cię. Mam kleknąć na kolanach? Proszę bardzo! - kretyn roku jak powiedział tak też zrobił. - Mam wywrzeszczeć na cały Madryt, że to ja jestem jedynym winnym naszego rozstania? Zrobię to! Tylko daj mi wszystko wyjaśnić. Zasługujesz na to, aby poznać całą prawdę.
- Po co? Podaj mi choć jeden sensowny argument!
- Aby upewnić się, że nasze rozstanie było najlepszą rzeczą jaka przytrafiła Ci się w życiu. - odpowiedział patrząc wprost w moje oczy. Biła w nich stanowczość, która spowodowała dreszcz przepływający po moich plecach. Niechętnie wpuściłam go do mieszkania, sama nie wiedząc czego oczekiwać.
Bez słowa usiedliśmy na przeciwko siebie. On na kanapie, a ja we fotelu. Jego wzrok omiótł moje mieszkanie z nieukrywanym zainteresowaniem. Nerwowo bawiłam się palcami oczekując jakichkolwiek słów. W końcu zirytowana odchrząknęłam. 
- Pamiętasz moje początki w Turynie? To było jak sen. W Madrycie byłem wiecznie rezerwowym. Na każdym kroku słyszałem, że mam jeszcze czas. Że muszę się uczyć od najlepszych. W Juventusie od okresu przygotowawczego grałem w pierwszym składzie. Nabrałem pewności siebie. Co raz częściej strzelałem do bramki. - westchnął ciężko. - A potem wszystko się posypało. Parę tygodni bez gola, pierwsze spekulacje na mój temat ... zamykałem się w mieszkaniu przed tym wszystkim. Nieudolnie udawałem silnego, choć w rzeczywistości chciało mi się płakać. Wyżywałem się na Tobie, na mamie, Marcie ... - potarł swoje skronie. - Doskonale zdawałem sobie sprawę, że nie spełniałem pokładanych we mnie nadziei. W Juventusie zastanawiali się czy zostawić mnie na kolejny sezon, a w Madrycie nie brali nawet pod uwagę. Słaby sezon oznaczał brak powrotu do Realu Madryt.
- Alvaro, ja doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Chciałam być wówczas przy Tobie, ale odrzucałeś mnie za każdym razem. Nie dałeś nam nawet szansy, aby przejść razem przez trudne chwile.
- Bo byłem zdesperowanym kretynem. - zacisnął dłoń w pięść. - Za wszelką cenę chciałem wrócić do formy i pokazać im wszystkim na co mnie stać. Inni nie grali lepiej ode mnie, ale z powodu wielkich nazwisk mogli sobie pozwolić na jeden słaby sezon. A ja? Chłopak bez doświadczenia z Hiszpanii, który miał szansę trenować z Cristiano Ronaldo. - prychnął.
- Nie mów tak. - oburzyłam się. - Rozegrałeś wiele meczy w koszulce Realu Madryt. Inni mogli tylko o tym pomarzyć. A finał Ligi Mistrzów w Lizbonie? Kto zmienił Karima Benzemę jak nie Ty? Kto miał duży wpływ na bramkę Sergio Ramosa? Ściągnąłeś na siebie obrońców, aby mógł oddać czysty strzał. Ten gol jest również Twojego autorstwa.
- Ale zapamiętuje się tylko strzelców, prawda? - uśmiechnął się smutno. - Może masz rację. Zagrałem w tamtym finale, więc radość ze zwycięstwa była jeszcze większa. Odszedłem do Turynu pewny siebie, a potem odbiłem się od ściany. Jeden z członków Zarządu wyznał mi, iż większość chce się mnie pozbyć. Uważali, że nie jestem silny mentalnie i dość szybko się poddaje. Że nie zaadaptowałem się we Włoszech. Nie miałem nikogo, kto mógłby mnie bronić przed takimi komentarzami.
- Dlatego wdałeś się w romans? - nie dowierzałam.
- To zbyt dużo powiedziane. - westchnął. - Na wiosennej gali poznałem Andreę Campello, ojca Alice. Jako generalny dyrektor salonów sprzedaży FIAT'a i Jeep'a był jednym ze sponsorów. I o dziwo miał wiele do powiedzenia w Zarządzie.
- Zaraz. - przerwałam mu zdezorientowana. - Zacząłeś się spotykać z Alice, bo była córką wpływowego człowieka?
- Andrea powiedział mi, że powinienem być bardziej rozpoznawalny we Włoszech. Spotykając się z córką jednego z najbogatszych ludzi w tym kraju, miałem na to ogromne szanse. A Alice ... to pomogłoby jej w karierze.
- Nie wierzę. - szepnęłam. - I nawet przez chwilę nie pomyślałeś wtedy o mnie?! - zerwałam się z fotela. - O swojej dziewczynie, którą podobno kochałeś?! Sprzedałeś się!
- Oczywiście że o Tobie pomyślałem!
- Nie rozśmieszaj mnie nawet! I nie pieprz mi głupot, że byłeś zdesperowany! Zdesperowany to może być ojciec, który nie ma za co wykarmić swojej rodziny! Albo ktoś kto walczy o życie bliskiej osoby! Nie widziałeś niczego, po za czubkiem własnego nosa! Z premedytacją złamałeś moje serce i je podeptałeś!
- Może masz rację, ale dokonałem wyboru i muszę teraz z tym żyć. Żałuje tego co Ci zrobiłem. - podszedł do mnie, jednak zdołałam się wycofać. - Były momenty gdy chciałem rzucić to w cholerę i błagać Cię o wybaczenie. Kochałem Cię przez ten cały czas i jestem pewien, że nadal coś do Ciebie czuję. Gdybyś mi teraz powiedziała ...
- Dosyć! - przerwałam mu. - Oświadczyłeś się Alice. Masz ślub w przyszłym tygodniu! Czy choć przez chwile pomyślałeś o niej?
- Boję się, że to co do niej czuję, jest częścią naszego układu. - wyznał. - Pokochałem ją po pewnym czasie i było nam ze sobą dobrze. Ale potem dowiedziałem się, że jesteś z Marco i ogarnęła mnie furia. Myślałem że zamorduję go z zazdrości! - mimowolnie jego pięść znów się zacisnęła. - Pogubiłem się we własnych uczuciach.
- Wybacz, ale ja Ci w tym nie pomogę.
- Przepraszam Cię. - westchnął. - Za wszystko.
- Tak widocznie miało być. - usiadłam ciężko. - Przemyśl na spokojnie czy na pewno chcesz tego ślubu. Jeśli jej nie kochasz, nie oszukuj jej, bo zranisz ją bardziej niż odwołując to wszystko. Ale mnie w to nie mieszaj, bo nasz rozdział zakończył się dwa lata temu. Kocham kogoś innego, a Tobie mogę być jedynie wdzięczna. Więc jeśli chcesz wybaczenia to je dostaniesz. Tylko nie nazywaj córki Maria. - zastrzegłam.
- To Twoje marzenie. Mam nadzieję, że je spełnisz. - kucnął przy mnie i chwycił moją rękę.. - Obydwoje wiemy, że nie zasługuje na Twoje przebaczenie. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa. - ucałował wnętrze mojej dłoni. W tym samym momencie drzwi wejściowe się otworzyły. Zdezorientowana odwróciłam głowę w stronę wejścia w którym stał Marco z kamiennym wyrazem twarzy. Moje ciało błyskawicznie ogarnęła panika.
- Marco! - zerwałam się gdy trzasnął drzwiami. Wybiegłam za nim z mieszkania mając gdzieś fakt, że jestem boso. - Zaczekaj! To nie tak! - wołałam zbiegając za nim ze schodów. On jednak nie miał zamiaru się zatrzymywać, a ja niekoniecznie się mu dziwiłam. - Błagam Cię! Zatrzymaj się!
- Po co?! - wrzasnął przy wyjściu z kamienicy. - Koniec z udawaniem! Kończymy tą szopkę! Możesz do niego wracać bo widocznie od początku Ci na tym zależało!
- Nie prawda! - pociągnęłam nosem. - Posłuchaj mnie ...
- Nie interesuje mnie co masz mi do powiedzenia! Wypełniłem swoje zobowiązanie z nawiązką, więc jesteśmy kwita! Chyba nie sądziłaś, że będziemy po tym wszystkim przyjaciółmi?!
- Marco, mieliśmy porozmawiać ...
- Tak, jak to zakończyć. - syknął. - Samo się rozwiązało! Lucky zostaje ze mną, bo i tak nie masz dla niego miejsca. - dodał z goryczą w głosie, po czym wyszedł. Pode mną dosłownie załamały się nogi. Opadłam na zimną podłogę próbując unormować swój oddech. Dusiłam się. Miałam wrażenie, że jestem w amoku z którego nie potrafię się wydostać. 
- Maria ...
- Zostaw mnie. - warknęłam.
- Ale ...
- Powiedziałam zostaw! - wrzasnęłam. - Zadowolony jesteś z siebie?! Zadowolony?! - skoczyłam na równe nogi i zaczęłam okładać klatkę piersiową Alvaro pięściami. - Zrobiłeś to specjalnie! Bawi Cię niszczenie mi życia?! Łamanie mojego serca?! Nienawidzę Cię, rozumiesz?! Nienawidzę!
- Porozmawiacie i wszystko sobie wyjaśnicie ...
- Ty nic nie rozumiesz! - załkałam i wyminęłam go. Wróciłam załamana do swojego mieszkania. Oparłam się o drzwi, po których zjechałam plecami. Sama już nie wiedziałam co czułam. Nie miałam sił, aby płakać, a mimo to łzy spływały po moich policzkach. Z każdym ciężkim oddechem miałam wrażenie, że rozsypuje się na drobne kawałeczki.

 W końcu zakończycie ten układ, a Morata dalej będzie z tamtą dziewczyną. Asensio znajdzie sobie nową, a Ty?

Karma to wiara, że wszystkie uczynki wracają do osoby, która je zrobiła. Jeśli więc ktoś zrobił dobry uczynek to w przyszłości przydarzy mu się coś dobrego. Natomiast jeśli zrobi komuś coś złego, to odpowiednio stanie się mu coś przykrego. Zawsze podchodziłam do tego z lekkim dystansem. Dzisiaj jednak na własnej skórze przekonałam się, że jest to najprawdziwszą prawdą. Mój ojciec miał rację. Moją zemstą na Alvaro było całkowite zignorowanie jego istnienia. Zgadzając się na układ Florentino Pereza podpisałam pakt z diabłem, który w ostateczności doprowadził do mojego cierpienia. Każde działanie ma swój skutek, a ja otrzymałam to, na co zasłużyłam. Złamane serce.
Byłabym hipokrytką nie wybaczając Alvaro. Wraz z Marco stworzyliśmy iluzję, którą już wcześniej wykorzystał Morata. Byliśmy sobie równi. Nie miałam już prawa oskarżać go o cokolwiek. Sprzedaliśmy się oboje. Szydziłam z Alice i jej bycia w centrum uwagi za wszelką cenę, a jednak sama zgodziłam się zrobić to samo.
Los postanowił się na mnie zemścić. Dał mi szansę na pokochanie Marco, a potem perfidnie mi go odebrał. Choć po prawdzie, on nigdy nie należał do mnie. Ironią było to, iż to właśnie Morata był powodem tej katastrofy. A może był on znakiem? Przestrogą?
Ciężko podniosłam się z podłogi i usiadłam na kanapie. Otarłam swoje mokre policzki, po których bez przerwy spływały słone krople łez. Co miałam zrobić? Walczyć? Spróbować się z nim skontaktować? Upokorzyć się ostatecznie mówiąc, że to jego kocham? Pod wpływem impulsu chwyciłam za telefon i wybrałam numer Marco. Jeden sygnał. Odrzucone połączenie. Spróbowałam ponownie. Znów jednej sygnał i odrzucone połączenie. Zakryłam usta dłonią chcąc zatamować kolejny bolesny szloch. W tej samej chwili przyszła wiadomość, która przekreśliła jakąkolwiek moją nadzieję.

"Dzięki za pomoc, ale nasz układ już nie istnieje. 
Nie kontaktuj się ze mną więcej."



***

Spodziewałyście się nie jednego, a dwóch układów? ^^

sobota, 24 sierpnia 2019

20. Partnerka w zbrodni.

Miłość cierpliwa jest. Lecz nie tylko ta łącząca kobietę i mężczyznę. Na ten przykład taka miłość do rodzeństwa jest wystawieniem człowieka na ogromną próbę. Pokonanie siłą woli chęci mordu na jednej z najważniejszych osób w Twoim życiu wcale nie jest prostym zadaniem. A mi niestety daleko było do Dalajlamy. Zresztą, mojej siostrze i jej przedślubnemu stresowi nawet buddyjski duchowny by nie pomógł.
Nie ten odcień kwiatów, sukienka nagle stała się przyciasna, tort był o dwa centymetry za mały ... jednym słowem Marta zwariowała. Każdemu z nas dostało się od niej za kompletną bzdurę. Nie dziwne iż tata wolał wycofać się z całego tego galimatiasu i wykręcić się jakąś nagle ważną sprawą.
- Będziesz brała ślub to mnie zrozumiesz! - zarzuciła mi naburmuszona, po czym zniknęła w swoim pokoju. Westchnęłam ciężko i bez słowa sprzeciwu zawiązałam tasiemkę na schodowej barierce. Lucia posłała mi porozumiewawcze spojrzenie i udała się z kwiatami przed dom.
- Odpłacisz się jej wówczas. - ze schodów zeszła mama z uśmiechem.
- I to z nawiązką! - zastrzegłam.
- Obydwie doskonale wiemy, że nie robi tego specjalnie. - pogładziła moje włosy. - Gdy ja brałam ślub z waszym ojcem, zachowywałam się podobnie. Każda panna młoda przez to przechodzi.
- Może. - mruknęłam. - Czepiła się mnie, że zbyt wolno przywiązuję te tasiemki i przeze mnie nie wyrobimy się na czas. A na Lucię fuknęła bo ... - przerwałam słysząc podjeżdżający samochód. - Czyżby tatusiowi jednak zabrakło ważnych spraw i musiał powrócić? - zironizowałam.
- Przyjechał ten, który poprawi Ci humor. - oderwała swój zadowolony wzrok od okna. Zmarszczyłam czoło nie rozumiejąc przez chwilę o czym mówi. - Oh, biegnij się przywitać! Już i tak wystarczająco długo czekałam, aby go poznać. Minuta czy dwie nie zrobią mi żadnej różnicy.
- Marco? - spojrzałam zdezorientowana na zegarek. Marta jednak miała rację. Musiałam zbyt wolno wiązać te tasiemki, ponieważ całkowicie straciłam poczucie czasu. Mary i Angel, którzy również byli zaproszeni na ślub mojej siostry, mieli podwieźć Marco do mojego rodzinnego domu. Zaproponowałam nawet, aby i Asensio zameldował się z nimi w hotelu, jednak moja matka dość szybko wybiła mi ten pomysł z głowy. Skoro ja zatrzymałam się u rodziny Marco w Holandii, on miał spędzić weekend w moim rodzinnym domu. Bez dyskusji. - Tylko ja Cię błagam ... nie wyglądaj przez okno. - zastrzegłam. Mama parsknęła śmiechem w odpowiedzi i zajęła się moją tasiemkową pracą. Mimowolnie poprawiłam włosy i wyszłam przed dom. Westchnęłam ciężko czując zdradzieckie uczucie w brzuchu, które poczułam na widok Asensio. Cholerne latające motyle! Pewnym krokiem ruszyłam w stronę samochodu, obok którego stała cała trójka. - Cóż za punktualność. - zażartowałam na powitanie.
- Marco nie chciał podpaść teściowej. - Angel puścił mi oczko.
- Nie stresuj ich bardziej. - zachichotała Mary. - Może zostaniemy i w czymś wam pomożemy?
- Uciekajcie póki możecie. Marta zwariowała. - wywróciłam oczami. - Marco jako jedyny będzie miał status gościa ochronnego, którego nadała mu moja matka. - zerknęłam kątem oka w stronę okna, w którym mignęła sylwetka mojej rodzicielki. - Nie może się doczekać aż Cię pozna. - zwróciłam się do Asensio. Ten jedynie posłał mi uśmiech i wyciągnął z samochodu wiązankę kwiatów. Uniosłam brwi ku górze.
- Mówiłem? - zaśmiał się Angel. - Widzimy się jutro. - pocałował mnie w policzek, a Marco poklepał po ramieniu. Razem z Mary wskoczyli do samochodu i odjechali w stronę wynajętego hotelu.
- Nie musiałeś.
- Musiałem. - objął mnie ręką w pasie. - Trzeba stworzyć pozory zięcia idealnego. - dodał na co spuściłam głowę. Czułam że z każdą kolejną chwilą nie dawałam sobie rady z tym wszystkim. - Myszko, co się dzieje?
- Mam ochotę stąd uciec. - mruknęłam.
- To tylko nerwowe przygotowania do ślubu.
- To jest moim najmniejszym problemem. - szepnęłam chwytając za rączkę od jego małej walizki. Oczywistym było iż Marco musiał unieść się honorem i pozwolił mi nieść jedynie bukiet kwiatów. Zaprosiłam go więc do środka, gdzie moja rodzicielka mimowolnie odsunęła się od poręczy schodów. - Mamo. Chciałam Ci przedstawić Marco.
- Witaj. - posłała mu szeroki uśmiech.
- Miło mi nareszcie panią poznać. - nonszalancko ucałował jej dłoń i podał kwiaty. - Przepraszam, że wcześniej nie było okazji. Na wiosnę trudno mi znaleźć jakąkolwiek wolną chwilę.
- Najważniejsze, że okazja ku temu się nadarzyła. - posłała mi pełne zadowolenia spojrzenie. - Jesteś może głodny? - zapytała, na co Marco zaprzeczył. - To chociaż czegoś się napijesz. Zapraszam do kuchni, bo jak widzisz mamy tu małe zamieszanie. Maria, zaraz przyjdę tylko znajdę wazon. - zwróciła się do mnie. - Dziękuję za kwiaty, są przepiękne.
- Jesteś bardzo podobna do mamy. - zagadnął mnie Marco, gdy znaleźliśmy się w dużej kuchni. Podałam mu szklankę pełną wody i usiadłam obok. Jego zainteresowane spojrzenie omiotło całe pomieszczenie. - Przytulnie tu. Miła odmiana od nowoczesności.
- Typowo hiszpańska kuchnia.
- Pełna rodzinnej miłości. - uśmiechnął się. - Myszko, wiem że to dla Ciebie trudne. - chwycił moją dłoń i lekko uścisnął. - Zachowuj się naturalnie. Tak jakbyśmy na prawdę byli razem. Po ślubie usiądziemy i poważnie porozmawiamy o wszystkim. O nas. - dodał spoglądając w moje oczy. Moje serce zabiło z powodu rodzącej się w nim nadziei. Chciałam coś dodać, lecz uniemożliwiło mi w tym pojawienie się mamy.
- Już jestem! A teraz opowiadajcie.

*

Po ciężkim dniu położyłam się wykończona. Przez sen poczułam jak Marco obejmuje mnie w pasie, a jego miarowy oddech ociera się o moją szyję. Za każdym razem gdy mieliśmy okazję, aby spać w jednym łóżku, czułam się otulona bezpieczeństwem. Żartowałam nazywając go grzejniczkiem, jednak od jego klatki piersiowej biło przyjemne ciepło, które otulało mnie do snu. I te sny z nim w roli głównej!
Był jak narkotyk od którego z każdym kolejnym dniem się uzależniałam. Przez dotyk jego dłoni na moim ciele traciłam resztki jakiejkolwiek samokontroli. Wszystkie zapewnienia iż powinniśmy przystopować odchodziły w zapomnienie gdy wpijał się namiętne w moje usta. Był inny niż jego poprzednicy, a może to moje ciało inaczej na niego reagowało.
Westchnęłam błogo czując jego dłoń na wewnętrznej części mojego uda. Powolnym ruchem sunęła ona co raz wyżej i wyżej ... uchyliłam usta i mocniej zacisnęłam powieki. Doskonale wiedziałam co się za chwilę stanie. Obudzę się w kulminacyjnym momencie, wściekła na cały świat. Zrezygnowana poddałam się wtulając w poduszkę. Skupiłam się na tym cudownym uczuciu, który z każdą sekundą zbliżał mnie do wybuchu. W pewnym momencie zamarłam z głuchym jękiem. Kilka sekund zajęło mi, aby zrozumieć że to wcale nie był sen.
- Marco ... - wydukałam patrząc na niego nieprzytomnie.
- Dzień dobry. Wiesz, że jesteś niesamowicie seksowna z samego rana? - błysnął swoimi zębami w cwaniackim uśmiechu. - I bardzo spięta, a raczej ... byłaś. - dodał. Czując buzującą w moich żyłach adrenalinę, pchnęłam go na plecy i sama usadowiłam się na jego biodrach. Jęknął zadowolony gdy złączyłam nasze usta w namiętnym pocałunku. Scałowywałam jego policzki, żuchwę, szyję oraz umięśnioną klatę i brzuch. Za każdym razem gdy moje usta stykały się z jego rozgrzaną skórą, mięśnie napinał do granic możliwości. Oczy pociemniały mu z pożądania, co tylko pchnęło mnie do otchłani szaleństwa. Jednym ruchem podciągnął mnie ku górze i wręcz zdarł ze mnie zbędną koszulkę nocną. Odchyliłam głowę wbijając palce w jego włosy gdy zajął się moimi piersiami. Był cudowny. Jego dłonie i usta doskonale wiedziały czego oczekiwało moje ciało. Nigdy nie myślał o sobie, jakby przyjemność sprawiało mu doprowadzanie mnie do szaleństwa. Przy nim czułam się jak stuprocentowa kobieta, odpowiednio traktowana przez swojego mężczyznę. Kochałam go i pożądałam jak żadnego innego wcześniej.
Pewnym ruchem przerzucił mnie na plecy. Instynktownie objęłam jego sylwetkę nogami. Marco oparł swoje czoło o moje i przyłożył palec do ust, nakazując mi abym postarała się być cicho. Kiwnęłam głową wiedząc, że to wcale nie będzie takie proste. Nasze ciała złączyły się w jedno, jakby były dla siebie stworzone, a może była to jedynie myśl zakochanej kobiety, która rozpaczliwie pragnęła, aby było to prawdą. Odpowiadałam na jego ruchy, zagryzając usta bądź wpijając się rozpaczliwie w jego własne. Moim ciałem zatrząsł intensywny dreszcz cudownej rozkoszy, w tym samym momencie gdy Marco wtulił się w moją szyję i zamarł.
- Maria! - Marta zadudniła w drzwi.
- Zaraz przyjdę! - odkrzyknęłam po chwili. Przełknęłam ciężko ślinę, a włosy przeczesałam dłonią. Jeszcze tak do końca nie docierało do mnie to, co się wokół mnie dzieje. W głowie nadal przeżywałam wydarzenia sprzed kilku minut.
- Ma wyczucie czasu. - wysapał Marco.
- My ... powinniśmy ...
- Najpierw musimy wydać Twoją znerwicowaną siostrę za mąż. Potem będziemy mieli mnóstwo czasu na rozmowy. - pogładził mój policzek. Kiwnęłam głową na zgodę, po czym niechętnie opuściłam łóżko.

*


mariapombo : Ślub Marty i Luisa 👰🤵 Cieszę się waszym szczęściem kochani. Kocham was 💕
📸 by marcoasensio10


Cała moja wściekłość na Martę minęła gdy stanęła przede mną w sukni ślubnej. A gdy weszła do kościoła z dumnym tatą u boku, z Paulą i Carlotą sypiącymi płatki kwiatów, nie próbowałam nawet ukryć łez wzruszenia. Z wdzięcznością odebrałam od Marco chusteczkę i ocierałam nią swoje oczy. Poczułam jak splata swoją dłoń z moją i lekko ściska. Emocje ścisnęły moje gardło i jedyne na co było mnie stać, to spojrzeć z niewidzialną czułością na jego skupiony na ceremonii profil.
Wzięłam głęboki oddech gdy nadeszła moja chwila. Skinęłyśmy na siebie z Lucią, po czym stanęłyśmy przed wszystkimi. Od paru tygodni przygotowywałyśmy przemówienie, które miało być niespodzianką dla Marty. Doszłyśmy jednak do wniosku, że spontaniczność będzie o wiele lepsza niż czytanie z kartki.
- Chciałyśmy zacząć od tego, że to wcale nie jest ten moment, gdy ksiądz prosi o zabranie głosu przez ludzi, którzy mają coś przeciwko zawarciu małżeństwa. - zapewniła Lucia, rozbawiając gości. - Zapewniamy również, że odpowiednio prześwietliłyśmy przeszłość Luisa. W końcu nie oddamy naszej siostry byle komu.
- Choć z drugiej strony to zawsze jeden problem z głowy. - dodałam wymieniając z Lucią rozbawione spojrzenia. - Tata zawsze powtarzał, że nie odda nas byle komu. Że jeśli odda nas komuś w tym miejscu w którym aktualnie się znajdujemy, to tylko i wyłącznie wyjątkowej osobie. Wspólnie doszłyśmy do wniosku iż Luis właśnie taką osobą jest. Bo jeśli ktoś jest w stanie wytrzymać humory Marty to tylko wyjątkowy człowiek.
- Wielokrotnie prosiłyśmy rodziców o braciszka. W sumie Maria miała nim być, ale jedyne co miała z chłopaka to obdarte kolana i łobuzerski charakter. - Lucia wymownie skinęła na moją osobę. - Ale dzisiaj nasze marzenie się spełnia ponieważ Luis wchodzi do naszej rodziny, dzięki czemu razem z Marią zyskamy upragnionego brata. - narzeczony naszej siostry zacisnął swoje usta w wąską linię, wyraźnie poruszony naszymi słowami. - Szczęście Marty jest naszym szczęściem. Dorosłyśmy i nadszedł moment, aby każda z nas poszła swoją drogą. Ale nie oznacza to, że się od siebie oddalimy. Wprost przeciwnie. W końcu każda żona potrzebuje siostry, której może ponarzekać na męża w środku nocy. Bądź podrzucić dziecko w kryzysowym momencie ... w swoim czasie oczywiście. Gdy byłyście małe, obiecałyśmy sobie że zawsze będziemy razem. I mamy zamiar dotrzymać danego sobie słowa.
- Luis, czy tego chcesz czy też nie, będziesz musiał podzielić się z nami swoją ukochaną. - posłałam mu uśmiech który odwzajemnił, po czym przeniosłam swoje spojrzenie na poruszoną Martę. - Możemy się przez większość czasu kłócić, rzucać w siebie czym popadnie, doprowadzać nawzajem do szału, ale nie zmieni to faktu, że się kochamy i rzucimy za sobą w ogień. - głos mi się załamał. - Ty i Lucia jesteście osobami, którym ufam bezgranicznie i wiem, że zawsze będę miała w was wsparcie, nawet wtedy gdy będę popełniała największe błędy w swoim życiu.
- Chciałyśmy żebyś o tym wiedziała. - dodała Lucia. Wzruszona Marta podeszła do nas i mocno przytuliła. Z nad jej ramienia spojrzałam na ojca, który ocierał łzy ze swoich policzków. Skinął na mnie głową, z wymalowaną dumą w swoich oczach.
Po chwili wróciłam na swoje miejsce. Z uśmiechem spoglądałam jak Luis z Martą składają wzruszającą przysięgę małżeńską. Do dzisiaj pamiętałam jak moja siostra w dzieciństwie zarzekała się iż nigdy nie wyjdzie za mąż. Jak widać na załączonym obrazku, życie pisało swoje własne scenariusze.

*

Przyjęcie weselne, mimo absurdalnej paniki Marty, było niezwykle udane. Szerokie uśmiechy nie schodziły z twarzy przybyłym gościom. Ja sama miałam okazję, aby porozmawiać z dawno nie widzianymi członkami rodziny, co oczywiście miało i swoje minusy. Za każdym razem musiałam ucinać wszelakie spekulacje dotyczące moich ślubnych planów. Podkreślałam z uśmiechem że to dzień Marty i na tym powinniśmy się skupić.
Z tego też powodu czułam wyrzuty sumienia związane z Marco. Co rusz musiałam się od niego oddalać, co dla osoby, wokół której znajdowały się sami obcy ludzie, wcale nie było komfortową sytuacją. Na całe szczęście był Angel z Mary z którymi siedzieliśmy przy stoliku.
- Dzisiaj po raz pierwszy poczułem, że dobrze sobie poradziłem z wychowaniem was. - wyznał tata, okręcając mnie wokół własnej osi na środku parkietu. - Czuję się o wiele spokojniej z myślą iż jesteście blisko ze sobą. A po za tym pięknie dzisiaj wyglądacie. Wszystkie.
- Przemówienia są naszą specjalnością. - uśmiechnęłam się.
- To prawda. Do dzisiaj pamiętam wasz występ z okazji naszej rocznicy ślubu. - zaśmiał się. - Pokłóciłyście się przy tym okropnie. Tak bardzo chciałyście, aby było idealnie. Tamtego dnia doszliśmy z mamą do jednego wniosku. Każda z was jest inna. Macie inne charaktery, zainteresowania, gusta ... razem jesteście mieszanką wybuchową, która rozświetla nasze życie. Chcemy dla was jednego. Szczęścia. Dlatego chciałem Cię o to zapytać. Jesteś szczęśliwa?
- Tato ...
- Maria, widzę że coś jest nie tak. - westchnął. - Widzę jak na niego patrzysz, ale w Twoich oczach odbija się smutek. Dlaczego? Wydawało mi się, że to dobry chłopak. Ale jeśli Cię rani ...
- Wprost przeciwnie. - westchnęłam. - Po prostu muszę usiąść i uporządkować swoje życie. Mam wrażenie, że pogubiłam się w tym wszystkim. - uśmiechnęłam się smutno. - Źle zaczęliśmy z Marco i to nie daje mi spokoju.
- Kochasz go?
- Tak. - szepnęłam.
- Powinnaś od tego zacząć. Reszta jest nie ważna. - dodał gdy piosenka do której tańczyliśmy się skończyła. - Oddam Ci ją na chwilę. - zwrócił się do kogoś za moimi plecami. Odwróciłam głowę w stronę uśmiechniętego Marco. - A jeśli chcesz na zawsze, to musisz sobie zasłużyć. Tak jak Luis. - poklepał go po ramieniu i odszedł do gości.
- Mogę? - Marco wyciągnął ku mnie dłoń.
- Oczywiście. - odparłam. Ułożył dłoń na dole moich pleców i przysunął do siebie delikatnie. Nasze palce splotły się ze sobą. Słysząc głos Alejandro Sanz'a płynący z głośników nie potrafiłam się nie uśmiechnąć. Z błogością ułożyłam głowę na męskim ramieniu i przymknęłam powieki kołysząc się w rytmie jednej z moich ulubionych piosenek. Dłoń Marco leniwie błądziła po moich plecach, aż zatrzymała się na samym ich krańcu. Dzisiaj kompletnie mi to nie przeszkadzało i nie miałam morderczych myśli, aby kopnąć go w kostkę. Tak wiele zmieniło się przez te kilka miesięcy.
- Pięknie dzisiaj wyglądasz. - wyszeptał mi do ucha.
- A Ty jak milion dolarów w tym garniturze. - uniosłam głowę. Kąciki jego ust uniosły się zadziornie ku górze. - Potrafisz tańczyć dzieciaku. - zauważyłam z aprobatą.
- Zaskoczona?
- Zaskakujesz mnie odkąd wparowałeś do mojej garderoby.
- Musisz przyznać, że idealnie z tego wybrnąłem.
- Mr. & Mrs. "M". - parsknęłam na samo wspomnienie.
- Moja partnerka w zbrodni. - nachylił się i złożył na moich ustach subtelny pocałunek. Pełen niewidzialnej czułości. Znów ułożyłam głowę na jego ramieniu, czując jak mocniej mnie do siebie przytula. W tym momencie wiedziałam jedno. Mogłabym przetańczyć całą noc w jego ramionach.

Wiem, że trochę mnie kochasz.
Z Twoją małą twarzyczką na moim ramieniu.
Spójrz, kto śpiewa.
To głos mojej duszy.





***

Miłego weekendu wam życzę :)

niedziela, 18 sierpnia 2019

19. Tak, chcę.



- Cześć mamusiu!
- Kochany jesteś. Tak bardzo się za nim stęskniłam!
- To jest was dwoje. Nawet spać sam nie chce.
- Bo uwielbia Twoje łóżko. - zaśmiałam się.
- Kto by nie chciał ze mną spać.
- Tak sobie słódź. Ale wszystko jest w porządku?
- Oczywiście. W końcu mężczyźni trzymają się razem.
- Byłeś z nim na spacerze?
- Maria, panikujesz. - westchnął.
- Wiecie co? Gdybym nie wiedziała, że wspólnie wychowujecie psa, to posądziłabym was o posiadanie dziecka. - rozbawiona Mary pomachała do Marco, który momentalnie odwzajemnił gest, tyle że z łapką Lucky'ego. - Maria, daję Ci kwadrans. Musimy powoli się szykować. - rzuciła przez ramię, po czym zniknęła w łazience.
Dwa tygodnie po zakończeniu świąt Wielkanocnych w Sevilli rozpoczyna się Feria de Abril. Jest to jedno z najbardziej znanych wydarzeń podkreślających folklor południowej części Hiszpanii. Miasto pełne jest kobiet ubranych w kolorowe suknie do flamenco lub w stroje cygańskie. Jedne i drugie są kolorowe, pełne falban, dodatków, kolczyków i kwiatów wpiętych we włosy. Na każdym kroku można dostrzec kobiety tańczące ludowy taniec las sevillanas, który wiele osób myli z flamenco. Dzięki Mary, która wyjaśniła mi podstawowe różnice, mogłam pochwalić się wiedzą na ten temat. I to właśnie dzięki niej się tutaj znalazłam i mogłam założyć tą cudowną i kolorową suknię. Choć przez chwilę mogłam się poczuć jak rodowita Andaluzyjska dziewczyna.
- Czyli dobrze się bawicie?
- Tak. Wczoraj zjadłyśmy kolację z rodziną Mary i było na prawdę miło. Jej babcia wprost nie może się doczekać poznania Angela. - zachichotałam. - W południe ma odbyć się parada konna na którą się wybieramy.
- Więc nie będę wam zabierał czasu. Chciałem Ci tylko o czymś powiedzieć. - westchnął, po czym sięgnął po leżącą na stoliku kopertę. - Ja także dostałem zaproszenie na tą charytatywną galę. Oprócz mnie, dostali je również Sergio i Isco. Ale obydwoje doskonale wiemy dlaczego.
- Wybierają się?
- Pilar i Sara podzielają Twoje zdanie na ten temat.
Charytatywna gala miała na celu zebranie funduszy na walkę z rakiem. Była to oczywiście szczytna inicjatywa, jednak pozowanie na ściankach z tego powodu było dla mnie bezsensowne i kompletnie mijało się z celem. Słowa młodej wolontariuszki ze schroniska dały mi wiele do myślenia. Celebryci promowali się na pomocy innym, błyszcząc w blasku fleszy. Sama inicjatywa dość często schodziła na dalszy plan, ponieważ media bardziej skupiały się nad wyglądem kobiet.
Moja obecność przy boku Marco podczas owej gali była bardzo pożądana. We dwoje byliśmy bardziej "interesujący" niż osobno, co tylko dodawało argumentów do mojego punktu widzenia. Ta sama sytuacja dotyczyła jego dwóch kolegów z drużyny. Nie zamierzałam brać w tym udziału.
- Nie chcę tam iść. - mruknęłam.
- Mam lepszy pomysł. Podziękujemy za zaproszenia i zrobimy przelew na konto fundacji.
- Świetny pomysł. - przyznałam.
- Maria! - zawołała Mary.
- Muszę kończyć. Ucałuj mojego bąbelka.
- Widzisz Lucky? Masz więcej szczęścia ode mnie.
- Sam siebie nie pocałujesz. - zachichotałam.
- Poczekam aż wrócisz.
Z uśmiechem rozłączyłam naszą rozmowę i odłożyłam telefon. Kątem oka dostrzegłam Mary, stojącą w progu łazienki. Ostentacyjnie opierała się o framugę i z założonymi rękoma spoglądała na mnie cwaniacko.
- Coś się stało?
- To ja powinnam o to zapytać. - westchnęła zajmując miejsce obok mnie. - Kiedy wasz układ ewoluował w coś bardziej poważniejszego? - uchyliłam usta aby zaprzeczyć, jednak przyjaciółka przerwała mi ruchem dłoni. - Kogo Ty chcesz oszukać? Znam Cię doskonale. Jesteś zakochana.
- Powiedz mi coś o czym nie wiem. - mruknęłam.
- Dlaczego nic nam nie powiedzieliście? - spytała z wyrzutem.
- My? Wam? O czym?
- O tym, że jesteście razem na prawdę.
- Nie jesteśmy. - westchnęłam. - Moje zauroczenie jest skutkiem ubocznym naszego układu. - wstałam ciężko i chwyciłam za leżącą na kanapie suknie. - Za półtora miesiąca będzie po wszystkim i każde z nas pójdzie swoją drogą. Tak ustaliliśmy. - dodałam wywołując ból w swoim sercu.
- Wyczuwam większą depresję niż po rozstaniu z Moratą. - mruknęła. - Maria, jesteś tylko człowiekiem. Nie mogłaś przewidzieć tego, iż w pewnym momencie się w nim zakochasz. Spędziliście dużo czasu ze sobą, poznaliście się ... już samo to że wylądowaliście w łóżku było pierwszym symptomem. A potem nie potrafiliście tego przerwać. Może powinniście poważnie porozmawiać? O tym, dlaczego tak się dzieje.
- Nie mogę mu powiedzieć, że go kocham. - oburzyłam się. - Skomplikuję tym wyznaniem wszystko i wyjdę na kompletną desperatkę!
- A jeśli on też Ciebie kocha?
- Przestań. - prychnęłam. - Dla niego taki układ jest na rękę.
- Sama nie wierzysz w to co mówisz. - Mary pokręciła głową i pomogła mi zapiąć suknię. - Nie pamiętasz już jak wariowałaś na Kubie? Jaką ulgę poczułaś gdy przyszedł z przeprosinami? Prawie na kolanach zapewniał, że wcale nie jest dziwkarzem. A ty mu uwierzyłaś, bo go znasz i mu ufasz.
- Jestem jego kumpelą. Tak kiedyś powiedział.
- Wybacz Maria, ale tak nie traktuje się kumpeli. - pokręciła głową. - Wy już od dawna nie udajecie związku. Nawet przy nas wasze dłonie się stykają, a spojrzenia, pełne niewypowiedzianych słów, krzyżują. A Lucky? Zabrał go stamtąd bo byłaś smutna i cierpiałaś. Zrobił to dla Ciebie. Zrobiłby dla Ciebie wszystko i ja doskonale wiem dlaczego.
- To co ja mam zrobić? - jęknęłam zrezygnowana.
- Powinniście poważnie porozmawiać. Jestem przekonana, że będzie to jedynie formalność. A teraz pospiesz się, bo parada nie będzie na nas czekać!

*

Ślub mojej siostry zbliżał się wielkimi krokami. Musiałam uzgodnić z Marco czy będzie w stanie towarzyszyć mi tego dnia. Skoro udawaliśmy parę, nie mogłam tak po prostu przyjechać do Santander sama. O dziwo przyjął to dość naturalnie. Przynajmniej nie panikował jak cała moja rodzina, która wpadła w szał związany z przygotowaniami.
- Ciocia Maria!
- Ale to na pewno nie problem?
- Doskonale wiesz, że dla mnie to sama przyjemność. - zaśmiałam się, będąc duszoną przez dwie stęsknione czterolatki. Paula i Carlota były córkami najmłodszej siostry mojego ojca. Bliźniaczki od dnia swoich narodzin wprowadziły wiele kolorów do naszej rodziny. Na każdy temat miały własne zdanie i nie krępowały się, aby je wszystkim przedstawić. - Oddam Ci je jutro rano, więc spokojnie możesz wszystko załatwić.
- Kochana jesteś. - Carla objęła mnie z uśmiechem. Była moją ciotką, jednak ze względu na małą różnicę wieku, nigdy tak jej nie nazywałam. - A wy bądźcie grzeczne. - zwróciła się do córek, które synchronicznie pokiwały swoimi mądrymi główkami. - Wrócę jutro przed południem.
I w ten sposób zostałam sama z bliźniaczkami. Carla musiała udać się do Toledo, aby załatwić ostatnie sprawy związane z jej pracą. Nie wnikałam w szczegóły, miałam po prostu mieć oko na Paulę i Carlotę. Z miejsca zaproponowałam lody w naszej ulubionej lodziarni.
Z uśmiechem spoglądałam jak zajadają się zimnym deserem. Synchronicznie wymachiwały swoimi nóżkami, co chwilę wycierając swoje pobrudzone policzki. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo tęskniłam za tymi łobuziarami.
- Ciociu, czy poznamy Twojego pieska?
- Oczywiście. - z uśmiechem wytarłam pyzaty policzek Carloty. - Po lodach po niego pojedziemy i weźmiemy na spacer. - błyskawicznie zainteresowały się tym, dlaczego ze mną nie mieszka. - Ponieważ w moim mieszkaniu nie mogę mieć zwierzątka. Dlatego wujek Marco wziął go na jakiś czas do siebie.
- Czyli jak się ożenisz z wujkiem to z nimi zamieszkasz?
- Nie ożeni się z nim tylko wyjdzie za niego za mąż! - Paula pacnęła się ostentacyjnie w czoło z powodu popełnionego przez siostrę błędu. - Tak się mówi.
- Słucham? - wydukałam.
- Gdy weźmiecie ślub! - czterolatki wbiły we mnie pełne niemego pytania spojrzenia. Uchyliłam usta, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Kompletnie skołowana nie potrafiłam odpowiedzieć im na to pytanie. - Nie dostała jeszcze pierścionka. - szepnęła Carlota do Pauli. - To będzie niespodzianka!
- Zjadłyście? - odchrząknęłam. - Pojedziemy po Lucky'ego.
Po wyjściu z lodziarni dokładnie sprawdziłam czy dziewczynki są odpowiednio zapięte w swoich fotelikach. Zanim zajęłam swoje miejsce za kierownicą, wybrałam numer do Marco. Wolałam go uprzedzić o swoim przyjeździe w towarzystwie bliźniaczek.
- Właśnie miałem do Ciebie dzwonić.
- Jestem w drodze do Ciebie. - oznajmiłam. - Niespodziewanie zostałam nianią dwóch dziewczynek, którym obiecałam spacer z psem. Mógłbyś przygotować smycz?
- Powiedz, że żartujesz.
- Uważasz, że nie dam sobie rady z dziećmi? - oburzyłam się z powodu jego śmiechu.
- Nie o to mi chodzi. Isco poprosił mnie, abym zajął się Juniorem. Podrzucił mi go przed chwilą, więc chcąc nie chcąc musimy otworzyć domowe przedszkole. Sara źle się poczuła i musiał pojechać z nią do lekarza.
- Więc przygotuj też Juniora. Pójdziemy razem na spacer.
- Co to znaczy przygotuj?
- Przypnij mu smycz. - parsknęłam. - Po prostu pomóż mu założyć buty, spytaj czy był w łazience i koniecznie weź mu czapkę. Mam nadzieję, że Isco o tym pomyślał zanim go u Ciebie zostawił. Poradzisz sobie z tym zadaniem?
- Doigrasz się.

*

- Pomysł ze smyczą wcale nie był taki zły. Nie rozumiem dlaczego go nie wykorzystaliśmy. - mruknął Marco gdy siedzieliśmy w cieniu rozłożystego drzewa. Przed nami znajdowała się polana na której bawili się nasi dzisiejsi podopieczni. Isco Junior biegał za Carlotą i Paulą z patykiem w dłoni, krzycząc na całe gardło że jest to wąż. Czterolatki piszczały przeraźliwie, jednakże w ich oczach dostrzegłam błysk podekscytowania. Towarzyszył im zadowolony Lucky.
- Swoje dzieci też zwiążesz?
- Do tego jeszcze bardzo daleko. - wzruszył ramionami. - Ale na pewno będą grzeczne. Jak tatuś. - dodał. Wybuch mojego śmiechu prawdopodobnie było słychać w całym Parku Retiro.
- Marco! - pisnęłam gdy zaczął mnie łaskotać.
- Mówiłem, że się doigrasz!
- Puść mnie! Proszę!
- Jesteś bardziej niegrzeczna od tych dzieciaków. - musnął moje usta. Oddałam pocałunek z pełnym zaangażowaniem. To były te chwile w którym byłam egoistką. Zatracałam się w nich cała, nie myśląc o otaczającym mnie świecie. - Mamy towarzystwo. - wyszeptał, po czym odwrócił głowę do trójki dzieciaków. - Co tam łobuzy?
- Bawimy się w ślub. I potrzebujemy wianka. - oznajmiła Paula patrząc na mnie porozumiewawczo. Doskonale wiedziały, że jestem jedyną osobą w towarzystwie, która im w tym pomoże. Otrzepałam swoje spodenki z trawy, po czym zaczęłam zrywać z nimi kwiaty.
- A kto się żeni? - zagadnął Marco.
- Ja i Isco. - oznajmiła dumna Carlota.
- No ładnie. Będę musiał nieźle się tłumaczyć Twojemu ojcu. - poczochrał włoski Juniora, na co chłopiec lekko się zarumienił.
- A kiedy ożenisz się z ciocią?
- Paula! Nie ładnie tak wypytywać. - zwróciłam uwagę czterolatce, na co jedynie wzruszyła ramionkami. - Przepraszam Cię, mają fazę na śluby w ostatnim czasie. - szepnęłam do Marco. - Bardzo przeżywają swoją rolę podczas ceremonii Marty. Mają sypać kwiaty przed nią.
- U was też będziemy. Prawda Carlota?
- Prawda! Możemy wujku? - spojrzały na Marco.
- Ja ... przedyskutujecie to z ciocią w odpowiednim czasie.
- Ale dasz jej pierścionek?
- Carlota! - jęknęłam zrezygnowana.
- Mam pomysł! - zawołała Paula wymachując zrobionym przeze mną wiankiem. - Zrobimy wam ślub! Poćwiczycie bo jesteście bardzo wstydliwi. Zobaczycie, że nie ma się czego bać! - zadowolona z siebie i swojego genialnego pomysłu, założyła mi wianek na głowie.
- Miałeś rację z tą smyczą. - mruknęłam.
- Tu sama smycz nie wystarczy.
- Po prostu im przytakujmy i będziemy mieć święty spokój. - rzuciłam zrezygnowana. Pauli i Carloty nie dało się przegadać. Na dodatek w swoją intrygę wciągnęły Isco Juniora, który zgodził się być księdzem, pod warunkiem że nie założy czarnej sukienki. - Tylko się nie śmiej, bo się obrażą.
- To trudniejsze niż wygrana w Lidze Mistrzów. - parsknął spoglądając na dziewczynki, zrywające kwiaty na mój bukiet ślubny. Po chwili przeniósł swój rozbawiony wzrok na mnie. - Ładnie Ci w tym wianku.
- Pchasz się w gips dzieciaku.
- Jesteście gotowi?! - zawołała Carlota podając mi kwiaty. Przytaknęliśmy próbując przybrać poważne miny. Zadowolona czterolatka zaczęła coś szeptać Juniorowi do ucha. Po chwili speszony chłopiec stanął na przeciwko nas. - Powtarzaj to, co Ci powiedziałam.
- Wujku, czy chcesz ciocię za żonę? - trzy czteroletnie spojrzenia wbiły się w twarz Asensio, który za wszelką cenę próbował nie parsknąć śmiechem. Doskonale wiedziałam ile sił musi w to włożyć. Ta sytuacja była po prostu komiczna.
- Ale mam prawo do nocy poślubnej? - szepnął. Posłałam mu oburzone spojrzenie. Jeszcze tego brakowało, abym musiała tłumaczyć dzieciom co te słowa oznaczają! - Tak, chcę. - wyszczerzył swoje idealne zęby. Dzieciaki wymieniły się pomiędzy sobą zadowolonymi spojrzeniami.
- Ciociu, czy chcesz wujka za męża? - Junior zwrócił się w moją stronę. Zerknęłam na Marco, który uniósł brwi ku górze.
 - Tak, chcę. - odchrząknęłam.
- Co teraz? - spanikowany chłopiec zwrócił się do dziewczynek. Tym razem to Paula szepnęła mu coś do ucha. - Jesteście mężem i żoną! Mogą się pocałować?
- Muszą!
- Skoro tak sprawę stawiacie. - rozbawiony Marco przyciągnął mnie do siebie i czule wpił w moje usta. Jęknęłam zaskoczona intensywnością tego doznania. Miałam wrażenie, że ten pocałunek różnił się od poprzednich, co oczywiście było absurdem. - Czemu zesztywniałaś? To tylko zabawa na niby. - zerknął na mnie rozbawiony. Posłałam mu wymuszony uśmiech, po czym przeniosłam wzrok na rozbawione dzieci. Po chwili park przeciął pełen radości pisk Pauli, która została podrzucona przez Marco.
- Tak. To tylko na niby. - szepnęłam.

***

Wchodzimy w gorączkę weselną :)