sobota, 28 września 2019

Epilog

Ślub roku już w ten weekend!

Dokładnie rok po usłyszeniu magicznego "tak", Marco Asensio wraz ze swoją ukochaną Marią Pombo, staną na ślubnym kobiercu. Otoczenie narzeczonych potwierdza, iż jest to kościół pod wezwaniem Świętego Antoniego w Madrycie. Zostaliśmy przyzwyczajeni przez Marco i Marię, że wszelkie szczegóły zachowują dla siebie. Jednak każdy jest ciekawy jak będzie wyglądała panna młoda.

Samochód zatrzymał się przed starym kościołem w Socobio. Santa Cruz de Castañeda został wybudowany w dziesiątym wieku i był miejscem wielu wzruszających oraz szczęśliwych chwil mojej rodziny. To tutaj moi rodzice oraz dziadkowie wzięli ślub. To tutaj zostałam ochrzczona. Nie wyobrażałam sobie innego miejsca na dzień mojego ślubu.
- Jesteś pewna?
- Tato! - zaśmiałam się. 
Za jego pomocą wysiadłam z samochodu. Zadowolonym spojrzeniem omiotłam dziedziniec kościoła. Wszyscy byli już w środku i na nas czekali. Żadnej żywej duszy wokół. Żadnych fotoreporterów i dziennikarzy. Byłam wdzięczna Mary za jej diabelski plan. Rozemocjonowana opowiedziała w mediach o teoretycznym miejscu mojego ślubu. Właśnie w tym momencie, zainteresowani tym wydarzeniem ludzie, stali pod kościołem w Madrycie. A my byliśmy tutaj. W Baskonii. W moim rodzinnym Socobio. Setki kilometrów od stolicy Hiszpanii.
- Wyglądasz przepięknie. - tata podał mi swoje ramię, które z szerokim uśmiechem chwyciłam. - Twoja mama wyglądała dokładnie tak samo w dniu naszego ślubu. Marco będzie nie mniej wzruszony ode mnie.
- O ile nie uciekł. - zażartowałam.
- Przebiera z niecierpliwości nogami pod ołtarzem.
Wolnym krokiem ruszyliśmy w stronę wejścia do kościoła. Czułam się cudownie mając na sobie własny projekt, przerobiony z sukni ślubnej mojej matki. Już jako mała dziewczynka o tym marzyłam. Dzięki niezawodnej pomocy projektantów z Yolancris, mogłam spełnić to marzenie. Miałam na sobie prostą białą sukienkę, na którą zarzucony był tiulowy płaszcz, haftowany drobnymi kamieniami oraz perłami. To właśnie on, ćwierć wieku temu, był suknią ślubną mojej mamy. Najpiękniejszą rzeczą na świecie jaką kiedykolwiek widziałam.
- Wyglądasz jak księżniczka. - szepnęły do mnie bliźniaczki, czekając niecierpliwie przy wejściu. Trzymały w swoich dłoniach białe koszyczki, wypełnione płatkami kolorowych kwiatów. Ucałowałam ich pyzate policzki i skierowałam w stronę wejścia. W całym kościele rozbrzmiał dźwięk starych organów, a mój ojciec spiął się ze wzruszenia. Żwawym krokiem ruszyliśmy pomiędzy ławkami, pełnymi najbliższych nam osób. Posyłałam im wszystkim szeroki uśmiech, odpowiadając w ten sposób na ich własne. Tylko jedna osoba pozostała poważna. Marco w skupieniu spoglądał na nasze zbliżające się sylwetki. Nerwowo zagryzał swoje usta, powstrzymując się przez upustem emocji.
- Pamiętaj o naszej rozmowie. - tata podał mu moją dłoń, po czym poklepał po spiętym ramieniu. Marco kiwnął głową i wbił we mnie zamglone spojrzenie.
- Wyglądasz pięknie. - szepnął.
- Starałam się dla Ciebie. - uśmiechnęłam się co odwzajemnił. Uniósł moją dłoń i ucałował z czułością pierścionek na moim palcu. Wzruszenie ścisnęło moje gardło, a po policzku spłynęła łza. Był tym jedynym. Miłością mojego życia. W tym momencie byłam tego bardziej pewna niż kiedykolwiek.
Trzymając się za dłonie stanęliśmy przed księdzem, który rozpoczął ceremonię. Drżącym głosem wypowiedziałam słowa przysięgi, czując że są to moje najpoważniejsze słowa w całym życiu. Słowa, które zmienią wszystko. Słowa, wypowiedziane z wypełnionym miłością sercem. Słowa, które były drogą do spełnienia i szczęśliwego życia. Słowa, które były nagrodą za wszystkie wylane przeze mnie łzy.
- Kocham Cię. - Marco z czułością pogładził mój policzek, po czym złożył pocałunek na ustach. Od tej chwili byliśmy małżeństwem. Jednością. - To które z nas pisze dzisiaj list do bociana? - w jego oku pojawił się błysk cwaniactwa.



mariapombo : Najpiękniejszy dzień w moim życiu ❤️

*

Osiem lat później

- Ale tata na pewno będzie?!
- Obiecał Ci to, prawda? Niedługo się tu zjawi. - poprawiłam boiskową koszulkę mojego syna. - Tata zawsze dotrzymuje słowa, prawda? - Rafael westchnął ciężko, rozglądając się z nadzieją po małych trybunach. Sama zaczęłam się denerwować, jednak nie chciałam tego przy nim okazać. Marco powinien już dawno się tutaj pojawić! - Uciekaj do kolegów i pana trenera. Za moment zaczynacie. - przytuliłam go wyczuwając jak lekko się spina.
- Mamo. - jęknął.
- Oh, no dobrze mój duży mężczyzno. - zaśmiałam się pod nosem. - Nie będę Ci robiła wstydu przed kolegami. - Rafa uciekł na boisko, a ja zajęłam swoje miejsce. Przysunęłam do siebie wózek ze śpiącą Marią, posyłając uśmiech jej śpiącej twarzyczce. Odkąd mój syn trafił do drużyny ze starszymi chłopcami, był bardzo wyczulony na wszelkie czułości w ich towarzystwie. Nie chciał być nazywany przez nich dzieciakiem czy też maminsynkiem. Jedynie Marco to rozumiał, bo przeszedł przez to samo. Od najmłodszych lat Rafa wyróżniał się grą piłkarską w otoczeniu swoich rówieśników. Mój teść za każdym razem powtarzał, że jest on małą kopią Marco nie tylko w wyglądzie, ale i w piłkarskich umiejętnościach.
- Jestem! - obok mnie z impetem usiadł Marco.
- Gdzie Ty byłeś?
- Pieprzone korki. - westchnął. - Wiesz jak trudno wydostać się z Valdebebas o tej porze? - wzrokiem zaczął szukać syna. Twarz Rafaela od razu się rozpromieniła gdy zobaczył swojego ojca. Marco pomachał do niego, co siedmiolatek momentalnie odwzajemnił.
- To niesprawiedliwe. - skrzywiłam się.
- Do Ciebie tuli się w domu. Na męskim gruncie ja jestem najważniejszy. - objął mnie ramieniem i ucałował w policzek. - Nasza mała Myszka ucięła sobie drzemkę? - zaglądnął do wózka.
- Zaśnie nawet w największym gwarze. Jak tatuś.
- Bo to moja Myszka. A Ty jesteś najseksowniejszą mamuśką na tym obiekcie. - chwycił zębami moje ucho. Trzepnęłam go w kolano, rozglądając się zawstydzona wokół. Marco jedynie zaśmiał się pod nosem, po czym całkowicie skupił na meczu syna. Teraz to ja miałam powody do śmiechu, ponieważ prawie wybuch z obezwładniających go nerwów. Chodził w tą i z powrotem obok barierki nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Co chwile gestykulował bądź krzyczał w stronę boiska. Kręciłam z politowaniem głową, mrucząc do Marii, że tatuś to głuptasek.
Rafael strzelił dwa śliczne gole, dokładając cegłówkę do zdobycia przez jego drużynę symbolicznego pucharu. Z każdą chwilą stawał się co raz większym chłopcem, co czasami doprowadzało mnie do przygnębienia. Oczywiście nadal wtulał się w moje ramiona i uwielbiał gdy czytałam mu na dobranoc, jednak chciał być taki jak tatuś. Dorosły i poważny ... co jak na ironię losu rzadko zdarzało się Marco.
Gdy wybieraliśmy imię dla naszego syna, Marco wyznał mi iż swoje zawdzięcza legendarnemu holenderskiemu piłkarzowi. Marco van Basten był idolem rodziny jego matki, co było motywacją dla niej do nadania mu takiego imienia. Kto wie, może marzyła wówczas, że i jej syn kiedyś zostanie piłkarzem. Pomysł na Rafaela nie wziął się znikąd. Chyba każdy na świecie kojarzył kim jest Rafael Nadal. Mało kto jednak wie, że i on wziął udział w transferze mojego męża do Realu Madryt. Jako jeden z najpopularniejszych Madridistas oraz człowiek pochodzący z Majorki, osobiście rozmawiał z Florentino Perezem o utalentowanym chłopaku z jego rodzinnych stron. O Marco Asensio. Prosił, aby zwrócić na niego uwagę. Mój syn przejął po nim imię, aczkolwiek do tenisa wcale go nie ciągnęło.
- Tato, zobacz! - podbiegł do nas Rafael z miniaturką pucharu w dłoniach, którą otrzymał każdy chłopiec. - Fajny, prawda? Chociaż nie taki jak Twoje ...
- Co Ty mówisz? Postawimy go na honorowym miejscu w mojej gablocie! - zarządził, na co twarz Rafela rozbłysła szczęściem oraz dumą. - Jest on bardzo, ale to bardzo ważny. To Twój pierwszy puchar. Za parę lat zrozumiesz dlaczego. - poczochrał go po główce.
- Zrobimy sobie zdjęcie z dużym pucharem?! - zawołał podekscytowany. - Tak jak z Twoimi! Ty, ja, mamusia i Maria! - zaśmialiśmy się, jednak żwawym krokiem ruszyliśmy w stronę środka boiska. Marco wziął ode mnie naszą córkę i uklęknął z jednej strony pucharu. Zajęłam drugą stronę, spoglądając na dumnego Rafaela pośrodku. Chwycił rączkami "uszy" pucharu i wyprostował się niczym struna. Wymieniliśmy z Marco rozbawione spojrzenia i posłaliśmy uśmiechy do obiektywu.
Kątem oka zerknęłam na najważniejsze osoby w moim życiu. Już nie miałam przy sobie jednego dziaciaka, ale aż trzy! Nie mogłabym wyobrazić sobie szczęśliwszego życia. Marzyłam o mężczyźnie z którym założę rodzinę. Marco spełnił to marzenie, jak wiele innych.
Swoją drogą, mój cel związany z okładką Vogue też został osiągnięty. Wisiała ona dumnie na ścianie w moim gabinecie. Byliśmy na niej razem. Ja i Marco. To była najlepsza sesja zdjęciowa w moim życiu. Pierwszy i jedyny raz złamaliśmy swoje zasady dla dobra ogółu. Pieniądze z kampanii przeznaczyliśmy na Schronisko, mając nadzieję że więcej psów otrzyma od życia drugą szansę. Tak jak Lucky, który był częścią naszej rodziny.

***
Będę za nimi tęsknić ❤️

Z tego miejsca chciałam wam podziękować za obecność, motywację oraz za każdy pozostawiony komentarz. Po prostu za poświęcenie czasu, który, mam nadzieję, nie był stracony :) Historia Marco i Marii (Dzieciaka i Myszki) dobiegła końca, otwierając furtkę kolejnej, na którą serdecznie zapraszam zainteresowane osoby :)

https://milosne-negocjacje.blogspot.com/

sobota, 21 września 2019

24. It's the final countdown!

Wraz z innymi gośćmi z niedowierzaniem spoglądaliśmy w stronę sceny, na której pojawił się legendarny zespół Queen. Marco wspominał iż Sergio jest w stanie zrobić dla Pilar wszystko, ale żeby zaprosić na ich własny ślub ulubiony zespół muzyczny kobiety? Miłość zdecydowanie robiła z ludzi wariatów. Zresztą, sama coś wiedziałam na ten temat. 
Wraz z Marco zachowywaliśmy się niczym para zauroczonych nastolatków. Nasze dłonie nie chciały się od siebie oderwać, nie wspominając o ustach, które znajdywały do siebie drogę za każdym możliwym razem. Nacho z Marią, którzy towarzyszyli nam przy stoliku, zaczęli chichotać pod nosami z powodu naszego zachowania. Nawet obecność Alvaro i Alice była mi obojętna. Mogłam być im jedynie wdzięczna. To dzięki nim miałam szansę poznać Marco i go pokochać. Alvaro nawet na krok nie odstępował Alice. Naszą obecność całkowicie zignorował, co było mi jedynie na rękę. Musiałam jednak przyznać iż z jednej strony było mi go żal. Skoro miał wątpliwości co do swoich uczuć oraz zaplanowanego ślubu, nie mógł czuć tego, co ja w tym momencie. A wystarczyło, że spojrzałam na rozmawiającego z kolegami Marco, a moje serce chciało wyskoczyć z piersi. Wystarczyło, że posłał mi uśmiech, a byłam w stanie zgodzić się na wszystko.
Przyjęcie weselne Sergio i Pilar przypominało Wesołe Miasteczko połączone z koncertem zespołu rockowego. Diabelski młyn, elektryczne samochody, strzelnica czy miejsce do tańczenia z podświetlanym parkietem, wywoływały w człowieku zawroty głowy! Państwo młodzi zapragnęli, aby ich goście zapamiętali to wydarzenie do końca życia. Miał to być dzień wielkiej radości. A czy ktoś lepiej bawi się od dzieci? W tym przypadku dużych dzieci?
- Dzieciaku, robiłeś to kiedykolwiek? - zachichotałam zajadając się watą cukrową. Rozbawiona spoglądałam na skupionego Marco, mierzącego strzelbą do celu.
- Nie wierzysz we mnie?
- Wierzę. Ale gdy strzelasz do bramki. - przyznałam uważnie spoglądając na jego poczynania. Na parę sekund zapadła cisza, po czym "cel został zdobyty". Z uznaniem zaklaskałam w dłonie. Prowadzący strzelnicę poprosił Marco o wybranie nagrody. Ten jedynie uśmiechnął się cwaniacko pod nosem, a w moich dłoniach wylądowała Myszka Minnie. Gdyby nie głośna muzyka, mój wybuch śmiechu było by słychać w promieniu kilometra.
- Co sądzisz o tym wszystkim? - Marco skinął głową w stronę terenu na którym rozstawione były wszystkie atrakcje. Postanowiliśmy chwilę odpocząć i oddalić się na krótki spacer. Pobliski sad oliwny wręcz kusił, aby odetchnąć w cieniu jego drzew. - Dobrze się bawisz?
- Oczywiście, że tak. - posłałam mu uśmiech, który odwzajemnił. - Ceremonia była piękna i wzruszająca. A przyjęcie ... w życiu nie spodziewałabym się czegoś takiego! Wesołe Miasteczko dla dorosłych to coś ... - zabrakło mi odpowiedniego słowa, aby to opisać.
- Na co mógł wpaść tylko Sergio Ramos. - zaśmiał się Marco.
- Cieszę się, że mogę tu być.
- A ja się cieszę, że jesteś tu ze mną. - zatrzymał się i objął mnie w pasie. - Nie mów tego Pilar, ale jest tu ślicznotka, która ją przebiła. - zniżył głos do konspiracyjnego szeptu.
- Lizus. - zachichotałam. - Marco, co powiedziałeś Pauli? - pogładziłam jego policzek. - Nie mogła zrozumieć tego, dlaczego nie jesteśmy razem. Nakrzyczała ze łzami w oczach na mojego ojca, broniąc Cię zaciekle.
- Pamiętasz jak padliśmy zmęczeni na kanapę gdy dzieciaki poszły spać? Zasnęłaś w moich ramionach. Wtedy właśnie powiedziałem, że Cię kocham. - czule założył kosmyk włosów za moje ucho. - W tym samym momencie Paula weszła do salonu, bo zachciało jej się pić. Poprosiłem ją, aby nic Ci nie mówiła. Wykręciłem się niespodzianką, podczas której miałem Ci udowodnić jak bardzo Cię kocham. Była zachwycona.
- Obydwie bardzo Cię lubią.
- Z wzajemnością.
- Nie uważacie, że tytuł swatki bardziej by do mnie pasował? Mam wrażenie, że lepiej odnajduję się w tej roli. - usłyszeliśmy za sobą charakterystyczny głos. Zaśmiałam się pod nosem i odwróciłam w stronę Florentino Pereza. - Taki widok chciałem zastać dzisiejszego dnia. - wyznał. Podeszłam do niego i bez słowa mocno objęłam. - Nawet nie dziękuj. - zastrzegł. - Jedynie czego chcę, to zaproszenia na kolejny ślub. - puścił mi oczko.
- Kolejny?
- W swoim czasie będzie pan honorowym gościem. - poczułam jak Marco obejmuje mnie od tyłu. Na moich policzkach pojawiły się rumieńce spowodowane jego słowa. - Dziękuję prezesie. Za wszystko.
- Obiecałem Twojej matce, że się Tobą zaopiekuję. - poklepał go po ramieniu. - Młodzi jesteście, więc uciekajcie na parkiet. Macie dwa tygodnie dla siebie, a potem masz go oddać. - zagroził mi żartobliwie. - Jakoś wytrzymacie te ponad dwadzieścia dni osobno.
- Prezes znał Twoją mamę? - spytałam odprowadzając starszego mężczyznę wzrokiem.
- Można rzec, że poznali się parę lat temu. Miałem wówczas siedem lat. Florentino spędzał wakacje z rodziną na Majorce. Wraz z Igorem i rodzicami byliśmy w porcie, aby pooglądać jachty. Na jednym z nich dostrzegłem Florentino Pereza. - uśmiechnął się na samo wspomnienie. - Wskazałem go mamie. Bez zastanowienia chwyciła mnie za rękę i podeszła bliżej. Poprosiła go o wspólne zdjęcie. Po wszystkim powiedziała, że nazywam się Marco Asensio. Kazała dobrze zapamiętać to nazwisko, bo za parę lat się spotkamy, gdy oficjalnie przedstawi mnie jako piłkarza Realu Madryt. Obiecał wówczas, że gdy tylko ta chwila nadejdzie, osobiście się mną zaopiekuje. Zapamiętał.
- Na prawdę? - szepnęłam wzruszona.
- Niestety nie wszystko wyszło zgodnie z planem.
- Ona tam była. - pogładziłam jego policzek. - I była z Ciebie bardzo dumna. Wychowała dwóch wspaniałych synów, którzy skoczyliby za siebie w ogień. Którzy dyskretnie opiekują się ojcem, tak aby sądził, że to on opiekuje się nimi. Wiedziała, że sobie poradzicie. W końcu to ona stworzyła tą silną drużynę.
- Maria? Obiecasz, że nigdy mnie nie zostawisz? - szepnął niespodziewanie drżącym głosem. - Nie chcę kolejny raz stracić kobiety swojego życia. Drugi raz nie dam sobie rady. - w jego oczach zalśniły łzy.
Obiecałam. Staliśmy wtuleni w siebie nie zwracając uwagi na czas. Gładziłam jego włosy oraz plecy, wiedząc, że bardzo tego potrzebuje. Jego słowa bardzo mnie poruszyły. Nazwał mnie kobietą swojego życia, bez której nie wyobrażał sobie dalszego istnienia. Tak wiele się zmieniło od chwili gdy wparował do mojej garderoby, podnosząc ciśnienie do maksymalnej skali. W trakcie tych kilku miesięcy dzieciak stał się mężczyzną z którym chciałam iść przez życie. Którym chciałam się opiekować, mając świadomość tego, że on zaopiekuje się mną.


marcoasensio10 : Moja partnerka w zbrodni ❤️🐭
#bodasergioypilar

*

- Wynoście się stąd!
Życie nie zawsze było sprawiedliwe. Byliśmy bezwładnymi marionetkami losu, który niweczył wszystkie nasze plany. Pisał scenariusze, o których nawet w najgorszych koszmarach byśmy nie śnili. W naturze występowała równowaga. Latając w chmurach ze szczęścia, nie mogliśmy zapomnieć iż w każdej chwili możemy uderzyć w ziemię niczym rozpędzona kometa. A takie upadki bywały najboleśniejsze.
Zerwanie więzadła krzyżowego przedniego i uszkodzenie łąkotki bocznej w lewej nodze. Już sama nazwa wywoływała nieprzyjemne dreszcze. Przynajmniej pół roku rehabilitacji, o ile operacja uda się w stu procentach. Zrobiło mi się słabo gdy te słowa padły z ust Igora. Widok Marco zwijającego się z bólu wywołał u mnie falę łez. A teraz potwierdziło się najgorsze. Mógł zapomnieć o nadchodzącym sezonie.
Sytuacja ta wydarzyła się podczas meczu towarzyskiego w Stanach Zjednoczonych. Marco upadł na murawę trzymając się za kolano. Z bólu i wściekłości zaczął uderzać pięściami w ziemię. Nie wyglądało to dobrze, co kilka godzin później jedynie się potwierdziło. Bez zastanowienia zadzwoniłam na lotnisko i zapytałam o pierwszy możliwy lot do Miami.
- Słyszeliście?! Chcę być sam!
Poczułam dłoń Igora na moim ramieniu. W trójkę staliśmy nad szpitalnym łóżkiem Marco, patrząc na jego wykrzywioną w bólu twarz. Nie był to ból fizyczny, ponieważ specjalnymi środkami medycznymi został on zagłuszony. Cierpiało jego serce, ponieważ stracił coś ważnego. Tylko najbliżsi wiedzieli jak bardzo się starał, aby ten sezon okazał się sukcesem. Spędzał wiele godzin w siłowni, nawet podczas naszych wakacji w Indonezji. Rozumiałam to i wspierałam go jak tylko mogłam. Podczas okresu przygotowawczego wszystkie gazety rozpisywały się nad jego świetną formą. Wszystko to rozpadło się niczym domek z kart.
- Maria ... powinniśmy ...
- Idźcie. - poprosiłam. - Jeśli on chce, abym wyszła, musi mnie najpierw zabić. - dodałam. Marco wcale nie chciał opuszczenia przez nas owego pomieszczenia. Doskonale o tym wiedziałam. - Poradzę sobie, choć może być głośno. - dodałam. Igor skinął głową, po czym zniknął z ojcem za drzwiami.
- Ciebie też to dotyczyło. - syknął wściekle młodszy Asensio.
- To masz problem. - wzruszyłam ramionami, po czym usiadłam wygodnie na pobliskim krześle. - Obiecałam Ci, że nigdy Cię nie zostawię. Ostatecznie mogę iść po skalpel, abyś miał mnie czym zamordować. W innym przypadku ani mi się śni stąd wychodzić. - chwyciłam gazetę do rąk.
- Irytujesz mnie!
- Szkoda, że w łóżku mi tego nie powiesz.
- Maria!
- Przymknij się bo cały szpital Cię słyszy. Nie jesteś tu jedyną osobą. - skarciłam go. - A po za tym rozwiązuję krzyżówkę i chciałabym się na niej skupić. Ostatecznie możesz mi pomóc. Jak nazywa się ...
- Pieprzę to!
- Moje towarzystwo również, prawda? - spojrzałam na niego stanowczo. Marco przymknął powieki oddychając ciężko. - Mam rozumieć, że gdyby taka sytuacja przydarzyła się mi, to też byś powiedział, że to pieprzysz i zostawiałbyś mnie samą? Po co ja Ci jestem Marco potrzebna? Do łóżka? Do zabijania czasu? Skoro nie jestem wystarczającą osobą do przebywania z Tobą w takim momencie, to znaczy że to wszystko było jedynym wielkim kłamstwem. Okazuje się, że Cię irytuję!
- To nie prawda. - szepnął.
- Masz szczęście, że Cię doskonale znam. - usiadłam na jego łóżku i chwyciłam za dłoń. - Wszyscy cierpimy razem z Tobą. Ale nie możesz się poddawać, chociaż to bardzo trudne w tym momencie. Poradzimy sobie z tym, słyszysz?
- A jeśli nie?
- Nie ma nawet takiej opcji. Gdybym mogła, wzięłabym ten uraz na siebie.
- Nie mów tak! - oburzył się.
- Ale taka jest prawda. - westchnęłam. - Przejdziemy przez to razem. Będę się Tobą opiekowała, odwoziła na rehabilitację i za każdym razem kopała w tyłek, jeśli pomyślisz o poddaniu się. Nie odstąpię Cię na krok, aż w końcu serio zacznę Cię irytować. - zaśmiałam się.
- Nigdy to nie nastąpi. Powiedziałem to w nerwach. - posłał mi skruszone spojrzenie. - Zrobiłbym dla Ciebie to samo, nigdy w to nie wątp. Ale masz też swoją pracę ...
- A Ty masz jeszcze tatę, Igora i przyjaciół. - przypomniałam mu. - Z chęcią mnie przez chwilę zastąpią. Ale tylko chwilę. - zaznaczyłam.
- Przepraszam Cię za to co powiedziałem.
- To tylko słowa.
- To z jakim hasłem miałaś problem?
To był prawdziwy test naszego związku. Wcale nie było łatwo, co zresztą sama przewidziałam. Było wiele krzyków, łez i bólu. Ale krok po kroku Marco odzyskiwał pełną sprawność. Świętowaliśmy każdy, nawet najmniejszy sukces. Pierwsze kroki, pełne zgięcie nogi, pierwszy trucht oraz zielone światło co do cięższych treningów na siłowni. Gdy Marco mógł na wiosnę wbiec na murawę ośrodka treningowego, ukradkiem ocierałam łzy wzruszenia. Tak samo jak podczas ostatniego ligowego meczu, podczas którego Zizou wpuścił go na boisko. Fani wstali z miejsc skandując jego nazwisko. Wtedy zrozumiałam, że to wszystko było warte tej chwili.

"Dziękuję fanom za cudowną niespodziankę. Nie spodziewałem się czegoś takiego i na prawdę brak mi słów, aby opisać to, co w tym momencie czuję. Mam za sobą dziesięć ciężkich miesięcy, które były dla mnie cenną lekcją. Chciałbym z tego miejsca podziękować osobie, dzięki której wróciłem na murawę Santiago Bernabeu. To ona mnie motywowała i pilnowała, abym się nie poddał. Gdy wchodziłem na boisko, myślałem tylko o niej. O mojej Marii."

*

Z szerokim uśmiechem spoglądałam na ogród pełen gości. Nasze rodziny oraz najbliżsi przyjaciele siedzieli przy wspólnym stole, na którym królował tort z napisem "ELLE". Do chwili obecnej nie miałam pojęcia o niespodziance, którą Marco szczegółowo przygotował.
Spełniło się jedno z moich największych marzeń. Tydzień temu redaktor naczelna magazynu modowego ELLE zaprosiła mnie na rozmowę do swojego biura. Byłam święcie przekonana iż tematem naszej rozmowy będzie wywiad bądź kolejna sesja. Zszokowana wpatrywałam się w kobietę, która zaproponowała mi współpracę. Nie jako modelka, a dziennikarka. Nie mogłam się nie zgodzić. Byłam przerażona, jak i podekscytowana zarazem. Z tego też powodu wprowadziłam Marco w przerażenie. Po powrocie do domu rozpłakałam się niczym małe dziecko, nie będąc w stanie wytłumaczyć mu powodu łez. Bezczelnie śmieje się ze mnie do dzisiaj.
Mary, która jak się okazało działała wraz z Marco, zaproponowała mi babski wypad na zakupy. Gdy wróciłyśmy, zastałyśmy dom pełen ludzi, oraz mojego dzieciaka z tortem w dłoniach. Chciał, abym świętowała ten sukces z najbliższymi mi ludźmi. Zaskoczyła mnie obecność jego holenderskiej rodziny, aczkolwiek sprawiła ogrom radości.
- Babciu, masz prawie sto lat? - zdziwiły się bliźniaczki siedzące w towarzystwie seniorki rodu. - To bardzo dużo. Tyle spała Śpiąca Królewna i jej poddani.
- Na całe szczęście jeszcze się nie rozsypuję. - puściła im oczko, na co uroczo zachichotały. - A Śpiąca Królewna tyle spała, bo czekała na wartościowego kawalera. Dlatego zapamiętajcie, że czasami lepiej cierpliwie zaczekać. Kto wie, może znajdzie się książę i dla was.
- Ciociu, czy wujek jest księciem?
- Cóż, czasami potrafi zachować się jak książę. - przyznałam. Stojący za nami Marco pociągnął dziewczynki za kitki. Pokręciłam rozbawiona głową gdy zaczęły go gonić w stronę wejścia do domu. - Czasami są niemożliwi.
- Niech ćwiczy. Kiedyś się mu to przyda. - pani Ana chwyciła mnie za dłoń. - Ogromnie się cieszę z Twojego sukcesu. Pamiętam jak z błyskiem w oku opowiadałaś mi o swoich marzeniach. A teraz mogę świętować z Tobą ten sukces. - pogładziła mnie po policzku. - Od samego początku wiedziałam, że jesteście z Marco dla siebie stworzeni. Moja córka by Cię polubiła.
- Chcę tak myśleć. - szepnęłam. 
- Bałam się, że Marco trafi na dziewuchę, którą bardziej będzie obchodziła jego sława i pieniądze. Na całe szczęście stanęłaś mu na drodze. Jestem Ci ogromnie wdzięczna, że byłaś przy nim w złych chwilach.
- Na tym właśnie polega miłość.
- Chciałbym coś powiedzieć. - nasza rozmowa została przerwana. Zaskoczona odwróciłam się w stronę Marco, który stanął u szczytu stołu. Wszystkie dyskusje ucichły. - Dziękuję wam, że przyjęliście moje zaproszenie. Jestem bardzo dumny z Marii oraz cieszę się jej sukcesem. - posłał mi uśmiech, który odwzajemniłam. - Chciałem więc wznieść za nią toast. Za osobę, która nie pozwoliła mi się poddać. Która ocierała moje łzy i motywowała do dalszej walki. Która wiele poświęciła, aby być przy mnie. Opiekować się mną. Myszko, zasługujesz na to, aby świętować swój sukces wokół życzliwych Ci ludzi. Wszyscy doskonale wiemy, że będziesz idealną dziennikarką. Zasługujesz na to, aby Twoje marzenie się spełniło. - wszyscy unieśli swoje kieliszki, a ja podeszłam do Marco i z czułością go pocałowałam. - To nie wszystko. Ostatnie miesiące dały mi wiele do myślenia.
- Marco nie musisz ... - przerwałam ponieważ wyciągnął z kieszeni ozdobne pudełeczko i uklęknął przede mną na kolano.
- Całe szczęście, że zerwałem lewe bo nie wiem czy byłbym w stanie na nim uklęknąć. - uśmiechnął się szeroko. Zakryłam usta dłońmi, wpatrując się w niego zszokowana. - Pytam o to z błogosławieństwem Twojego ojca. - zaznaczył. - Maria, wyjdziesz za mnie? - uchylił wieczko. Zerknęłam zaskoczona na tatę, w którego oczach błyszczały łzy wzruszenia.
- Tak. - pokiwałam pewnie głową.
- Nareszcie! - pisnęła Paula rozbawiając wszystkich.
- Będziemy mogły sypać kwiaty?! - zawtórowała jej Carlota.
- Na moim ślubie możecie robić co tylko chcecie. - zaśmiał się wsuwając cudowny pierścionek na mój palec. Z uśmiechem zarzuciłam ręce na jego szyję i mocno pocałowałam. Jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak szczęśliwa jak w tym momencie. - Kocham Cię Myszko.
- Ja Ciebie też. - pociągnęłam nosem i spojrzałam na pierścionek z niebieskim oczkiem.
- Należał do mojej mamy. - szepnął. Uniosłam na niego zaskoczone spojrzenie. - Nie mieliśmy siostry, więc miał zabrać go ten z braci, który pierwszy się ogarnie i ustatkuje. Wcześniej taką samą umowę uzgodnił mój ojciec z bratem. Historia mojej rodziny pokazuje, że dostają go jedynie szczególne kobiety.
- Czyli muszę o niego dbać jeszcze bardziej.
- Poradzisz sobie idealnie.
Przepełniona szczęściem odebrałam gratulacje od wszystkich zebranych. Marco nie mógł wymyślić tego w lepszy sposób. Zadał mi to pytanie pośród naszych rodzin, które za naszą sprawą miały się połączyć w jedną. Wzruszona spoglądałam na dziewczynki, które w skupieniu ćwiczyły swoją rolę. Na mojego ojca, który wraz z panem Gilberto usiadł na drugim końcu ogrodu, rozmawiając przy tym niczym dwaj najwięksi przyjaciele. Na mamę, która podekscytowana rozmawiała z babcią i ciocią Marco. Na chłopaków, którzy poklepywali mojego narzeczonego, żartując że wyrwał się jako pierwszy z ich grona. Na moje siostry wraz z Mary i Tess, planujące już pierwsze szczegóły panieńskiego wyjazdu. Zerknęłam na mojego psiaka, który stał obok mnie wiwatując swoim ogonkiem. Pogłaskałam go z uśmiechem. Jednego byłam pewna. Byłam szczęściarą.

***

Podsumowałam wszystkie najważniejsze wydarzenia :) Te wesołe i te niestety smutne. Mam nadzieję, że kontuzja Marco (tak jak w tej historii) zakończy się tak zwanym happy endem.

Przed nami już tylko Epilog.

* chciałam zaznaczyć, że szalone przyjęcie weselne Sergio i Pilar wcale nie było wymysłem mojej wyobraźni xD

sobota, 14 września 2019

23. Cioci rośnie brzuszek!

Alvaro Morata przerywa milczenie!

Na zaledwie kilka dni przed swoim ślubem, napastnik Atletico Madryt oraz Reprezentacji Narodowej postanowił zrobić rachunek sumienia przed swoimi fanami. 
"Nie jestem chodzącym ideałem. W przeszłości zraniłem osobę, która była dla mnie bardzo ważna. Byłem tchórzem zamiatając wszystko pod dywan. Dzisiaj, będąc mądrzejszą i dojrzalszą osobą, zrozumiałem iż popełniłem błąd nie zaprzeczając plotkom i spekulacjom, które były dla niej bardzo krzywdzące. Doskonale wiecie, o kogo mi chodzi. To nie Maria była winna naszemu rozstaniu oraz nie prawdą jest, że mnie nie wspierała. Wprost przeciwnie. To ja nie potrafiłem docenić jej poświęcenia. Życzę jej wszystkiego co najlepsze, bo na to zasługuje jak mało kto."

Żwawym krokiem ruszyłam w stronę holu, skąd dochodziły podniesione męskie głosy. W drodze minęłam zdezorientowaną Carlotę, którą poprosiłam, aby dołączyła do siostry w ogrodzie. Nie rozumiałam co, a raczej kto, doprowadził mojego ojca aż do takiej furii. Byłam święcie przekonana, że całe Socobio słyszało jego krzyki!
W salonie prawie potknęłam się o Lucky'ego, który rozradowany biegł przywitać "gościa". Kolejny, który zwariował! Przecież w taki sposób witał tylko mnie i ...
- Nie wyjdę stąd, dopóki nie porozmawiam z pańską córką. - zatrzymałam się gwałtownie w pół kroku. W głowie zaczęło mi wręcz szumieć z nadmiaru myśli. To było po prostu niemożliwe. Nie mógł być w dwóch miejscach jednocześnie! - Szanuje, że jest to pański dom i oczywiście ma pan prawo mnie stąd wyrzucić. Ale nie odjadę, dopóki ona mi tego nie rozkaże.
- Było z nią rozmawiać gdy sama tego chciała!
- Ma pan rację. Żałuję, że uniosłem się cholerną dumą. - po cichu podeszłam do ściany i się o nią oparłam. W skupieniu słuchałam głosu Marco. - Dlatego błagam, niech da mi pan szansę to wszystko naprawić.
- Po co? W końcu to tylko układ. - zironizował mój ojciec. - Perfidnie mnie oszukałeś! Wykorzystałeś moją córkę i zaciągnąłeś do łóżka. A potem bezczelnie skłamałeś patrząc mi prosto w oczy! Wiesz ile łez przez Ciebie wylała? Więcej niż za tym szczurem! Powinienem Cię udusić gołymi rękoma! Przez chwilę pomyślałem, że jesteś od niego o wiele lepszy! Powinieneś go stamtąd wywalić na zbity pysk i kazać się do niej nie zbliżać!
- Zrobiłem to.
- Niby co?!
- Nie będzie jej niepokoić. Powiedzmy, że przeprowadziłem z nim dość poważną rozmowę. - zmarszczyłam zdziwiona brwi na te słowa. - I nie skłamałem. Wszystko co powiedziałem tamtego dnia w jej mieszkaniu było prawdą! Nie potrafię aż tak kłamać! Powiedziałem to, co wówczas czułem.
- Nie rozśmieszaj mnie! - parsknął. - Maria powiedziała mi i mojej żonie całą prawdę. Gdyby było tak jak mówisz, nie przyjechała by do nas w stanie początkowej depresji!
- Bo nie zdążyłem jej o tym powiedzieć!
- Za to ją odepchnąłeś! Dałeś jej do zrozumienia, że była dla Ciebie jedynie ...
- To nie prawda!
- Twoje czyny mówią same za siebie!
- Ma pan rację! Spieprzyłem wszystko! Zachowałem się jak tchórz bo bałem się od niej usłyszeć, że mu wybaczyła i chce mu dać drugą szansę! Wolałem uciec i tego nie słyszeć! Nigdy sobie nie wybaczę, że ją tym zraniłem i zrozumiem jeśli nie będzie chciała ze mną porozmawiać. Ale jedyne o co błagam, to o choć minutę! Chcę jej powiedzieć coś bardzo ważnego i tylko od niej będzie zależało czy wyrzuci mnie za drzwi czy nie.
- Nie! Już raz mnie oszukałeś!
- Panie Pombo ...
- Kochanie, powinieneś zapytać Marii o zdanie. - w holu pojawiła się moja matka. Mimowolnie otarłam łzę z policzka, walcząc z buzującymi we mnie emocjami. - Obydwoje się o nią martwimy, ale jest dorosła. Ma prawo go wysłuchać, o ile oczywiście będzie tego chciała.
- Znów będzie przez niego płakać!
- Można płakać z różnych powodów.
- Minutę. - odchrząknęłam stając w progu salonu. Poczułam na sobie trzy spojrzenia, lecz tylko jedno wywołało w moim brzuchu przyjemne łaskotanie. Po paru dniach mogłam znów stanąć z Marco Asensio twarzą w twarz. Miał na sobie dresy Reprezentacji Narodowej, a jego zarost był o wiele dłuższy niż zazwyczaj. Wyglądał przy tym jeszcze lepiej, o ile było to możliwe. - Możecie zostawić nas samych? - zwróciłam się do rodziców.
- Ale tylko minutę. - zastrzegł ojciec wychodząc.
- Myszko. - Marco momentalnie się przy mnie znalazł.
- Myślę, że nie powinieneś mnie już tak nazywać.
- Masz rację, nasz układ już nie istnieje. - przyznał. - Ale to dobrze. Koniec z odgrywaniem tej szopki i ukrywaniem prawdziwych uczuć. Obiecałem Ci rozmowę, a potem odepchnąłem. To, co wtedy powiedziałem i napisałem ... nie będę się usprawiedliwiał! Zresztą nie mam nic za swoje usprawiedliwienie. - przeczesał nerwowo swoje włosy. - Jestem po prostu idiotą! Dzieciakiem, który uciekł bo się przestraszył. Myślałem, że będzie mniej boleć jeśli nie usłyszę prawdy z Twoich ust. Chciałem wmówić sobie, że był to tylko układ. Ale to nie prawda i wiem, że Ty też tak uważasz.
- Nie dałeś mi dojść do słowa.
- Bo zobaczyłem was razem i coś we mnie pękło. Twój ojciec miał rację. Powinienem był wywalić go na zbity pysk. Ale pomyślałem, że może tego właśnie chcesz. Żeby to on tam był.
- Mówiłam Ci już że go nie kocham.
- Minuta minęła! - usłyszeliśmy ze strony kuchni. Uchyliłam usta, aby odkrzyknąć ojcu jednak zostałam uciszona. I to skutecznie. Marco przyciągnął mnie pewnym  ruchem w swoją stronę i złożył na ustach czuły pocałunek.
- Kocham Cię Maria. - wyszeptał. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, jakby nagle zabrakło mi tlenu. Poruszałam ustami niczym ryba wyciągnięta z wody. Nie mogłam wydobyć siebie chociażby słowa. - Powiedziałem Ci to już wcześniej, ale spałaś i nie miałaś szansy usłyszeć.
- Na prawdę?
- Chciałem usłyszeć jak to brzmi. - uśmiechnął się. - Ale przez cały ten czas bałem się odpowiedzi. Nadal się boję. Nie chcę Cię stracić bo stałaś się dla mnie najważniejszą osobą na świecie. Nie mogę jednak Cię do niczego zmusić. - pogładził z czułością mój policzek. - Zanim jednak odpowiesz chcę abyś wiedziała, że będę walczył z Tobą o prawa do opieki nam Lucky'm. I to nie jest szantaż. - w jego oczach pojawił się błysk cwaniactwa.
- Nie mam prawa rozbijać mu rodziny.
- Rodziny?
- To zabawne, ale to dzięki niemu zrozumiałam co do Ciebie czuję. Dotarło to do mnie w chwili gdy zawróciłeś do Schroniska i go stamtąd zabrałeś. - zerknęłam na psiaka, który z zaciekawieniem się nam przyglądał. - Powiedziałeś mojemu ojcu, że nie da się mnie nie pokochać. Ale to samo tyczy się Ciebie. - pogładziłam jego zarost. - Kocham Cię Marco. Ciebie i tylko Ciebie. Zrozum to dzieciaku.
- Myślę, że jeśli będziesz mi to codziennie powtarzała, to jest szansa, że w końcu to do mnie dotrze. - uśmiechnął się szeroko i objął mnie w pasie. - Ale najpierw musisz mi wybaczyć. Obiecuję Ci, że wynagrodzę Ci każdą łzę, którą wylałaś z powodu mojej głupoty.
- Nie musisz. Po prostu bądź.
- Tylko tyle?
- Aż tyle. - wtuliłam się z ufnością w jego ramiona. Chciałam czuć jego obecność całą sobą. Przymknęłam powieki wdychając cudowny zapach jego perfum. Chciałam cała nim przesiąknąć. - Nie wierzę, że tu jesteś ... aua! - oburzyłam się. - Jak mogłeś?! - rozmasowałam sobie bolące miejsce na pośladku. - Uszczypałeś mnie!
- Przynajmniej masz tą pewność, że nie śnisz. - uśmiechnął się szeroko. - No dobrze, mogłem to zrobić w inny sposób. - chwycił moją twarz w dłonie, a na ustach złożył namiętny pocałunek. Błyskawicznie odwzajemniłam ten gest, zarzucając swoje ręce na jego szyję. Zaśmiałam się w jego usta, czując jak unosi moją sylwetkę i okręca nas wokół własnej osi. - Kocham Cię. - powtarzał pomiędzy pocałunkami, po czym ostrożnie mnie postawił.
- Lepiej mi powiedz co tu robisz. - zaśmiałam się.
- Zwiałem. - wzruszył niedbale ramionami. Szeroki uśmiech momentalnie zniknął z mojej twarzy. - Trener dał mi kilka godzin wolnego każąc się wyciszyć. Pod wpływem impulsu wsiadłem do samochodu i ruszyłem tutaj. Nie mogłem dłużej czekać. - jęknął.
- Zaraz! Trener kazał Ci się wyciszyć? Dlaczego? - przyjrzałam się mu uważnie. Odchrząknął i uciekł wzrokiem w drugą stronę. - Marco!
- Myszko, to męskie sprawy. Nie ma o czym mówić.
- Jeśli chcemy zbudować coś poważnego to musimy mówić sobie o wszystkim. Nie chcę niedomówień. Chcę wiedzieć na czym stoję. - chwyciłam go za dłoń. Cichy syk wydobył się z jego ust. Zdezorientowana zerknęłam na zewnętrzną część dłoni, która była otarta na kostkach. - Ty ... uderzyłeś Alvaro?!
- Sam się prosił. - mruknął.
- Marco, to nie jest odpowiedni sposób na ...
- Czasami to idealny sposób na rozwiązywanie problemów. - przerwał mi. - Wy kobiety tego nie zrozumiecie. Śmiał mnie pouczać, a czy sam jest w porządku? Za plecami swojej narzeczonej odwiedza byłą dziewczynę i czule ją dotyka. Nie wspominając o tym, że wcześniej perfidnie ją porzucił. Nie potrzebuję dobrych rad od kogoś takiego jak on. Sam doskonale wiem, że zawaliłem. Jeszcze śmiał mi zasugerować, abym dał Ci spokój ...
- Spokojnie. - pogładziłam jego napięte ramię.
- Jak mam być spokojny? Gdybym był na jego miejscu, moje myśli całkowicie pochłonęłaby narzeczona oraz zbliżający się ślub. A jego bardziej interesujesz Ty. - prychnął. - Ufam Twoim słowom, więc dałem mu jasno do zrozumienia, aby trzymał się od Ciebie z daleka. Przynajmniej wyręczyłem Twojego ojca. Wiem, że też miał na to ochotę.
- Mój ojciec nigdy by ...
- Nie lubię być wyręczany, ale ostatecznie mogę się zgodzić na takie ustępstwo. - z oburzeniem zerknęłam w stronę wejścia do salonu. - Jesteś młodszy, więc i rękę masz silniejszą. Ja bym jedynie potłukł stare kości.
- Tato!
- Co tato? Chłopak ma rację.
- Dopiero co chciałeś wyrzucić go z domu.
- Szanuję stanowczych ludzi. - wzruszył ramionami. - A po tym nie tylko wy możecie stwarzać iluzję. Uważam, że dobrze wypadłem w roli surowego ojca i teścia. - zmiótł niewidzialny kurz ze swojej koszuli. - Przynajmniej mam pewność, że Marco nie jest tchórzem.
- Wujek Marco! - do salonu wbiegły bliźniaczki.
- Cześć łobuziary.
- Dobrze, że się pogodziliście!
- Ja też się cieszę. - odwzajemnił ich uśmiechy.
- Czyli noc poślubna się udała! Cioci rośnie brzuszek! - zawołała podekscytowana Paula. W salonie zapanowała przeraźliwa cisza. Zaczerwieniłam się z zażenowania, a Marco wbił we mnie pełne zdezorientowania spojrzenie. - Nie cieszysz się?
- Paula! Rozmawiałyśmy o tym.
- Ciociu, ale tatuś się pomylił! Nie potrzeba do tego listu! - zawtórowała siostrze Carlota. - Wujek Ignacio nam wszystko wytłumaczył! Wystarczy że pan i pani w łóżeczku się przytulą i ...
- Ignacio! - wrzasnęłam na cały dom. - Wychodź gadzie gdziekolwiek jesteś!
- I muszą się pocałować! - Paula pacnęła się w czółko. - Ty i wujek dużo się całujecie, więc na pewno zasiał w Tobie ziarenko.
-  Spokój. A teraz posłuchacie mnie uważnie. - kucnęłam na przeciwko dziewczynek i chwyciłam je za rączki. - Nie rośnie mi brzuszek. To prawda, potrzeba do tego ziarenko. - odchrząknęłam, na co mój ojciec wyszedł z salonu podśmiewując się pod nosem. - Ale takie ziarenko pan daje pani po ślubie. Prawdziwym ślubie w kościele, który udziela prawdziwy ksiądz, a nie mały Isco. Dzidziuś rośnie w brzuszku swojej mamusi, więc bajka z bocianem to tylko bajka dla dzieci. Wyjątkiem jest wujek Ignacio, którego znaleziono w kapuście. - dodałam perfidnie.
- Jego tatuś źle zasiał ziarenko?
- Coś zdecydowanie poszło nie tak.- przyznałam.
- Ale przecież pani Elena nie ma męża, a ma dzidziusia ...
- Marco ratuj. - jęknęłam.
- Jeśli będę miał kiedyś córkę, to mogłaby być taka jak one. - zaskoczona tym wyznaniem, odwróciłam głowę w jego stronę. - Co powiecie na to, aby obejrzeć mecz na stadionie? - klasnął w dłonie. Dziewczynki momentalnie zainteresowały się nowym tematem i zaczęły skakać wokół niego uradowane. Z uśmiechem przyglądałam się temu szczęśliwemu obrazkowi, mając wrażenie że od kolejnego depresyjnego poranka minęło kilka tygodni, a nie godzin.

*

Marco zdecydowanie nie rzucał słów na wiatr. W moich rękach wylądowały wejściówki na Santiago Bernabeu gdzie Hiszpania miała rozegrać kolejny mecz eliminacyjny ze Szwecją. To co się działo, było prawdziwym rollercoasterem. Spoglądając na podekscytowane dziewczynki, nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Jeszcze wczoraj rano mój świat wyglądał niczym pogorzelisko, a dzisiaj? Miałam na sobie prezent od Marco w postaci koszulki Reprezentacji Narodowej z jego numerem i nazwiskiem na plecach. Wzruszenie ścisnęło moje gardło gdy wyciągnęłam ją z upominkowej torebki. To był zdecydowanie lepszy podarunek niż biżuteria czy bukiet kwiatów. Miałam na sobie coś, co wiele dla niego znaczyło.
Dreszcz podekscytowania przebiegł po moim ciele gdy usłyszałam pierwsze takty hymnu Hiszpanii. Nigdy nie miałam tej przyjemności, aby być na meczu Reprezentacji Narodowej. Nie sądziłam, iż towarzyszą temu aż tak mocne emocje. Skupiona twarz Marco, która mignęła mi w wiszącym obok telewizorze, wywołała falę dumy i szczęścia. Cieszyłam się jego sukcesem, którym bez wątpienia był występ w pierwszym składzie.
Mecz się rozpoczął wraz z gwizdkiem sędziego. Usiadłam na wygodnym krześle, śledząc uważnie sylwetkę Marco. Był idealny w każdym calu. Jego ruchy z piłką były płynne, jakby co najmniej urodził się z nią przy nodze. Żadnych trudności nie sprawiało mu pokonywanie rywali, których mijał niczym pachołki. Uwiecznił to dograniem na głowę Sergio Ramosa, który umieścił piłkę w siatce.
- Po dzisiejszym meczu dostanie same wysokie noty. - usłyszałam z boku dumny głos pana Gilberto. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. - Nie wiem co nawywijał, ale cieszę się, że mu wybaczyłaś. Przez ostatnie dni chodził wściekły jak osa. Bardzo mu na Tobie zależy, a po za tym widzę jaki jest z Tobą szczęśliwy.
- Obydwoje zawiniliśmy. - przyznałam.
- Kłótnie i ciche dni w związkach to najnormalniejsza rzecz na świecie. Dzięki temu można zrozumieć jak bardzo zależy nam na drugiej osobie.
- To prawda. Moje serce mu wybaczyło gdy oczy go ujrzały. - uśmiechnęłam się. - Marco potrafi przyznać się do winy, co bardzo w nim cenie. Wiem wówczas, że jest ze mną szczery. Nie mogłabym mu nie wybaczyć. Za bardzo kocham pańskiego syna.
- Miło mi to słyszeć. - dotknął ostrożnie mojej dłoni. - Właściwie nie rozumiem dlaczego dotąd nie zjedliśmy wspólnie obiadu. Jesteście z Marco parę miesięcy ze sobą, a nadal nie mieliśmy okazji, aby wspólnie usiąść przy stole i porozmawiać. Może znalazłabyś dla nas chwilę czasu?
- Z przyjemnością. - zgodziłam się z ochotą.
Zdradziecki uśmiech nie chciał zniknąć z mojej twarzy. Czułam się wolna nie musząc okłamywać wszystkich wokół. Do tej pory unikałam pana Gilberto jak ognia, bojąc się że przez przypadek palnę jakąś gafę. Teraz nie musiałam się niczym przejmować. Mogłam być sobą i bez analizowania stawiać kolejny krok za krokiem.
Ojciec Marco miał rację. Rozgrywał on wspaniały mecz. Hiszpania wygrywała już dwoma golami, praktycznie zapewniając sobie zwycięstwo w tym spotkaniu. Niespodziewanie jednak jeden z zawodników padł w polu karnym, a sędzia odgwizdał rzut karny. Sergio Ramos, ku zaskoczeniu wszystkich wokół, podszedł do Marco zamiast w stronę bramki. Podał mu piłkę i coś szepnął z uśmiechem. Do tej pory to on był wykonawcą tak zwanych "jedenastek". Oddał jednak ten strzał swojemu młodszemu koledze. Kilka chwil później wiedziałam już dlaczego.
Marco idealne umieścił piłkę w siatce, po czym z szerokim uśmiechem podbiegł do kamery, aby przypomnieć całemu piłkarskiemu światu słynną cieszynkę z Derbów Madrytu. Utworzona litera M z palców, zamieniła się w serce, a do moich oczu napłynęły łzy wzruszenia.
- Ja Ciebie też kocham. - szepnęłam.

"Kapitanie, dlaczego oddałeś Asensio tego karnego?"
"Chencho* rozegrał wspaniały mecz. Zasłużył na to, aby zadedykować tego gola najważniejszej osobie w jego życiu. Dzięki jego asyście mogłem zrobić to samo. Odwdzięczyłem się ponieważ wiem jakie jest to ważne"
"Co mu powiedziałeś?"
"Żeby tego nie spieprzył bo go wytargam za uszy."

Zapięłam śpiące bliźniaczki w fotelikach, dziękując panu Gilberto za pomoc. Spoglądając na nie, biłam się z własnymi myślami. Powinnam je zawieźć do swojego mieszkania zamiast czekać na Marco w podziemnym parkingu. Z drugiej jednak strony były nim tak zafascynowane, że same chciały osobiście mu pogratulować. Skąd mogły jednak wiedzieć że zmęczenie weźmie nad nimi górę.
- To chyba potrwa dłużej niż przypuszczałam. - westchnęłam opierając się o maskę samochodu. Ludzie przemierzali podziemny parking z szerokimi uśmiechami, zadowoleni z końcowego wyniku. - Na pewno zatrzymali go w strefie dla dziennikarzy.
- Będziesz musiała się do tego przyzwyczaić.
- Zasłużył na to.
- Wolałby być z Tobą. - pan Gilberto posłał mi uśmiech, który odwzajemniłam. W tym samym momencie dostrzegłam gwiazdora dzisiejszego wieczoru, który zbliżał się do nas zawzięcie rozmawiając z jednym z kolegów. Pożegnali się w typowy męski sposób, po czym mogliśmy go mieć dla siebie. Taktownie poczekałam aż ojciec pogratuluje mu występu. Wystarczyło jednak aby wyciągnął do mnie ręce, a z przyjemnością wtuliłam się w jego ramiona.
- Wyglądasz pięknie w tej koszulce. - wymruczał mi do ucha.
- Dziękuję za nią.
- Podobało Ci się? - pogładził z czułością mój policzek.
- Szczerze mówiąc nie mogłam oderwać wzroku od zawodnika z "10" na plecach. Także mało co pamiętam z tego meczu. - uśmiechnęłam się niewinnie. - Może go znasz? Jest cholernie przystojny. A jaki ma zgrabny tyłek! - szepnęłam konspiracyjnie. Marco jedynie zaśmiał się pod nosem.
- Kobiety zwracają uwagę na męskie tyłki?
- To temat na kiedy indziej. Muszę zawieźć dziewczynki.
- Sama nie dasz sobie rady z nimi dwoma. - zauważył rezolutnie. - Odwieziemy mojego ojca do domu, a sami pojedziemy do Ciebie. Mój samochód tu zostanie do jutra. A po za tym znalazłem idealne rozwiązanie Twojego problemu związanego z Lucky'm. - oznajmił zadowolony z siebie. - Zamieszkaj z nami.
- Z wami? - wydukałam.
- Ze mną i z Lucky'm. Choć szczerze mówiąc najbardziej siebie mam na myśli. - spojrzał z niemą prośbą wprost w moje oczy. - Wiem, że chłopaki są dość częstymi gośćmi w moim domu, nie wspominając o bracie i ojcu. Zrozumiem jeśli będzie to dla Ciebie przeszkodą.
- Cóż, czasami lubię chodzić po domu w bieliźnie. A jedną przygodę związaną z nimi mam za sobą ...
- Zmienię zamki!
- Jesteś pewien?
- Jestem pewien, że Cię kocham. Reszta nie ma znaczenia.

***



* ksywka nadana Marco przez Sergio Ramosa 

Nareszcie znalazłam chwilę oddechu, aby opublikować ten rozdział :) Cóż, sądziłyście że mogłabym odseparować Dzieciaka od Myszki? Oczywiście, że nie ^^ Lecz niestety zbliżamy się ku końcowi. Jeszcze tylko jeden rozdział i epilog, po czym przenoszę się na nowy adres :)

piątek, 6 września 2019

22. To nie była zabawa!

Reprezentacja Hiszpanii rozpoczęła zgrupowanie w Las Rozas. Mimo zaledwie kilku dni przed najważniejszymi dniami w swoim życiu, kapitan Sergio Ramos oraz Alvaro Morata dołączyli do swoich kolegów, aby walczyć o kolejne punkty w ramach eliminacji do Mistrzostw Europy 2020. Pierwszy z nich, z szerokim uśmiechem dziękował nam za życzenia na nowej drodze życia, z kolei drugiego prawdopodobnie ogarnął przedślubny stres. Alvaro czmychnął przed pytaniami dziennikarzy, posyłając im wymuszony uśmiech ...

Zawsze uważałam iż najpiękniejszy wschód słońca był w mojej rodzinnej miejscowości. Wraz z siostrami uwielbiałyśmy czekać na ten moment otulone grubymi kocami. To była magiczna chwila, która kojarzyła mi się z domem. Z najbliższymi. Z bezpieczeństwem. Dziś jednak nie czułam nic po za zmęczeniem. Miałam za sobą kolejną nieprzespaną noc, której nawet nie pomógł rodzinny dom. Mój pokój również kojarzył mi się z Marco. Miałam wrażenie, że jest wręcz przesiąknięty jego perfumami.
Socobio powitało nowy dzień, który wcale nie złagodził mojego bólu. Wszystkie moje plany, które miały się ziścić po zakończeniu owego układu, przestały mieć jakikolwiek sens. Moje marzenia o Azji stały się nagle mało ważne, a zaplanowane projekty stały się najcięższą katorgą. Straciłam jakikolwiek zapał do tego, co dotychczas sprawiało mi radość.
- Tak czułam, że Cię tutaj znajdę. - zatroskany głos mojej matki oderwał mnie od depresyjnych myśli. W moich zziębniętych dłoniach wylądował kubek pełen ciepłej herbaty, a na ramionach miły w dotyku koc. Przyjemne dreszcze przemieściły się po mojej skórze. - Chcesz się przeziębić?
- A czy ma to jakiekolwiek znaczenie?
- Maria, tak nie można. - westchnęła zajmując miejsce obok mnie. - Martwimy się o Ciebie z ojcem. Od dwóch dni wręcz siłą wmuszam w Ciebie jedzenie. Powiesz mi wreszcie co się stało? Co się zmieniło w ciągu kilku dni pomiędzy wami, że chcesz mi zapaść w depresje?
- Rozstaliśmy się. - szepnęłam.
- Tak po prostu?
- Mamo, muszę Ci o czymś powiedzieć. - spojrzałam na nią niepewnie. - Zrozumiem jeśli nie będziesz chciała ze mną rozmawiać. Powinnam wyznać Ci prawdę już dawno temu, ale bałam się Twojej reakcji. Tego, że Cię zawiodę. Ale stało się, a ja jestem Ci winna prawdę.
Opowiedziałam jej wszystko. Dosłownie wszystko. Nie pominęłam żadnego detalu. Z każdym kolejnym słowem, z każdą wylaną łzą, czułam że z moich barków spadają nagromadzone przez ostatnie miesiące kamienie. Najbardziej w życiu bałam się zobaczyć w oczach rodziców zawód. Ale musiałam być silna i przyznać się do popełnionych błędów. Koniec z okłamywaniem najbliższych raz na zawsze.
- Nic nie powiesz? - szepnęłam.
- Co mam Ci powiedzieć? Że nie chcę Cię znać? Że nie chcę z Tobą rozmawiać? Że wyrzucam Cię z domu? Przecież byłyby to kłamstwa. - westchnęła przeczesując moje włosy. - Już wystarczająco cierpisz, abym dokładała Ci kolejnych powodów do łez. Jesteś moim dzieckiem i mimo to, że nie chce mi się wierzyć w to co usłyszałam, nie mam zamiaru Cię odpychać. Nie w momencie w którym najbardziej mnie potrzebujesz. - dodała. Pociągnęłam nosem wtulając się w jej bezpieczne ramiona. Miała rację. Potrzebowałam jej wsparcia całą sobą.
- Przepraszam mamo.

*

Poprosiłam Santiago, aby odwołał wszystkie moje zobowiązania. Potrzebowałam kilku dni dla siebie, aby w miarę uporządkować swoje życie. Po rozmowie z mamą poczułam się odrobinę lepiej, jednak czekało na mnie o wiele trudniejsze zadanie. Stanięcie z ojcem twarzą w twarz i przyznanie się do oszustwa było czymś, czego nie życzę największemu wrogowi. Wyszedł bez słowa zostawiając mnie z zasłużonymi wyrzutami sumienia. Nie oczekiwałam zrozumienia oraz szybkiego wybaczenia. Oszukałam go dwukrotnie, więc miał prawo omijać mnie szerokim łukiem.
Podczas pobytu w rodzinnej miejscowości dużo spacerowałam po rozległych łąkach oraz polnych drogach. Kochałam to miejsce całą sobą. Było idealne to zresetowania się oraz nabrania sił przed powrotem do życia w stolicy. W Madrycie czekało mnie totalne zawirowanie. Gdy media dowiedzą się o moim "rozstaniu" z Marco, nie będę miała życia przez dłuższy czas. Kompletnie nie wzięłam tego od uwagę gdy w styczniu zgadzałam się na owy układ. Jakbym podświadomie liczyła na szczęśliwe zakończenie.
Wracając z jednej z moich wędrówek zauważyłam przed domem rudą kulkę, zawzięcie kopiącą w ziemi. Moje serce zabiło mocniej, a szeroki uśmiech pojawił się na bladej twarzy.
- Lucky! - zawołałam prze szczęśliwa. Psiak podniósł swój łebek ukazując światu pobrudzony ziemią nosek. Dostrzegając moją sylwetkę jego ogonek zaczął zawzięcie wiwatować. Po chwili puścił się pędem w moją stronę. Zaśmiałam się serdecznie gdy obiegł mnie szczęśliwy parę razy. Chwyciłam moją ukochaną rudą kuleczkę na ręce i mocno do siebie przytuliłam. - Kto Cię tu przywiózł? - pogładziłam go czule. Tylko jedna myśl pojawiła mi się w głowie. - Marco ...
Zerwałam się na równe nogi i szybkim krokiem udałam się w stronę domu. Serce wręcz chciało wyrwać się z mojej piersi. To było wprost niemożliwe, a jednak trzymałam prawdziwego Lucky'ego w ramionach!
Pierwszy raz w życiu widok Mary mnie zdołował. Siedziała wraz z moją mamą w salonie popijając kawę. Podniosła na mnie zaniepokojone spojrzenie, jakby domyśliła się iż spodziewałam się kogoś innego.
- Znalazł mamusię? - uśmiechnęła się lekko.
- Marco go oddał?
- Lucky należy do Ciebie.
- Zostawię was same. - mama taktownie wstała z kanapy i wyszła z domu. Z ciężkim westchnieniem zajęłam jej miejsce, sadzając zadowolonego psa obok siebie. Jego łebek błyskawicznie wylądował na moim udzie, co umożliwiło mi gładzenie przyjemnej w dotyku sierści.
- Rozmawiałaś z nim?
- Nie. Poprosił Angela, aby odwiózł go do mnie. - ostrożnie odłożyła filiżankę. - Zrobił to jednak z ciężkim sercem. On również przywiązał się do tego psiaka. Doskonale wiedział, co będziesz czuć, gdy Ci go odbierze. - poczułam jak irytujące łzy cisną się do moich oczu.
- W życiu nie można mieć wszystkiego. - szepnęłam.
- Powiedziałam Angelowi, że Marco źle wszystko zrozumiał. Że gdyby Cię wysłuchał, spojrzałby na wszystko z innej perspektywy. - westchnęła. - Ale on w ogóle nie chce o Tobie słyszeć.
- Dziękuję wam, ale najwidoczniej to wszystko jest mu na rękę. Nie będę go zmuszała do rozmów ze mną, skoro nie ma na to ochoty. Dobitnie dał mi do zrozumienia, że to koniec naszej relacji. Taka była umowa.
- Obydwie doskonale wiemy ...
- Mary. - przerwałam jej. - Nie chcę znów wzbudzać w sobie niepotrzebnych nadziei. Sądziłam, że gdy emocje opadną, Marco wszystko przemyśli. Że zgodzi się na krótką rozmowę.
- Jest na zgrupowaniu ... nie może od tak wyjść ...
- Są inne formy komunikacji. Gdyby mu na tym zależało, wykonałby jakikolwiek ruch. Oddał mi psa, to ostateczny dowód na to, abym rozpoczęła kolejny rozdział w swoim życiu. Dziękuję Ci, że przy mnie jesteś. - uścisnęłam jej dłoń. - Wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej. Ale nie mogę go zmusić do rozmowy.
Przyjazd Mary, mimo iż kilkugodzinny, wprowadził mnie w lepszy nastrój, a do tego dochodziła świadomość, że mam przy sobie ukochanego psa. Moje myśli całkowicie pochłonęło znalezienie nowego mieszkania bądź  domu, w którym moglibyśmy wspólnie zamieszkać. Z zainteresowaniem przeglądałam oferty w internecie. Towarzyszył mi przy tym Lucky, słodko pochrapujący przy moim boku. Z uśmiechem podrapałam go za uszkiem. Jego łebek leniwie się podniósł, a smutne ślepka uważnie mi się przyglądnęły.
- Ja też za nim tęsknie.

*

Z ostatniej chwili : Alvaro Morata opuszcza zgrupowanie!

Rzecznik prasowy Reprezentacji Hiszpanii w piłce nożnej w oficjalnym komunikacie ogłosił iż napastnik doznał drobnego urazu podczas treningu. Morata miał się przypadkowo zderzyć z jednym z kolegów ... 

- Ale jeśli pan i pani się kochają to są razem. Tak jak tatuś i mamusia, prawda? - usta Carloty wygięły się w podkówkę, a smutny wzrok Pauli wbił się w jej kolorowe trampki. Westchnęłam ciężko poprawiając włosy targane przez letni wiatr. Starałam się jak mogłam, aby wytłumaczyć dziewczynkom powód mojego "rozstania" z Marco.
- Prawda. - szepnęłam. - Jednak czasami ...
- Przecież kochasz wujka. On Ciebie też bo się z Tobą ożenił.
- Kochanie, to była zabawa.
- To nie była zabawa! - oburzyła się Paula.
- Właśnie! - zawtórowała jej Carlota. - Wujek powiedział, że musi być noc poślubna! A tatuś powiedział, że to taka noc gdzie mąż i żona piszą list do bociana, żeby przyniósł im dzidziusia. Zobacz czy brzuszek Ci nie rośnie!
- Gwarantuje Ci, że mi nie urośnie. - odchrząknęłam.
- Nie napisaliście listu? - zdziwiły się. Pokręciłam przecząco głową, błagając w duchu niebiosa o więcej cierpliwości. - Czyli się nie liczy. - westchnęły zawiedzione. Pogładziłam ich po mądrych główkach, po czym weszłam do kuchni, aby nalać im lemoniady. Zastałam tam ojca czytającego gazetę.
- Jeszcze tego by brakowało. - mruknął pod nosem.
- Tato, jeśli chcesz mi coś powiedzieć to proszę bardzo, ale nie przy dziewczynkach. - wskazałam na czterolatki, które zaciekawione usiadły na przeciwko niego.
- Nie lubisz wujka Marco? Dlaczego?
- Dam wam radę. - uśmiechnął się do nich. - Trzymajcie się z dala od piłkarzy. To najgorszy gatunek mężczyzn, który stąpa po ziemi. Jedyne co robią to łamią serca dziewczyn.
- Nie prawda! Wujek jest fajny! - oburzyła się Paula. - Nosił nas na ramionach i wysoko podrzucał! A nawet uczył jak grać w piłkarzy w telewizorze! I mówił, że dziewczynki też mogą! A po za tym rozśmieszał ciocię i sprawiał że się uśmiechała, nie to co teraz! - zerwała się z krzesła i uciekła z kuchni.
- Widzisz co narobiłeś?
- Widać nie tylko Tobie namieszał w głowie.
- Zasłużyłam na oschłość z Twojej strony. - przyznałam. - Ale nie musisz mieszać wszystkich wokół do tego. - opuściłam pomieszczenie śladami czterolatki. Znalazłam ją dość szybko, ponieważ zazwyczaj uciekała do ogrodu, aby posiedzieć na huśtawce. Tak było i tym razem. - Cukiereczku, dlaczego się smucisz? - usiadłam obok niej.
- Czy wujek złamał Ci serduszko? - pociągnęła noskiem.
- Oczywiście że nie. - objęłam ją.
- To dlaczego jesteś smutna?
- Wiesz, życie dorosłych jest dość skomplikowane. Gdy jest się dzieckiem, wszystko jest bardzo proste. Nie potrafię Ci tego wytłumaczyć, bo sama mam z tym problem. Pamiętaj jednak, że wujek Marco zawsze sprawiał mi dużo radości, dobrze? - pogładziłam jej włosy. - Jest mi smutno, bo już nie będę z nim spędzać czasu. Ale to kiedyś minie. 
- Czyli nie jest już moim wujkiem?
- Zawsze będzie Twoim wujkiem. - uśmiechnęłam się.
- Jednego nie rozumiem. On mi powiedział że ...
- Jakim prawem przyjeżdżasz do mojego domu?! - usłyszałam krzyk ojca dochodzący z wnętrza domu. - Doskonale wiesz, że nie jesteś tu mile widziany! 

***
Kto przyjechał do rodzinnego domu Marii? Czy Alvaro tak łatwo odpuści? Czy Marco zdecyduje się na rozmowę z nią? Historia ta powoli zbliża się ku końcowi, więc jesteśmy na ostatniej prostej :)

W mojej głowie zakiełkował kolejny pomysł, który postanowiłam zrealizować. Miejmy nadzieję, że coś z tego wyjdzie. Zainteresowane osoby zapraszam na Prolog :)