piątek, 30 sierpnia 2019

21. Karma.

Dwa tygodnie przed niecierpliwie oczekiwanym ślubem Alvaro Morata i Alice Campello pojawili się na charytatywnej gali ELLE. Szerokie uśmiechy nie schodziły z twarzy szczęśliwych narzeczonych, którzy poświęcili swój cenny czas, aby być tu dzisiaj z nami ...

- Raczej wyczuli okazję do przypomnienia o sobie. - mruknęłam pod nosem wypakowując swoje rzeczy z walizki. Jak na złość zgubiłam pilota w stercie ubrań, co uniemożliwiało mi zmianę kanału na coś bardziej pożyteczniejszego. Jak na ten przykład przyrodniczy dokument o okresie godowym goryli.

"Wszystko mamy zapięte na ostatni guzik, jednak nie ukrywam że z każdym dniem jestem co raz bardziej zdenerwowana. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Jesteśmy bardzo podekscytowani i szczęśliwi!"

- I to byłoby na tyle jeśli chodzi o szczytny cel. - parsknęłam sarkastycznie i wręcz z okrzykiem triumfu rzuciłam się w stronę zagubionego pilota. Oficjalne jestem wybawiona od tego ćwierkotania!

"Moje sukienki są romantyczne! Wybrałam dwie! Nie mogę wam powiedzieć więcej bo to niespodzianka ... "

- Interesujące do bólu. - wyłączyłam telewizor i z ciężkim westchnieniem usiadłam na kanapie. Do rąk wzięłam podkoszulek Marco, który zawieruszył się pośród moich rzeczy. Instynktownie przyłożyłam go do twarzy i przez chwilę wdychałam cudowny zapach męskich perfum. 
Z samego rana wróciłam do Madrytu. Sama, ponieważ Marco dwa dni wcześniej musiał dość niespodziewanie stawić się na zgrupowaniu Reprezentacji Narodowej. Ówczesny trener musiał zrezygnować ze stanowiska z powodów zdrowotnych, dlatego zmiana planów była dość szybka. Powołani piłkarze musieli przejść badania wcześniej.
To był kolejny z powodów, które stanęły nam na drodze do swobodnej rozmowy we dwoje. Najpierw szaleństwo związane z moją siostrą i najważniejszym dniem w jej życiu, a teraz szybki powrót do stolicy. Za parę dni mieliśmy udać się do Sevilli na ślub Sergio Ramosa z Pilar Rubio. Ostateczny dzień naszego rozstania zbliżał się wielkimi krokami, choć mała iskierka nadziei tliła się w moim sercu. Postanowiłam się nie poddawać i wyznać Marco swoje uczucia. Nie wiedziałam czego mam oczekiwać, ale musiałam zaryzykować. 
Dość szybko uporałam się z rozpakowaniem. Żwawym krokiem udałam się do kuchni, aby zeskanować zawartość mojej lodówki. Zdecydowanie potrzebowałam zakupów zanim wpadnie Marco i zacznie robić mi wymówki. Na samą myśl kąciki moich ust lekko się uniosły. Prawdę rzekł ten, który stwierdził iż miłość jest ślepa.
Dzwonek do drzwi był dla mnie nie małym zaskoczeniem. Z nikim się nie umawiałam. Ba! Nikt nie wiedział o moim dzisiejszym powrocie. Chyba że któraś z moich sióstr puściła parę z ust. Wręcz w podskokach udałam się w stronę drzwi będąc pewną kogo za nimi zastanę. Mój szeroki uśmiech zniknął wraz z widokiem męskiej sylwetki za progiem.
- Co Ty tu robisz? - wydukałam.
- Chciałem porozmawiać.
- Rozmawialiśmy. Nie mam Ci niczego więcej do powiedzenia. - syknęłam. W zamiarze miałam zamknięcie mu drzwi przed nosem, jednak uniemożliwił mi to wkładając nogę. - Wynoś się!
- Daj mi coś powiedzieć!
- Że jesteś kretynem? Tak, jesteś! Wiem to od dawna!
- Błagam Cię. Mam kleknąć na kolanach? Proszę bardzo! - kretyn roku jak powiedział tak też zrobił. - Mam wywrzeszczeć na cały Madryt, że to ja jestem jedynym winnym naszego rozstania? Zrobię to! Tylko daj mi wszystko wyjaśnić. Zasługujesz na to, aby poznać całą prawdę.
- Po co? Podaj mi choć jeden sensowny argument!
- Aby upewnić się, że nasze rozstanie było najlepszą rzeczą jaka przytrafiła Ci się w życiu. - odpowiedział patrząc wprost w moje oczy. Biła w nich stanowczość, która spowodowała dreszcz przepływający po moich plecach. Niechętnie wpuściłam go do mieszkania, sama nie wiedząc czego oczekiwać.
Bez słowa usiedliśmy na przeciwko siebie. On na kanapie, a ja we fotelu. Jego wzrok omiótł moje mieszkanie z nieukrywanym zainteresowaniem. Nerwowo bawiłam się palcami oczekując jakichkolwiek słów. W końcu zirytowana odchrząknęłam. 
- Pamiętasz moje początki w Turynie? To było jak sen. W Madrycie byłem wiecznie rezerwowym. Na każdym kroku słyszałem, że mam jeszcze czas. Że muszę się uczyć od najlepszych. W Juventusie od okresu przygotowawczego grałem w pierwszym składzie. Nabrałem pewności siebie. Co raz częściej strzelałem do bramki. - westchnął ciężko. - A potem wszystko się posypało. Parę tygodni bez gola, pierwsze spekulacje na mój temat ... zamykałem się w mieszkaniu przed tym wszystkim. Nieudolnie udawałem silnego, choć w rzeczywistości chciało mi się płakać. Wyżywałem się na Tobie, na mamie, Marcie ... - potarł swoje skronie. - Doskonale zdawałem sobie sprawę, że nie spełniałem pokładanych we mnie nadziei. W Juventusie zastanawiali się czy zostawić mnie na kolejny sezon, a w Madrycie nie brali nawet pod uwagę. Słaby sezon oznaczał brak powrotu do Realu Madryt.
- Alvaro, ja doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Chciałam być wówczas przy Tobie, ale odrzucałeś mnie za każdym razem. Nie dałeś nam nawet szansy, aby przejść razem przez trudne chwile.
- Bo byłem zdesperowanym kretynem. - zacisnął dłoń w pięść. - Za wszelką cenę chciałem wrócić do formy i pokazać im wszystkim na co mnie stać. Inni nie grali lepiej ode mnie, ale z powodu wielkich nazwisk mogli sobie pozwolić na jeden słaby sezon. A ja? Chłopak bez doświadczenia z Hiszpanii, który miał szansę trenować z Cristiano Ronaldo. - prychnął.
- Nie mów tak. - oburzyłam się. - Rozegrałeś wiele meczy w koszulce Realu Madryt. Inni mogli tylko o tym pomarzyć. A finał Ligi Mistrzów w Lizbonie? Kto zmienił Karima Benzemę jak nie Ty? Kto miał duży wpływ na bramkę Sergio Ramosa? Ściągnąłeś na siebie obrońców, aby mógł oddać czysty strzał. Ten gol jest również Twojego autorstwa.
- Ale zapamiętuje się tylko strzelców, prawda? - uśmiechnął się smutno. - Może masz rację. Zagrałem w tamtym finale, więc radość ze zwycięstwa była jeszcze większa. Odszedłem do Turynu pewny siebie, a potem odbiłem się od ściany. Jeden z członków Zarządu wyznał mi, iż większość chce się mnie pozbyć. Uważali, że nie jestem silny mentalnie i dość szybko się poddaje. Że nie zaadaptowałem się we Włoszech. Nie miałem nikogo, kto mógłby mnie bronić przed takimi komentarzami.
- Dlatego wdałeś się w romans? - nie dowierzałam.
- To zbyt dużo powiedziane. - westchnął. - Na wiosennej gali poznałem Andreę Campello, ojca Alice. Jako generalny dyrektor salonów sprzedaży FIAT'a i Jeep'a był jednym ze sponsorów. I o dziwo miał wiele do powiedzenia w Zarządzie.
- Zaraz. - przerwałam mu zdezorientowana. - Zacząłeś się spotykać z Alice, bo była córką wpływowego człowieka?
- Andrea powiedział mi, że powinienem być bardziej rozpoznawalny we Włoszech. Spotykając się z córką jednego z najbogatszych ludzi w tym kraju, miałem na to ogromne szanse. A Alice ... to pomogłoby jej w karierze.
- Nie wierzę. - szepnęłam. - I nawet przez chwilę nie pomyślałeś wtedy o mnie?! - zerwałam się z fotela. - O swojej dziewczynie, którą podobno kochałeś?! Sprzedałeś się!
- Oczywiście że o Tobie pomyślałem!
- Nie rozśmieszaj mnie nawet! I nie pieprz mi głupot, że byłeś zdesperowany! Zdesperowany to może być ojciec, który nie ma za co wykarmić swojej rodziny! Albo ktoś kto walczy o życie bliskiej osoby! Nie widziałeś niczego, po za czubkiem własnego nosa! Z premedytacją złamałeś moje serce i je podeptałeś!
- Może masz rację, ale dokonałem wyboru i muszę teraz z tym żyć. Żałuje tego co Ci zrobiłem. - podszedł do mnie, jednak zdołałam się wycofać. - Były momenty gdy chciałem rzucić to w cholerę i błagać Cię o wybaczenie. Kochałem Cię przez ten cały czas i jestem pewien, że nadal coś do Ciebie czuję. Gdybyś mi teraz powiedziała ...
- Dosyć! - przerwałam mu. - Oświadczyłeś się Alice. Masz ślub w przyszłym tygodniu! Czy choć przez chwile pomyślałeś o niej?
- Boję się, że to co do niej czuję, jest częścią naszego układu. - wyznał. - Pokochałem ją po pewnym czasie i było nam ze sobą dobrze. Ale potem dowiedziałem się, że jesteś z Marco i ogarnęła mnie furia. Myślałem że zamorduję go z zazdrości! - mimowolnie jego pięść znów się zacisnęła. - Pogubiłem się we własnych uczuciach.
- Wybacz, ale ja Ci w tym nie pomogę.
- Przepraszam Cię. - westchnął. - Za wszystko.
- Tak widocznie miało być. - usiadłam ciężko. - Przemyśl na spokojnie czy na pewno chcesz tego ślubu. Jeśli jej nie kochasz, nie oszukuj jej, bo zranisz ją bardziej niż odwołując to wszystko. Ale mnie w to nie mieszaj, bo nasz rozdział zakończył się dwa lata temu. Kocham kogoś innego, a Tobie mogę być jedynie wdzięczna. Więc jeśli chcesz wybaczenia to je dostaniesz. Tylko nie nazywaj córki Maria. - zastrzegłam.
- To Twoje marzenie. Mam nadzieję, że je spełnisz. - kucnął przy mnie i chwycił moją rękę.. - Obydwoje wiemy, że nie zasługuje na Twoje przebaczenie. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa. - ucałował wnętrze mojej dłoni. W tym samym momencie drzwi wejściowe się otworzyły. Zdezorientowana odwróciłam głowę w stronę wejścia w którym stał Marco z kamiennym wyrazem twarzy. Moje ciało błyskawicznie ogarnęła panika.
- Marco! - zerwałam się gdy trzasnął drzwiami. Wybiegłam za nim z mieszkania mając gdzieś fakt, że jestem boso. - Zaczekaj! To nie tak! - wołałam zbiegając za nim ze schodów. On jednak nie miał zamiaru się zatrzymywać, a ja niekoniecznie się mu dziwiłam. - Błagam Cię! Zatrzymaj się!
- Po co?! - wrzasnął przy wyjściu z kamienicy. - Koniec z udawaniem! Kończymy tą szopkę! Możesz do niego wracać bo widocznie od początku Ci na tym zależało!
- Nie prawda! - pociągnęłam nosem. - Posłuchaj mnie ...
- Nie interesuje mnie co masz mi do powiedzenia! Wypełniłem swoje zobowiązanie z nawiązką, więc jesteśmy kwita! Chyba nie sądziłaś, że będziemy po tym wszystkim przyjaciółmi?!
- Marco, mieliśmy porozmawiać ...
- Tak, jak to zakończyć. - syknął. - Samo się rozwiązało! Lucky zostaje ze mną, bo i tak nie masz dla niego miejsca. - dodał z goryczą w głosie, po czym wyszedł. Pode mną dosłownie załamały się nogi. Opadłam na zimną podłogę próbując unormować swój oddech. Dusiłam się. Miałam wrażenie, że jestem w amoku z którego nie potrafię się wydostać. 
- Maria ...
- Zostaw mnie. - warknęłam.
- Ale ...
- Powiedziałam zostaw! - wrzasnęłam. - Zadowolony jesteś z siebie?! Zadowolony?! - skoczyłam na równe nogi i zaczęłam okładać klatkę piersiową Alvaro pięściami. - Zrobiłeś to specjalnie! Bawi Cię niszczenie mi życia?! Łamanie mojego serca?! Nienawidzę Cię, rozumiesz?! Nienawidzę!
- Porozmawiacie i wszystko sobie wyjaśnicie ...
- Ty nic nie rozumiesz! - załkałam i wyminęłam go. Wróciłam załamana do swojego mieszkania. Oparłam się o drzwi, po których zjechałam plecami. Sama już nie wiedziałam co czułam. Nie miałam sił, aby płakać, a mimo to łzy spływały po moich policzkach. Z każdym ciężkim oddechem miałam wrażenie, że rozsypuje się na drobne kawałeczki.

 W końcu zakończycie ten układ, a Morata dalej będzie z tamtą dziewczyną. Asensio znajdzie sobie nową, a Ty?

Karma to wiara, że wszystkie uczynki wracają do osoby, która je zrobiła. Jeśli więc ktoś zrobił dobry uczynek to w przyszłości przydarzy mu się coś dobrego. Natomiast jeśli zrobi komuś coś złego, to odpowiednio stanie się mu coś przykrego. Zawsze podchodziłam do tego z lekkim dystansem. Dzisiaj jednak na własnej skórze przekonałam się, że jest to najprawdziwszą prawdą. Mój ojciec miał rację. Moją zemstą na Alvaro było całkowite zignorowanie jego istnienia. Zgadzając się na układ Florentino Pereza podpisałam pakt z diabłem, który w ostateczności doprowadził do mojego cierpienia. Każde działanie ma swój skutek, a ja otrzymałam to, na co zasłużyłam. Złamane serce.
Byłabym hipokrytką nie wybaczając Alvaro. Wraz z Marco stworzyliśmy iluzję, którą już wcześniej wykorzystał Morata. Byliśmy sobie równi. Nie miałam już prawa oskarżać go o cokolwiek. Sprzedaliśmy się oboje. Szydziłam z Alice i jej bycia w centrum uwagi za wszelką cenę, a jednak sama zgodziłam się zrobić to samo.
Los postanowił się na mnie zemścić. Dał mi szansę na pokochanie Marco, a potem perfidnie mi go odebrał. Choć po prawdzie, on nigdy nie należał do mnie. Ironią było to, iż to właśnie Morata był powodem tej katastrofy. A może był on znakiem? Przestrogą?
Ciężko podniosłam się z podłogi i usiadłam na kanapie. Otarłam swoje mokre policzki, po których bez przerwy spływały słone krople łez. Co miałam zrobić? Walczyć? Spróbować się z nim skontaktować? Upokorzyć się ostatecznie mówiąc, że to jego kocham? Pod wpływem impulsu chwyciłam za telefon i wybrałam numer Marco. Jeden sygnał. Odrzucone połączenie. Spróbowałam ponownie. Znów jednej sygnał i odrzucone połączenie. Zakryłam usta dłonią chcąc zatamować kolejny bolesny szloch. W tej samej chwili przyszła wiadomość, która przekreśliła jakąkolwiek moją nadzieję.

"Dzięki za pomoc, ale nasz układ już nie istnieje. 
Nie kontaktuj się ze mną więcej."



***

Spodziewałyście się nie jednego, a dwóch układów? ^^

sobota, 24 sierpnia 2019

20. Partnerka w zbrodni.

Miłość cierpliwa jest. Lecz nie tylko ta łącząca kobietę i mężczyznę. Na ten przykład taka miłość do rodzeństwa jest wystawieniem człowieka na ogromną próbę. Pokonanie siłą woli chęci mordu na jednej z najważniejszych osób w Twoim życiu wcale nie jest prostym zadaniem. A mi niestety daleko było do Dalajlamy. Zresztą, mojej siostrze i jej przedślubnemu stresowi nawet buddyjski duchowny by nie pomógł.
Nie ten odcień kwiatów, sukienka nagle stała się przyciasna, tort był o dwa centymetry za mały ... jednym słowem Marta zwariowała. Każdemu z nas dostało się od niej za kompletną bzdurę. Nie dziwne iż tata wolał wycofać się z całego tego galimatiasu i wykręcić się jakąś nagle ważną sprawą.
- Będziesz brała ślub to mnie zrozumiesz! - zarzuciła mi naburmuszona, po czym zniknęła w swoim pokoju. Westchnęłam ciężko i bez słowa sprzeciwu zawiązałam tasiemkę na schodowej barierce. Lucia posłała mi porozumiewawcze spojrzenie i udała się z kwiatami przed dom.
- Odpłacisz się jej wówczas. - ze schodów zeszła mama z uśmiechem.
- I to z nawiązką! - zastrzegłam.
- Obydwie doskonale wiemy, że nie robi tego specjalnie. - pogładziła moje włosy. - Gdy ja brałam ślub z waszym ojcem, zachowywałam się podobnie. Każda panna młoda przez to przechodzi.
- Może. - mruknęłam. - Czepiła się mnie, że zbyt wolno przywiązuję te tasiemki i przeze mnie nie wyrobimy się na czas. A na Lucię fuknęła bo ... - przerwałam słysząc podjeżdżający samochód. - Czyżby tatusiowi jednak zabrakło ważnych spraw i musiał powrócić? - zironizowałam.
- Przyjechał ten, który poprawi Ci humor. - oderwała swój zadowolony wzrok od okna. Zmarszczyłam czoło nie rozumiejąc przez chwilę o czym mówi. - Oh, biegnij się przywitać! Już i tak wystarczająco długo czekałam, aby go poznać. Minuta czy dwie nie zrobią mi żadnej różnicy.
- Marco? - spojrzałam zdezorientowana na zegarek. Marta jednak miała rację. Musiałam zbyt wolno wiązać te tasiemki, ponieważ całkowicie straciłam poczucie czasu. Mary i Angel, którzy również byli zaproszeni na ślub mojej siostry, mieli podwieźć Marco do mojego rodzinnego domu. Zaproponowałam nawet, aby i Asensio zameldował się z nimi w hotelu, jednak moja matka dość szybko wybiła mi ten pomysł z głowy. Skoro ja zatrzymałam się u rodziny Marco w Holandii, on miał spędzić weekend w moim rodzinnym domu. Bez dyskusji. - Tylko ja Cię błagam ... nie wyglądaj przez okno. - zastrzegłam. Mama parsknęła śmiechem w odpowiedzi i zajęła się moją tasiemkową pracą. Mimowolnie poprawiłam włosy i wyszłam przed dom. Westchnęłam ciężko czując zdradzieckie uczucie w brzuchu, które poczułam na widok Asensio. Cholerne latające motyle! Pewnym krokiem ruszyłam w stronę samochodu, obok którego stała cała trójka. - Cóż za punktualność. - zażartowałam na powitanie.
- Marco nie chciał podpaść teściowej. - Angel puścił mi oczko.
- Nie stresuj ich bardziej. - zachichotała Mary. - Może zostaniemy i w czymś wam pomożemy?
- Uciekajcie póki możecie. Marta zwariowała. - wywróciłam oczami. - Marco jako jedyny będzie miał status gościa ochronnego, którego nadała mu moja matka. - zerknęłam kątem oka w stronę okna, w którym mignęła sylwetka mojej rodzicielki. - Nie może się doczekać aż Cię pozna. - zwróciłam się do Asensio. Ten jedynie posłał mi uśmiech i wyciągnął z samochodu wiązankę kwiatów. Uniosłam brwi ku górze.
- Mówiłem? - zaśmiał się Angel. - Widzimy się jutro. - pocałował mnie w policzek, a Marco poklepał po ramieniu. Razem z Mary wskoczyli do samochodu i odjechali w stronę wynajętego hotelu.
- Nie musiałeś.
- Musiałem. - objął mnie ręką w pasie. - Trzeba stworzyć pozory zięcia idealnego. - dodał na co spuściłam głowę. Czułam że z każdą kolejną chwilą nie dawałam sobie rady z tym wszystkim. - Myszko, co się dzieje?
- Mam ochotę stąd uciec. - mruknęłam.
- To tylko nerwowe przygotowania do ślubu.
- To jest moim najmniejszym problemem. - szepnęłam chwytając za rączkę od jego małej walizki. Oczywistym było iż Marco musiał unieść się honorem i pozwolił mi nieść jedynie bukiet kwiatów. Zaprosiłam go więc do środka, gdzie moja rodzicielka mimowolnie odsunęła się od poręczy schodów. - Mamo. Chciałam Ci przedstawić Marco.
- Witaj. - posłała mu szeroki uśmiech.
- Miło mi nareszcie panią poznać. - nonszalancko ucałował jej dłoń i podał kwiaty. - Przepraszam, że wcześniej nie było okazji. Na wiosnę trudno mi znaleźć jakąkolwiek wolną chwilę.
- Najważniejsze, że okazja ku temu się nadarzyła. - posłała mi pełne zadowolenia spojrzenie. - Jesteś może głodny? - zapytała, na co Marco zaprzeczył. - To chociaż czegoś się napijesz. Zapraszam do kuchni, bo jak widzisz mamy tu małe zamieszanie. Maria, zaraz przyjdę tylko znajdę wazon. - zwróciła się do mnie. - Dziękuję za kwiaty, są przepiękne.
- Jesteś bardzo podobna do mamy. - zagadnął mnie Marco, gdy znaleźliśmy się w dużej kuchni. Podałam mu szklankę pełną wody i usiadłam obok. Jego zainteresowane spojrzenie omiotło całe pomieszczenie. - Przytulnie tu. Miła odmiana od nowoczesności.
- Typowo hiszpańska kuchnia.
- Pełna rodzinnej miłości. - uśmiechnął się. - Myszko, wiem że to dla Ciebie trudne. - chwycił moją dłoń i lekko uścisnął. - Zachowuj się naturalnie. Tak jakbyśmy na prawdę byli razem. Po ślubie usiądziemy i poważnie porozmawiamy o wszystkim. O nas. - dodał spoglądając w moje oczy. Moje serce zabiło z powodu rodzącej się w nim nadziei. Chciałam coś dodać, lecz uniemożliwiło mi w tym pojawienie się mamy.
- Już jestem! A teraz opowiadajcie.

*

Po ciężkim dniu położyłam się wykończona. Przez sen poczułam jak Marco obejmuje mnie w pasie, a jego miarowy oddech ociera się o moją szyję. Za każdym razem gdy mieliśmy okazję, aby spać w jednym łóżku, czułam się otulona bezpieczeństwem. Żartowałam nazywając go grzejniczkiem, jednak od jego klatki piersiowej biło przyjemne ciepło, które otulało mnie do snu. I te sny z nim w roli głównej!
Był jak narkotyk od którego z każdym kolejnym dniem się uzależniałam. Przez dotyk jego dłoni na moim ciele traciłam resztki jakiejkolwiek samokontroli. Wszystkie zapewnienia iż powinniśmy przystopować odchodziły w zapomnienie gdy wpijał się namiętne w moje usta. Był inny niż jego poprzednicy, a może to moje ciało inaczej na niego reagowało.
Westchnęłam błogo czując jego dłoń na wewnętrznej części mojego uda. Powolnym ruchem sunęła ona co raz wyżej i wyżej ... uchyliłam usta i mocniej zacisnęłam powieki. Doskonale wiedziałam co się za chwilę stanie. Obudzę się w kulminacyjnym momencie, wściekła na cały świat. Zrezygnowana poddałam się wtulając w poduszkę. Skupiłam się na tym cudownym uczuciu, który z każdą sekundą zbliżał mnie do wybuchu. W pewnym momencie zamarłam z głuchym jękiem. Kilka sekund zajęło mi, aby zrozumieć że to wcale nie był sen.
- Marco ... - wydukałam patrząc na niego nieprzytomnie.
- Dzień dobry. Wiesz, że jesteś niesamowicie seksowna z samego rana? - błysnął swoimi zębami w cwaniackim uśmiechu. - I bardzo spięta, a raczej ... byłaś. - dodał. Czując buzującą w moich żyłach adrenalinę, pchnęłam go na plecy i sama usadowiłam się na jego biodrach. Jęknął zadowolony gdy złączyłam nasze usta w namiętnym pocałunku. Scałowywałam jego policzki, żuchwę, szyję oraz umięśnioną klatę i brzuch. Za każdym razem gdy moje usta stykały się z jego rozgrzaną skórą, mięśnie napinał do granic możliwości. Oczy pociemniały mu z pożądania, co tylko pchnęło mnie do otchłani szaleństwa. Jednym ruchem podciągnął mnie ku górze i wręcz zdarł ze mnie zbędną koszulkę nocną. Odchyliłam głowę wbijając palce w jego włosy gdy zajął się moimi piersiami. Był cudowny. Jego dłonie i usta doskonale wiedziały czego oczekiwało moje ciało. Nigdy nie myślał o sobie, jakby przyjemność sprawiało mu doprowadzanie mnie do szaleństwa. Przy nim czułam się jak stuprocentowa kobieta, odpowiednio traktowana przez swojego mężczyznę. Kochałam go i pożądałam jak żadnego innego wcześniej.
Pewnym ruchem przerzucił mnie na plecy. Instynktownie objęłam jego sylwetkę nogami. Marco oparł swoje czoło o moje i przyłożył palec do ust, nakazując mi abym postarała się być cicho. Kiwnęłam głową wiedząc, że to wcale nie będzie takie proste. Nasze ciała złączyły się w jedno, jakby były dla siebie stworzone, a może była to jedynie myśl zakochanej kobiety, która rozpaczliwie pragnęła, aby było to prawdą. Odpowiadałam na jego ruchy, zagryzając usta bądź wpijając się rozpaczliwie w jego własne. Moim ciałem zatrząsł intensywny dreszcz cudownej rozkoszy, w tym samym momencie gdy Marco wtulił się w moją szyję i zamarł.
- Maria! - Marta zadudniła w drzwi.
- Zaraz przyjdę! - odkrzyknęłam po chwili. Przełknęłam ciężko ślinę, a włosy przeczesałam dłonią. Jeszcze tak do końca nie docierało do mnie to, co się wokół mnie dzieje. W głowie nadal przeżywałam wydarzenia sprzed kilku minut.
- Ma wyczucie czasu. - wysapał Marco.
- My ... powinniśmy ...
- Najpierw musimy wydać Twoją znerwicowaną siostrę za mąż. Potem będziemy mieli mnóstwo czasu na rozmowy. - pogładził mój policzek. Kiwnęłam głową na zgodę, po czym niechętnie opuściłam łóżko.

*


mariapombo : Ślub Marty i Luisa 👰🤵 Cieszę się waszym szczęściem kochani. Kocham was 💕
📸 by marcoasensio10


Cała moja wściekłość na Martę minęła gdy stanęła przede mną w sukni ślubnej. A gdy weszła do kościoła z dumnym tatą u boku, z Paulą i Carlotą sypiącymi płatki kwiatów, nie próbowałam nawet ukryć łez wzruszenia. Z wdzięcznością odebrałam od Marco chusteczkę i ocierałam nią swoje oczy. Poczułam jak splata swoją dłoń z moją i lekko ściska. Emocje ścisnęły moje gardło i jedyne na co było mnie stać, to spojrzeć z niewidzialną czułością na jego skupiony na ceremonii profil.
Wzięłam głęboki oddech gdy nadeszła moja chwila. Skinęłyśmy na siebie z Lucią, po czym stanęłyśmy przed wszystkimi. Od paru tygodni przygotowywałyśmy przemówienie, które miało być niespodzianką dla Marty. Doszłyśmy jednak do wniosku, że spontaniczność będzie o wiele lepsza niż czytanie z kartki.
- Chciałyśmy zacząć od tego, że to wcale nie jest ten moment, gdy ksiądz prosi o zabranie głosu przez ludzi, którzy mają coś przeciwko zawarciu małżeństwa. - zapewniła Lucia, rozbawiając gości. - Zapewniamy również, że odpowiednio prześwietliłyśmy przeszłość Luisa. W końcu nie oddamy naszej siostry byle komu.
- Choć z drugiej strony to zawsze jeden problem z głowy. - dodałam wymieniając z Lucią rozbawione spojrzenia. - Tata zawsze powtarzał, że nie odda nas byle komu. Że jeśli odda nas komuś w tym miejscu w którym aktualnie się znajdujemy, to tylko i wyłącznie wyjątkowej osobie. Wspólnie doszłyśmy do wniosku iż Luis właśnie taką osobą jest. Bo jeśli ktoś jest w stanie wytrzymać humory Marty to tylko wyjątkowy człowiek.
- Wielokrotnie prosiłyśmy rodziców o braciszka. W sumie Maria miała nim być, ale jedyne co miała z chłopaka to obdarte kolana i łobuzerski charakter. - Lucia wymownie skinęła na moją osobę. - Ale dzisiaj nasze marzenie się spełnia ponieważ Luis wchodzi do naszej rodziny, dzięki czemu razem z Marią zyskamy upragnionego brata. - narzeczony naszej siostry zacisnął swoje usta w wąską linię, wyraźnie poruszony naszymi słowami. - Szczęście Marty jest naszym szczęściem. Dorosłyśmy i nadszedł moment, aby każda z nas poszła swoją drogą. Ale nie oznacza to, że się od siebie oddalimy. Wprost przeciwnie. W końcu każda żona potrzebuje siostry, której może ponarzekać na męża w środku nocy. Bądź podrzucić dziecko w kryzysowym momencie ... w swoim czasie oczywiście. Gdy byłyście małe, obiecałyśmy sobie że zawsze będziemy razem. I mamy zamiar dotrzymać danego sobie słowa.
- Luis, czy tego chcesz czy też nie, będziesz musiał podzielić się z nami swoją ukochaną. - posłałam mu uśmiech który odwzajemnił, po czym przeniosłam swoje spojrzenie na poruszoną Martę. - Możemy się przez większość czasu kłócić, rzucać w siebie czym popadnie, doprowadzać nawzajem do szału, ale nie zmieni to faktu, że się kochamy i rzucimy za sobą w ogień. - głos mi się załamał. - Ty i Lucia jesteście osobami, którym ufam bezgranicznie i wiem, że zawsze będę miała w was wsparcie, nawet wtedy gdy będę popełniała największe błędy w swoim życiu.
- Chciałyśmy żebyś o tym wiedziała. - dodała Lucia. Wzruszona Marta podeszła do nas i mocno przytuliła. Z nad jej ramienia spojrzałam na ojca, który ocierał łzy ze swoich policzków. Skinął na mnie głową, z wymalowaną dumą w swoich oczach.
Po chwili wróciłam na swoje miejsce. Z uśmiechem spoglądałam jak Luis z Martą składają wzruszającą przysięgę małżeńską. Do dzisiaj pamiętałam jak moja siostra w dzieciństwie zarzekała się iż nigdy nie wyjdzie za mąż. Jak widać na załączonym obrazku, życie pisało swoje własne scenariusze.

*

Przyjęcie weselne, mimo absurdalnej paniki Marty, było niezwykle udane. Szerokie uśmiechy nie schodziły z twarzy przybyłym gościom. Ja sama miałam okazję, aby porozmawiać z dawno nie widzianymi członkami rodziny, co oczywiście miało i swoje minusy. Za każdym razem musiałam ucinać wszelakie spekulacje dotyczące moich ślubnych planów. Podkreślałam z uśmiechem że to dzień Marty i na tym powinniśmy się skupić.
Z tego też powodu czułam wyrzuty sumienia związane z Marco. Co rusz musiałam się od niego oddalać, co dla osoby, wokół której znajdowały się sami obcy ludzie, wcale nie było komfortową sytuacją. Na całe szczęście był Angel z Mary z którymi siedzieliśmy przy stoliku.
- Dzisiaj po raz pierwszy poczułem, że dobrze sobie poradziłem z wychowaniem was. - wyznał tata, okręcając mnie wokół własnej osi na środku parkietu. - Czuję się o wiele spokojniej z myślą iż jesteście blisko ze sobą. A po za tym pięknie dzisiaj wyglądacie. Wszystkie.
- Przemówienia są naszą specjalnością. - uśmiechnęłam się.
- To prawda. Do dzisiaj pamiętam wasz występ z okazji naszej rocznicy ślubu. - zaśmiał się. - Pokłóciłyście się przy tym okropnie. Tak bardzo chciałyście, aby było idealnie. Tamtego dnia doszliśmy z mamą do jednego wniosku. Każda z was jest inna. Macie inne charaktery, zainteresowania, gusta ... razem jesteście mieszanką wybuchową, która rozświetla nasze życie. Chcemy dla was jednego. Szczęścia. Dlatego chciałem Cię o to zapytać. Jesteś szczęśliwa?
- Tato ...
- Maria, widzę że coś jest nie tak. - westchnął. - Widzę jak na niego patrzysz, ale w Twoich oczach odbija się smutek. Dlaczego? Wydawało mi się, że to dobry chłopak. Ale jeśli Cię rani ...
- Wprost przeciwnie. - westchnęłam. - Po prostu muszę usiąść i uporządkować swoje życie. Mam wrażenie, że pogubiłam się w tym wszystkim. - uśmiechnęłam się smutno. - Źle zaczęliśmy z Marco i to nie daje mi spokoju.
- Kochasz go?
- Tak. - szepnęłam.
- Powinnaś od tego zacząć. Reszta jest nie ważna. - dodał gdy piosenka do której tańczyliśmy się skończyła. - Oddam Ci ją na chwilę. - zwrócił się do kogoś za moimi plecami. Odwróciłam głowę w stronę uśmiechniętego Marco. - A jeśli chcesz na zawsze, to musisz sobie zasłużyć. Tak jak Luis. - poklepał go po ramieniu i odszedł do gości.
- Mogę? - Marco wyciągnął ku mnie dłoń.
- Oczywiście. - odparłam. Ułożył dłoń na dole moich pleców i przysunął do siebie delikatnie. Nasze palce splotły się ze sobą. Słysząc głos Alejandro Sanz'a płynący z głośników nie potrafiłam się nie uśmiechnąć. Z błogością ułożyłam głowę na męskim ramieniu i przymknęłam powieki kołysząc się w rytmie jednej z moich ulubionych piosenek. Dłoń Marco leniwie błądziła po moich plecach, aż zatrzymała się na samym ich krańcu. Dzisiaj kompletnie mi to nie przeszkadzało i nie miałam morderczych myśli, aby kopnąć go w kostkę. Tak wiele zmieniło się przez te kilka miesięcy.
- Pięknie dzisiaj wyglądasz. - wyszeptał mi do ucha.
- A Ty jak milion dolarów w tym garniturze. - uniosłam głowę. Kąciki jego ust uniosły się zadziornie ku górze. - Potrafisz tańczyć dzieciaku. - zauważyłam z aprobatą.
- Zaskoczona?
- Zaskakujesz mnie odkąd wparowałeś do mojej garderoby.
- Musisz przyznać, że idealnie z tego wybrnąłem.
- Mr. & Mrs. "M". - parsknęłam na samo wspomnienie.
- Moja partnerka w zbrodni. - nachylił się i złożył na moich ustach subtelny pocałunek. Pełen niewidzialnej czułości. Znów ułożyłam głowę na jego ramieniu, czując jak mocniej mnie do siebie przytula. W tym momencie wiedziałam jedno. Mogłabym przetańczyć całą noc w jego ramionach.

Wiem, że trochę mnie kochasz.
Z Twoją małą twarzyczką na moim ramieniu.
Spójrz, kto śpiewa.
To głos mojej duszy.





***

Miłego weekendu wam życzę :)

niedziela, 18 sierpnia 2019

19. Tak, chcę.



- Cześć mamusiu!
- Kochany jesteś. Tak bardzo się za nim stęskniłam!
- To jest was dwoje. Nawet spać sam nie chce.
- Bo uwielbia Twoje łóżko. - zaśmiałam się.
- Kto by nie chciał ze mną spać.
- Tak sobie słódź. Ale wszystko jest w porządku?
- Oczywiście. W końcu mężczyźni trzymają się razem.
- Byłeś z nim na spacerze?
- Maria, panikujesz. - westchnął.
- Wiecie co? Gdybym nie wiedziała, że wspólnie wychowujecie psa, to posądziłabym was o posiadanie dziecka. - rozbawiona Mary pomachała do Marco, który momentalnie odwzajemnił gest, tyle że z łapką Lucky'ego. - Maria, daję Ci kwadrans. Musimy powoli się szykować. - rzuciła przez ramię, po czym zniknęła w łazience.
Dwa tygodnie po zakończeniu świąt Wielkanocnych w Sevilli rozpoczyna się Feria de Abril. Jest to jedno z najbardziej znanych wydarzeń podkreślających folklor południowej części Hiszpanii. Miasto pełne jest kobiet ubranych w kolorowe suknie do flamenco lub w stroje cygańskie. Jedne i drugie są kolorowe, pełne falban, dodatków, kolczyków i kwiatów wpiętych we włosy. Na każdym kroku można dostrzec kobiety tańczące ludowy taniec las sevillanas, który wiele osób myli z flamenco. Dzięki Mary, która wyjaśniła mi podstawowe różnice, mogłam pochwalić się wiedzą na ten temat. I to właśnie dzięki niej się tutaj znalazłam i mogłam założyć tą cudowną i kolorową suknię. Choć przez chwilę mogłam się poczuć jak rodowita Andaluzyjska dziewczyna.
- Czyli dobrze się bawicie?
- Tak. Wczoraj zjadłyśmy kolację z rodziną Mary i było na prawdę miło. Jej babcia wprost nie może się doczekać poznania Angela. - zachichotałam. - W południe ma odbyć się parada konna na którą się wybieramy.
- Więc nie będę wam zabierał czasu. Chciałem Ci tylko o czymś powiedzieć. - westchnął, po czym sięgnął po leżącą na stoliku kopertę. - Ja także dostałem zaproszenie na tą charytatywną galę. Oprócz mnie, dostali je również Sergio i Isco. Ale obydwoje doskonale wiemy dlaczego.
- Wybierają się?
- Pilar i Sara podzielają Twoje zdanie na ten temat.
Charytatywna gala miała na celu zebranie funduszy na walkę z rakiem. Była to oczywiście szczytna inicjatywa, jednak pozowanie na ściankach z tego powodu było dla mnie bezsensowne i kompletnie mijało się z celem. Słowa młodej wolontariuszki ze schroniska dały mi wiele do myślenia. Celebryci promowali się na pomocy innym, błyszcząc w blasku fleszy. Sama inicjatywa dość często schodziła na dalszy plan, ponieważ media bardziej skupiały się nad wyglądem kobiet.
Moja obecność przy boku Marco podczas owej gali była bardzo pożądana. We dwoje byliśmy bardziej "interesujący" niż osobno, co tylko dodawało argumentów do mojego punktu widzenia. Ta sama sytuacja dotyczyła jego dwóch kolegów z drużyny. Nie zamierzałam brać w tym udziału.
- Nie chcę tam iść. - mruknęłam.
- Mam lepszy pomysł. Podziękujemy za zaproszenia i zrobimy przelew na konto fundacji.
- Świetny pomysł. - przyznałam.
- Maria! - zawołała Mary.
- Muszę kończyć. Ucałuj mojego bąbelka.
- Widzisz Lucky? Masz więcej szczęścia ode mnie.
- Sam siebie nie pocałujesz. - zachichotałam.
- Poczekam aż wrócisz.
Z uśmiechem rozłączyłam naszą rozmowę i odłożyłam telefon. Kątem oka dostrzegłam Mary, stojącą w progu łazienki. Ostentacyjnie opierała się o framugę i z założonymi rękoma spoglądała na mnie cwaniacko.
- Coś się stało?
- To ja powinnam o to zapytać. - westchnęła zajmując miejsce obok mnie. - Kiedy wasz układ ewoluował w coś bardziej poważniejszego? - uchyliłam usta aby zaprzeczyć, jednak przyjaciółka przerwała mi ruchem dłoni. - Kogo Ty chcesz oszukać? Znam Cię doskonale. Jesteś zakochana.
- Powiedz mi coś o czym nie wiem. - mruknęłam.
- Dlaczego nic nam nie powiedzieliście? - spytała z wyrzutem.
- My? Wam? O czym?
- O tym, że jesteście razem na prawdę.
- Nie jesteśmy. - westchnęłam. - Moje zauroczenie jest skutkiem ubocznym naszego układu. - wstałam ciężko i chwyciłam za leżącą na kanapie suknie. - Za półtora miesiąca będzie po wszystkim i każde z nas pójdzie swoją drogą. Tak ustaliliśmy. - dodałam wywołując ból w swoim sercu.
- Wyczuwam większą depresję niż po rozstaniu z Moratą. - mruknęła. - Maria, jesteś tylko człowiekiem. Nie mogłaś przewidzieć tego, iż w pewnym momencie się w nim zakochasz. Spędziliście dużo czasu ze sobą, poznaliście się ... już samo to że wylądowaliście w łóżku było pierwszym symptomem. A potem nie potrafiliście tego przerwać. Może powinniście poważnie porozmawiać? O tym, dlaczego tak się dzieje.
- Nie mogę mu powiedzieć, że go kocham. - oburzyłam się. - Skomplikuję tym wyznaniem wszystko i wyjdę na kompletną desperatkę!
- A jeśli on też Ciebie kocha?
- Przestań. - prychnęłam. - Dla niego taki układ jest na rękę.
- Sama nie wierzysz w to co mówisz. - Mary pokręciła głową i pomogła mi zapiąć suknię. - Nie pamiętasz już jak wariowałaś na Kubie? Jaką ulgę poczułaś gdy przyszedł z przeprosinami? Prawie na kolanach zapewniał, że wcale nie jest dziwkarzem. A ty mu uwierzyłaś, bo go znasz i mu ufasz.
- Jestem jego kumpelą. Tak kiedyś powiedział.
- Wybacz Maria, ale tak nie traktuje się kumpeli. - pokręciła głową. - Wy już od dawna nie udajecie związku. Nawet przy nas wasze dłonie się stykają, a spojrzenia, pełne niewypowiedzianych słów, krzyżują. A Lucky? Zabrał go stamtąd bo byłaś smutna i cierpiałaś. Zrobił to dla Ciebie. Zrobiłby dla Ciebie wszystko i ja doskonale wiem dlaczego.
- To co ja mam zrobić? - jęknęłam zrezygnowana.
- Powinniście poważnie porozmawiać. Jestem przekonana, że będzie to jedynie formalność. A teraz pospiesz się, bo parada nie będzie na nas czekać!

*

Ślub mojej siostry zbliżał się wielkimi krokami. Musiałam uzgodnić z Marco czy będzie w stanie towarzyszyć mi tego dnia. Skoro udawaliśmy parę, nie mogłam tak po prostu przyjechać do Santander sama. O dziwo przyjął to dość naturalnie. Przynajmniej nie panikował jak cała moja rodzina, która wpadła w szał związany z przygotowaniami.
- Ciocia Maria!
- Ale to na pewno nie problem?
- Doskonale wiesz, że dla mnie to sama przyjemność. - zaśmiałam się, będąc duszoną przez dwie stęsknione czterolatki. Paula i Carlota były córkami najmłodszej siostry mojego ojca. Bliźniaczki od dnia swoich narodzin wprowadziły wiele kolorów do naszej rodziny. Na każdy temat miały własne zdanie i nie krępowały się, aby je wszystkim przedstawić. - Oddam Ci je jutro rano, więc spokojnie możesz wszystko załatwić.
- Kochana jesteś. - Carla objęła mnie z uśmiechem. Była moją ciotką, jednak ze względu na małą różnicę wieku, nigdy tak jej nie nazywałam. - A wy bądźcie grzeczne. - zwróciła się do córek, które synchronicznie pokiwały swoimi mądrymi główkami. - Wrócę jutro przed południem.
I w ten sposób zostałam sama z bliźniaczkami. Carla musiała udać się do Toledo, aby załatwić ostatnie sprawy związane z jej pracą. Nie wnikałam w szczegóły, miałam po prostu mieć oko na Paulę i Carlotę. Z miejsca zaproponowałam lody w naszej ulubionej lodziarni.
Z uśmiechem spoglądałam jak zajadają się zimnym deserem. Synchronicznie wymachiwały swoimi nóżkami, co chwilę wycierając swoje pobrudzone policzki. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo tęskniłam za tymi łobuziarami.
- Ciociu, czy poznamy Twojego pieska?
- Oczywiście. - z uśmiechem wytarłam pyzaty policzek Carloty. - Po lodach po niego pojedziemy i weźmiemy na spacer. - błyskawicznie zainteresowały się tym, dlaczego ze mną nie mieszka. - Ponieważ w moim mieszkaniu nie mogę mieć zwierzątka. Dlatego wujek Marco wziął go na jakiś czas do siebie.
- Czyli jak się ożenisz z wujkiem to z nimi zamieszkasz?
- Nie ożeni się z nim tylko wyjdzie za niego za mąż! - Paula pacnęła się ostentacyjnie w czoło z powodu popełnionego przez siostrę błędu. - Tak się mówi.
- Słucham? - wydukałam.
- Gdy weźmiecie ślub! - czterolatki wbiły we mnie pełne niemego pytania spojrzenia. Uchyliłam usta, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Kompletnie skołowana nie potrafiłam odpowiedzieć im na to pytanie. - Nie dostała jeszcze pierścionka. - szepnęła Carlota do Pauli. - To będzie niespodzianka!
- Zjadłyście? - odchrząknęłam. - Pojedziemy po Lucky'ego.
Po wyjściu z lodziarni dokładnie sprawdziłam czy dziewczynki są odpowiednio zapięte w swoich fotelikach. Zanim zajęłam swoje miejsce za kierownicą, wybrałam numer do Marco. Wolałam go uprzedzić o swoim przyjeździe w towarzystwie bliźniaczek.
- Właśnie miałem do Ciebie dzwonić.
- Jestem w drodze do Ciebie. - oznajmiłam. - Niespodziewanie zostałam nianią dwóch dziewczynek, którym obiecałam spacer z psem. Mógłbyś przygotować smycz?
- Powiedz, że żartujesz.
- Uważasz, że nie dam sobie rady z dziećmi? - oburzyłam się z powodu jego śmiechu.
- Nie o to mi chodzi. Isco poprosił mnie, abym zajął się Juniorem. Podrzucił mi go przed chwilą, więc chcąc nie chcąc musimy otworzyć domowe przedszkole. Sara źle się poczuła i musiał pojechać z nią do lekarza.
- Więc przygotuj też Juniora. Pójdziemy razem na spacer.
- Co to znaczy przygotuj?
- Przypnij mu smycz. - parsknęłam. - Po prostu pomóż mu założyć buty, spytaj czy był w łazience i koniecznie weź mu czapkę. Mam nadzieję, że Isco o tym pomyślał zanim go u Ciebie zostawił. Poradzisz sobie z tym zadaniem?
- Doigrasz się.

*

- Pomysł ze smyczą wcale nie był taki zły. Nie rozumiem dlaczego go nie wykorzystaliśmy. - mruknął Marco gdy siedzieliśmy w cieniu rozłożystego drzewa. Przed nami znajdowała się polana na której bawili się nasi dzisiejsi podopieczni. Isco Junior biegał za Carlotą i Paulą z patykiem w dłoni, krzycząc na całe gardło że jest to wąż. Czterolatki piszczały przeraźliwie, jednakże w ich oczach dostrzegłam błysk podekscytowania. Towarzyszył im zadowolony Lucky.
- Swoje dzieci też zwiążesz?
- Do tego jeszcze bardzo daleko. - wzruszył ramionami. - Ale na pewno będą grzeczne. Jak tatuś. - dodał. Wybuch mojego śmiechu prawdopodobnie było słychać w całym Parku Retiro.
- Marco! - pisnęłam gdy zaczął mnie łaskotać.
- Mówiłem, że się doigrasz!
- Puść mnie! Proszę!
- Jesteś bardziej niegrzeczna od tych dzieciaków. - musnął moje usta. Oddałam pocałunek z pełnym zaangażowaniem. To były te chwile w którym byłam egoistką. Zatracałam się w nich cała, nie myśląc o otaczającym mnie świecie. - Mamy towarzystwo. - wyszeptał, po czym odwrócił głowę do trójki dzieciaków. - Co tam łobuzy?
- Bawimy się w ślub. I potrzebujemy wianka. - oznajmiła Paula patrząc na mnie porozumiewawczo. Doskonale wiedziały, że jestem jedyną osobą w towarzystwie, która im w tym pomoże. Otrzepałam swoje spodenki z trawy, po czym zaczęłam zrywać z nimi kwiaty.
- A kto się żeni? - zagadnął Marco.
- Ja i Isco. - oznajmiła dumna Carlota.
- No ładnie. Będę musiał nieźle się tłumaczyć Twojemu ojcu. - poczochrał włoski Juniora, na co chłopiec lekko się zarumienił.
- A kiedy ożenisz się z ciocią?
- Paula! Nie ładnie tak wypytywać. - zwróciłam uwagę czterolatce, na co jedynie wzruszyła ramionkami. - Przepraszam Cię, mają fazę na śluby w ostatnim czasie. - szepnęłam do Marco. - Bardzo przeżywają swoją rolę podczas ceremonii Marty. Mają sypać kwiaty przed nią.
- U was też będziemy. Prawda Carlota?
- Prawda! Możemy wujku? - spojrzały na Marco.
- Ja ... przedyskutujecie to z ciocią w odpowiednim czasie.
- Ale dasz jej pierścionek?
- Carlota! - jęknęłam zrezygnowana.
- Mam pomysł! - zawołała Paula wymachując zrobionym przeze mną wiankiem. - Zrobimy wam ślub! Poćwiczycie bo jesteście bardzo wstydliwi. Zobaczycie, że nie ma się czego bać! - zadowolona z siebie i swojego genialnego pomysłu, założyła mi wianek na głowie.
- Miałeś rację z tą smyczą. - mruknęłam.
- Tu sama smycz nie wystarczy.
- Po prostu im przytakujmy i będziemy mieć święty spokój. - rzuciłam zrezygnowana. Pauli i Carloty nie dało się przegadać. Na dodatek w swoją intrygę wciągnęły Isco Juniora, który zgodził się być księdzem, pod warunkiem że nie założy czarnej sukienki. - Tylko się nie śmiej, bo się obrażą.
- To trudniejsze niż wygrana w Lidze Mistrzów. - parsknął spoglądając na dziewczynki, zrywające kwiaty na mój bukiet ślubny. Po chwili przeniósł swój rozbawiony wzrok na mnie. - Ładnie Ci w tym wianku.
- Pchasz się w gips dzieciaku.
- Jesteście gotowi?! - zawołała Carlota podając mi kwiaty. Przytaknęliśmy próbując przybrać poważne miny. Zadowolona czterolatka zaczęła coś szeptać Juniorowi do ucha. Po chwili speszony chłopiec stanął na przeciwko nas. - Powtarzaj to, co Ci powiedziałam.
- Wujku, czy chcesz ciocię za żonę? - trzy czteroletnie spojrzenia wbiły się w twarz Asensio, który za wszelką cenę próbował nie parsknąć śmiechem. Doskonale wiedziałam ile sił musi w to włożyć. Ta sytuacja była po prostu komiczna.
- Ale mam prawo do nocy poślubnej? - szepnął. Posłałam mu oburzone spojrzenie. Jeszcze tego brakowało, abym musiała tłumaczyć dzieciom co te słowa oznaczają! - Tak, chcę. - wyszczerzył swoje idealne zęby. Dzieciaki wymieniły się pomiędzy sobą zadowolonymi spojrzeniami.
- Ciociu, czy chcesz wujka za męża? - Junior zwrócił się w moją stronę. Zerknęłam na Marco, który uniósł brwi ku górze.
 - Tak, chcę. - odchrząknęłam.
- Co teraz? - spanikowany chłopiec zwrócił się do dziewczynek. Tym razem to Paula szepnęła mu coś do ucha. - Jesteście mężem i żoną! Mogą się pocałować?
- Muszą!
- Skoro tak sprawę stawiacie. - rozbawiony Marco przyciągnął mnie do siebie i czule wpił w moje usta. Jęknęłam zaskoczona intensywnością tego doznania. Miałam wrażenie, że ten pocałunek różnił się od poprzednich, co oczywiście było absurdem. - Czemu zesztywniałaś? To tylko zabawa na niby. - zerknął na mnie rozbawiony. Posłałam mu wymuszony uśmiech, po czym przeniosłam wzrok na rozbawione dzieci. Po chwili park przeciął pełen radości pisk Pauli, która została podrzucona przez Marco.
- Tak. To tylko na niby. - szepnęłam.

***

Wchodzimy w gorączkę weselną :)
 

wtorek, 13 sierpnia 2019

18. Lucky.


Jej twarz wręcz "świeci blaskiem" gdy mówi o Alvaro Moracie. Alice Campello, nowa twarz włoskiej marki "Intimissimi", przechodzi przez najlepszy okres w swoim życiu. Po dwóch latach pełnego miłości związku nareszcie mogła wypowiedzieć magiczne słowo "tak". Nie czekając ani chwili, rozpoczęła szalone przygotowania do najważniejszego dnia w swoim życiu. "Nasz ślub odbędzie się Wenecji, skąd pochodzę. Ustaliliśmy datę na czerwiec, więc pozostało mało czasu, ale jestem spokojna."
Musimy przyznać iż oświadczyny były bardzo oryginalne, jak i romantyczne, ponieważ odbyły się na deskach samego teatru! Alvaro zaskoczył nie tylko publikę, ale i swoją ukochaną.
"To było niesamowite, wcale się tego nie spodziewałam. Alvaro powiedział mi, że zabiera mnie do teatru. To było dziwne i wcale nie miałam ochoty wyjść. Na koniec okazało się, że był to najpiękniejszy wieczór w moim życiu!"


- Minęły dwa tygodnie od oświadczyn, a ona ma już zaplanowany cały ślub? - mruknął Berto, nie odrywając wzroku od artykułu. - Na dodatek wygadała mediom wszystkie szczegóły wraz z datą i miejscem ceremonii. Powinna dodać na koniec, że zaprasza wszystkich.
- Nie jestem zaskoczona. - wzruszyłam ramionami, chrupiąc świeżutką marchewkę. Siedziałam wygodnie na kuchennym blacie wpatrując się w zaczytanego Berto. Pan domu był na treningu, a my na niego czekaliśmy. Przyjaciel Marco zażyczył sobie psa i dzisiaj miał go odebrać ze schroniska. Oczywiście musieliśmy mu w tym towarzyszyć.
- Posłuchaj tego! Wybraliśmy różowe złoto na obrączki bo wychodzi to po za normę ... Boże, ona cała wychodzi po za normę. Czy ona chociaż czyta to co mówi? - podrapał się nerwowo po karku. - A potem Javi będzie mówił, że to z moją głową jest coś nie tak!
- To, że jesteś blondynem, nie oznacza że jesteś głupi.
- Kochana jesteś.
- Cóż to za kółeczko wzajemnej adoracji? - w progu kuchni stanął Marco Asensio we własnej osobie. - Jesteście gotowi? Mam za sobą ciężki trening i jedyne o czym marzę to kanapa oraz święty spokój. Także Twój nowy pupilek ma się znaleźć w ogrodzie, a nie w moim salonie. - zwrócił się do Berto. Ten jedynie zabawnie zasalutował, po czym poszedł ubrać buty. - Mamusia nie uczyła, że dupcią się na blacie nie siedzi? - trzepnął mnie po udzie.
- Zrzędzisz jak stara baba. - zeskoczyłam posłusznie. - Tydzień temu Ci to nie przeszkadzało gdy sam mnie na nim posadziłeś. - dodałam wychodząc dumnie do holu. Posłałam uśmiech Berto, który stał z telefonem w dłoniach. Po chwili całą trójką udaliśmy się do samochodu Marco.
Szczerze mówiąc nie wiem w jakim celu dałam się namówić na towarzyszenie chłopakom w tej jakże ważnej wyprawie. Coś tam Marco pobąkiwał o litości oraz wsparciu, ale przecież Berto wcale nie był upierdliwy. Chyba.
Żwawym krokiem przekroczyliśmy bramę schroniska pod Madrytem. W jednej części znajdowały się psy rasowe, w drugiej zaś tak zwane kundelki. Nie widziałam pomiędzy nimi żadnej różnicy. W końcu szczekały tak samo. Berto uparł się na buldoga francuskiego, któremu nadał już nawet imię.
- Pierre? Chcesz nazwać psa Pierre? - parsknął Marco.
- Co w tym złego? - oburzył się jego przyjaciel podczas wypełniania papierów. - To francuska rasa, więc i imię musi mieć francuskie. Przecież to rasowy pies! Nie mogę go nazwać byle jak!
- Polecenia też będziesz mu wydawał po francusku?
- Wstałeś lewą nogą i się czepiasz.
- Wspomnienie o Twoim chomiku jest nadal świeże.
- Czy to moja wina, że skurczybyk uciekł?
- Skądże. Każdy wypasa chomika niczym konia na trawie.
Odwzajemniłam rozbawione spojrzenie jednej z wolontariuszek, po czym opuściłam pomieszczenie. Z nudów zaczęłam czytać ogłoszenia zachęcające do pomocy. Podziwiałam ludzi, którzy bezinteresownie zajmowali się zwierzakami. Taka praca na pewno nie była łatwa, tym bardziej że wielu z nich robiło to za darmo. Wolne chwile poświęcali na wolontariat, poświęcając temu swoje życie prywatne.
Z uwagą przyglądałam się młodej dziewczynie, która niosła wiaderko z wodą w stronę drugiej części schroniska. Było tam o wiele więcej klatek, co w sumie dziwić nie powinno. Mieszańce cieszyły się mniejszą popularnością niż ich bracia z rodowodem. Stąd też ich większa ilość.
Nie mogąc się oprzeć ogarniającej mnie ciekawości, ruszyłam w ślad za dziewczyną. Z każdym stawianym przeze mnie krokiem hałas był co raz głośniejszy. Jedne psy szczekały, drugie skamlały. Większość dopadała do drzwi od swoich klatek jakby chcąc zrobić na mnie jak największe wrażenie. Nie były wcale głupiutkie. Doskonale zdawały sobie sprawę gdzie się znajdują i co oznacza wizyta obcego człowieka.
- Pomóc w czymś? - zagadnęła młoda wolontariuszka dostrzegając moją obecność. Objęłam się nerwowo ramionami, jakbym została przyłapana na jakimś przestępstwie. - Nie może się pani zdecydować, prawda?
- Właściwie to jestem tu z moim kolegą. - uśmiechnęłam się.
- Koniec podlizywania się! To nie do was! - zawołała z niewidzialną czułością w głosie w stronę psów. - Wykorzystują każdą okazję, aby się stąd wyrwać. Dla niektórych z nich to ostatnia szansa. - westchnęła ciężko. - Ma pani swojego zwierzaka?
- Miałam. W rodzinnym domu. W dzieciństwie wraz z siostrami przynosiłyśmy wszystkie zbłąkane zwierzaki do domu. - uśmiechnęłam się na samo wspomnienie. - Dziś moim rodzicom wystarczy owczarek niemiecki i kot. Niestety nie mam możliwości, aby posiadać własnego. W mojej kamienicy nie możemy trzymać zwierząt.
- Głupota. Nawet Królowa Angielska ma w swoim pałacu psy.
- Są lepiej traktowane niż ludzie. - zażartowałam. W oczy rzuciła mi się ostatnia klatka z której nie dochodziły żadne odgłosy. Kucnęłam przy drzwiczkach spoglądając na zwiniętą w rogu rudą kuleczkę. - Czy wszystko z nim w porządku?
- One też mają uczucia.
- Nie rozumiem.
- Jest taki odkąd go do nas podrzucono. - westchnęła. - Podejrzewamy, że pochodzi z hodowli Shiba inu. Nie jest czystej krwi, więc nie jest tyle wart co jego kuzyni. Jakby to powiedzieć ... prawdopodobnie jego mamusia zapatrzyła się na samca z innej klasy społecznej. - dodała. Tymczasem psiak podniósł swój łebek i spojrzał na mnie smutnymi oczkami. Jego ogonek lekko się poruszył jakby chciał nim zamerdać na powitanie.
- Jak można wyrzucić takiego słodziaka? - szepnęłam.
- Zbyt dużo tu widziałam, by być zaskoczoną.
- Co się z nim stanie?
- Każdy pies ma tu okres ochronny. Jeśli nikt go nie zaadoptuje zostaje ... uśpiony. - odchrząknęła nerwowo. Błyskawicznie posłałam jej oburzone spojrzenie. - Wiem co pani myśli. Mnie również to boli, jednak schronisko nie ma odpowiedniej ilości miejsc. Codziennie ktoś dostarcza nam nowe psy. Staramy się jak tylko możemy, aby uniknąć tej sytuacji, ale nie jesteśmy w stanie uratować wszystkich. A ten ... on nawet nie jest zainteresowany ludźmi. Nikt go praktycznie nie zauważa. Tak jakby ... czekał na swój wyrok.
- Mogłabym jakoś pomóc? - zaoferowałam się. - Na przykład opublikować jego zdjęcie? Jestem pewna, że ktoś się nim zainteresuje. - moje konto na Instagramie obserwowało milion ludzi. Byłam przekonana, że znajdzie się choć jedna osoba, która pokocha tego słodziaka od pierwszego wejrzenia.
- Rozumiem pani dobre chęci, ale nie jestem odpowiedzialna za takie rzeczy. Właściciel uważa, że celebryci jedynie promują się na takich miejscach jak te. Mieliśmy tu kilka takich przypadków. Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale po prostu ... nie mogę. - rozejrzała się wokół, jakby w obawie, że ktoś nas usłyszy. - Proszę z nim o tym porozmawiać. Będzie w poniedziałek. - dodała chwytając puste wiaderko, po czym udała się, aby napełnić je wodą. Z bolącym sercem spojrzałam na psiaka, który niepewnie podszedł pod drzwiczki i usiadł na przeciwko mnie.
- Nie mogę Cię zabrać. - szepnęłam.
- Tu jesteś. - usłyszałam nad sobą głos Marco. - Berto odebrał swojego Lorda Pierre. Czekają na nas w samochodzie. - przeniósł  wzrok na mojego towarzysza ze smutnymi oczkami. - Mówiłaś, że nie możesz posiadać zwierząt w mieszkaniu.
- Bo nie mogę! - zerwałam się zdenerwowana.
- Myszko, niepotrzebnie tu przychodziłaś. - westchnął.
- Nienawidzę ludzi. Nienawidzę! - warknęłam ostentacyjnie go wymijając. Ostatni raz zerknęłam na psiaka, który wrócił w swój kąt i zwinął się w kulkę. Musiałam stąd jak najszybciej wyjść, aby nie rozpłakać się jak małe dziecko, któremu mama nie kupiła lizaka. Widok tych smutnych ślepków wręcz łamał moje serce.
Pierre był uroczym pieskiem, który miał szczęście rodząc się z tak zwaną "błękitną krwią". Pogładziłam go po główce, po czym zajęłam miejsce pasażera. Wzrok odwróciłam do szyby, czując jak moje oczy wypełniają się irytującymi łzami.
- Może zamówimy coś do jedzenia? - zagadnął Marco włączając się do ruchu. Nie odpowiedziałam, za to Berto oderwał się od "konwersacji" z Pierre'em, ogłaszając wszem i wobec iż ma ochotę na chińszczyznę. - Maria? Co Ty na to?
- Nie jestem głodna. Odwieź mnie do domu. - poprosiłam.
- Ej, obiecałaś mi pomóc zająć się Pierre'm!
- On sobie sam nie poradzi, a po za tym musisz coś zjeść, więc bez dyskusji. - dodał stanowczo Marco. Nie odpowiedziałam. Nie byłam w stanie. Za to pociągnęłam nosem i spuściłam głowę. - Myszko ...
- Co się stało? - zaniepokoił się Berto. - Czemu płaczesz?
- Źle się czuję.
Marco gwałtownie zahamował. Wytrzeszczyłam swoje oczy, spoglądając na niego zszokowana. Usta zaciśnięte miał w wąską linię, a na twarzy wymalowana była stanowczość. Zawrócił swój samochód dodając gazu.
- Co Ty wyprawiasz? - wydukałam. Nie odpowiedział. Zaparkował swoje Audi pod Schroniskiem, po czym wyszedł bez słowa. Zdziwiona spojrzałam na Berto, który jedynie wzruszył ramionami. Odpięłam swoje pasy, udając się za Asensio. Już z daleka dostrzegłam jak rozmawia ze znajomą wolontariuszką, która posłała mi uśmiech i zniknęła pomiędzy klatkami. - Marco, co się dzieje?
- Wykorzystuję swój urok osobisty i nazwisko, aby nie tracić czasu na papierkową robotę. Podeślę im koszulkę z moim autografem oraz wpłatę na Schronisko i będziemy kwita. A po za tym jestem głodny i zmęczony.
- Ale ...
- Musi pan bardzo kochać swoją kobietę. - uchyliłam usta wpatrując się z dziewczynę z psem na rękach. Moje serce mocniej zabiło, a po policzkach spłynęły łzy wzruszenia. - Jest pani szczęściarą.
- Jest Twój. - dodał Asensio. - Na razie może mieszkać u mnie.
- Na prawdę? - szepnęłam z nadzieją. W odpowiedzi pokiwał głową. Pisnęłam radośnie rzucając się na jego szyję. Z czułością pogładziłam jego zarośnięte policzki, spoglądając wprost w oczy. W tej samej sekundzie zrozumiałam coś, co nie dawało mi spokoju przez ostatnie dni. - Marco, koch ... kochany jesteś. - odchrząknęłam. Spanikowana własnymi uczuciami wyrwałam się z jego ramion i odwróciłam w stronę wolontariuszki z psem.
- Nie ma jeszcze imienia, ale jestem pewna że znajdzie mu pani to idealne. - z uśmiechem podała mi oficjalnie mojego pieska. Pogładziłam jego przyjemną w dotyku sierść i ostrożnie przytuliłam. - Czekał na panią. Jestem tego pewna.
- Dziękuję.
- To ja dziękuję.

W diametralnie innych humorach wracaliśmy do domu Marco. On sam w skupieniu prowadził samochód, a Berto ekscytował się nową przyjaźnią Pierro z moją rudą kuleczką. Z uśmiechem tuliłam psiaka do siebie, nie mogąc uwierzyć w to, co się przed chwilą wydarzyło. Zerknęłam na profil Marco, a moje zdradziecki serce ponownie przyspieszyło.

To dzieje się błyskawicznie.
To dzieje się w mgnieniu oka.
To dzieje się w tym samym czasie, jaki zajmuje spojrzenie za siebie.
Próbuję trzymać się mocno, ale nie ma czasu, by się zatrzymać.
Czym jest to, co zrobiłem z moim życiem?


Wsłuchując się w słowa piosenki, płynącej z samochodowego radia, zrozumiałam iż moje życie skomplikowało się jeszcze bardziej, choć sądziłam że jest to raczej niemożliwie. W Schronisku prawie wyznałam miłość mojemu fałszywemu chłopakowi. Właśnie dziś dotarła do mnie smutna prawda. Byłam zakochana w Marco Asensio, z którym definitywnie musiałam rozstać się za dwa miesiące.

Zwolnij, zwolnij,
Zanim dzisiejszy stanie się naszym wczorajszym dniem.
Zwolnij, zwolnij,
Zanim się odwrócisz i będzie za późno.



*

- Może Kuleczka? - zaproponował Berto.
- To chłopiec. - zaśmiałam się, a wyłożony na kanapie Marco jedynie prychnął pod nosem. Podrapałam szczeniaka za uchem myśląc intensywnie nad imieniem dla niego. - Musi ono coś oznaczać. W końcu dostał drugą szansę od życia.
- Lucky. - rzucił Asensio.
- Lucky? - powtórzyłam za nim, patrząc uważnie na psa. - Idealnie! W końcu szczęście się do niego uśmiechnęło. A więc Lucky! - wzięłam go na ręce i usiadłam obok piłkarza. - Dziękuję. W swoim i jego imieniu.
- Nie na rękę mi była zbiorowa depresja.
- A tak poważnie?
- A tak poważnie. - westchnął ciężko, po czym posadził psa na swoich kolanach. Szczeniak przyjrzał się mu uważnie i zamerdał ogonkiem. - Szkoda go. Mam duży ogród, a to lepsze niż klatka w Schronisku. Przynajmniej na razie.
- Coś wymyślę. Może to najwyższa pora na przeprowadzkę.
Berto oznajmił iż wychodzi z Pierre do ogrodu. Marco postawił mojego szczeniaka na podłodze, aby udał się wraz z nimi. I owszem, podszedł do szklanych drzwi, jednak przy samym wyjściu się rozmyślił. Z daleka obserwował to, co się dzieje za szybą. Tymczasem ja poczułam ręce oplatające mnie w pasie. Błyskawicznie moje ciało zesztywniało.
- Co się dzieje? Zrobiłem coś nie tak?
- Nie. - odchrząknęłam. - Jest z nami Berto.
- Jest w ogrodzie.
- Marco, powinniśmy przystopować. - szepnęłam. Brwi Asensio momentalnie się zmarszczyły. - Nie musimy udawać przed Twoimi przyjaciółmi. Znają prawdę. Patrzą się na nas dziwnie i wcale im się nie dziwię. Mieliśmy ... pewne rzeczy zachować dla siebie. - odchrząknęłam.
- To na pewno o to chodzi? - przyjrzał mi się uważnie. Przytaknęłam odwracając wzrok w stronę psa, który stracił zainteresowanie tym, co się działo w ogrodzie. - No dobrze. - odsunął się ode mnie. Poczułam chłód owiewający moje ramiona. Nie mogłam wyznać mu prawdy. Ani teraz, ani później, ani nigdy. Tymczasem Lucky podszedł do kanapy i spojrzał na nas uważnie. Jego przednie łapki wylądowały na materialne wypoczynku, a ślepka wbiły się w Marco.
- Czuje, że to dzięki Tobie tu jest.
- Raczej wie, że to moja kanapa na którą ma ochotę się wspiąć.
- Czeka na pozwolenie?
- Jest bardziej usłuchany od Berto. - parsknął. - No dobra. Ale tylko dlatego, że go wykąpałaś. - poklepał miejsce pomiędzy nami. Psiak momentalnie je zajął zwijając się w kulkę. Pogładziłam go czule po mądrym łebku, który ułożył na moim udzie.
Nie wiem czym dokładnie kierował się Marco powracając do Schroniska, ale byłam mu za to niezwykle wdzięczna. Udawanie kompletnie obojętnego tą całą sytuacją wcale mu się nie wychodziło. Był po prostu dobrym człowiekiem, aczkolwiek trochę pyskatym. Lucky o tym wiedział. W innym przypadku nie spoglądałby na niego wzrokiem uwielbienia, które zarezerwowane było jedynie dla psich właścicieli.



***

Witamy nowego bohatera :) 

To dość przełomowy rozdział w którym Maria przyznaje się sama przed sobą do własnych uczuć. Wiem, że niecierpliwie na to czekałyście :)

niedziela, 4 sierpnia 2019

17. A więc znają prawdę!


Z ostatniej chwili : Marco Asensio zostanie ojcem!

Maria Pombo jest w ciąży! Ta niespodziewana wiadomość zatrząsnęła naszą redakcją. Fani "Marci" są zachwyceni i niecierpliwie oczekują oficjalnego potwierdzenia od przyszłych rodziców.
To wszystko przez video opublikowane przez Hola España. Słynna Pombito przygotowała dla czytelniczek najsłynniejszego magazynu pięć propozycji na stroje kąpielowe, które zgodnie z oczekiwaniami, zostały przyjęte z zachwytem. Nie doceniła jednak swoich fanów, którzy dostrzegli pewien mały szczegół. Większość owych propozycji to stroje jednoczęściowe bądź z wysokim stanem. Jeśli dobrze się przyjrzymy, dostrzeżemy lekką wypukłość na jej brzuchu. Czyżby Maria ukrywała słodką tajemnicę?
To nie koniec rewelacji! Wczorajszego dnia przyłapaliśmy przyjaciół Marco, którzy wychodzili z kwiaciarni z trzema bukietami w dłoniach. Z tymi samymi Maria była widziana pod swoją kamienicą. Czyżby pierwsze prezenty dla przyszłej matki? Wujkowie na pewno są podekscytowani, jak my wszyscy!

Słone łzy spływały po moich policzkach. Odkąd zostałam zauważona przez medialny świat, przeczytałam wiele absurdalnych rzeczy na swój temat. Byłam arogancka, miałam parcie na szkło, nie wsparłam biednego Moraty, moja kariera rozwinęła się dzięki niemu ... ale jeszcze nikt nie wytknął mi publicznie tego, że przybrałam na wadze. Może i nie byłam idealna, ale żeby od razu insynuować ciążę? Rozumiałam fanów, bo niejednokrotnie widzieli to, co chcieli widzieć. Ale przecież nie byli oni źródłem jakichkolwiek informacji!
Może i nie wyglądałam jak idealnie wychudzona Alice, ale czy na prawdę moje krągłości oznaczały tylko jedno? Czy byłoby lepiej gdyby wystawały mi kości? Niejednokrotnie czytałam pozytywne komentarze dziewcząt, które uważały mnie za wiarygodną. Ubolewały gdy graficy wyszczuplali mnie na siłę, nie widząc w tym potrzeby.
Zdawałam sobie sprawę iż ludzie po prostu "cieszyli się moim szczęściem", ale w tym przypadku oznaczało to jedno. Byłam za gruba na pozowanie w bikini!
Niechętnie sięgnęłam po dzwoniący telefon. Najlepiej byłoby go dzisiaj wyłączyć, w innym przypadku ludzie nie dadzą mi spokoju. Widząc jednak kto próbuje się do mnie dodzwonić, nie mogłam po prostu nie odebrać.
- Tak?
- Maria ... te informacje ...
- Czyli Ty też uważasz, że jestem gruba? - przerwałam mu, pociągając niespodziewanie nosem. Niepewny głos Marco jedynie mnie dobił. - Przepraszam, po prostu wybraliście do tego układu dziewczynę z nadwagą! - rozłączyłam się. Rzuciłam telefonem w głąb mieszkania, a sama wtuliłam się w poduszkę. Nie chciałam nikogo widzieć, ani z nikim rozmawiać.
Tyle że łatwiej było postanowić niż wykonać. Nie minął nawet kwadrans, a ktoś upierdliwie długo zaczął walić w moje drzwi. Zirytowana do granic możliwości otworzyłam je na oścież. Widok Asensio jedynie wywołał kolejną salwę płaczu. Sekundę później tulił mnie w swoich ramionach, prosząc abym się uspokoiła.
- Myszko, wcale nie jesteś gruba.
- Uważają, że jestem w ciąży. - załkałam.
- Tabloidy zawsze piszą o ślubach i dzieciach. - otarł łzy z moich policzków. - A następnym razem dopuść mnie do słowa, dobrze? Muszę Ci powiedzieć coś bardzo ważnego. Od razu mówię, że będziesz wściekła. - pociągnął mnie w stronę kanapy na której usiedliśmy. - Wiesz o zaręczynach Moraty z Campello?
- Marco, mówiłam Ci już że nie kocham Alvaro.
- To nie o to chodzi. - westchnął. - Informacją dnia jest Twoja domniemana ciąża. Ten news zepchnął ich zaręczyny na dalsze strony gazet. - spojrzał na mnie uważnie. Zmarszczyłam czoło nie bardzo rozumiejąc związku pomiędzy tymi dwoma informacjami. - Maria, plotka o Twojej ciąży została w nocy przekazana do redakcji. Rano otrzymałem od prezesa wiadomość. - podał mi telefon.

"Nie dementujcie. Podziękujecie mi z czasem"

- Chcesz mi powiedzieć, że pan Perez za tym wszystkim stoi?
- Cóż. Naczelna jest jego bardzo dobrą znajomą.
- Nie wierzę. Po prostu nie wierzę! - zerwałam się z kanapy. Zaczęłam krążyć po salonie niczym wściekła lwica. - Czy on już całkowicie oszalał?! Nie mam zamiaru iść z nimi na wojnę! Alvaro obiecał mi, że koniec z głupimi komentarzami! Jeśli Alice zobaczy, że jej oświadczyny zostały zepchnięte na drugi plan z powodu mojej fałszywej ciąży, to rozniesie cały Madryt!
- Myślisz że w tym momencie jej na tym zależy?
- Mówimy o Alice Campello.
- Fakt. Same oświadczyny na deskach teatru są w ich stylu.
- Są większe tragedie na tym świecie. - usiadłam z powrotem na kanapie, po czym podciągnęłam kolana pod brodę. - Na przykład to, że jestem gruba. Plotka plotką, ale ludzie zauważyli fałdkę na moim brzuchu. - dodałam. Głośny śmiech Asensio rozbrzmiał w moim salonie. - To wcale nie jest śmieszne! - wrzasnęłam.
- Oczywiście, że jest. - wyszczerzył się bezczelnie. - Płaczesz z powodu jakiejś durnoty. Idąc takim tokiem rozumowania, dziewięćdziesiąt dziewięć procent kobiet na tym świecie ma nadwagę. Ostatnim razem nie zauważyłem, aby Twój brzuch był podejrzliwie zaokrąglony.
- Inni zauważyli.
- Inni nie mają szansy na taką perspektywę jak ja. Nie dla psa kiełbasa. - chwycił mnie przez pół i w oka mgnieniu powalił plecami na kanapę. Posłałam mu oburzone spojrzenie, z którego jak zwykle nic sobie nie zrobił. Za to bezczelnie podwinął moją bluzkę. - Chcesz opinię eksperta? Nic tu podejrzanego nie ma. Chyba że ...
- Marco! - pisnęłam czując że zaczyna mnie łaskotać.
- Ja na prawdę nie dziwię się Twojej sąsiadce, że spogląda na mnie z oburzeniem. Co jakiś czas słyszy moje imię przez ścianę. Przynajmniej nie muszę się jej przedstawiać.

*

Żwawym krokiem przechadzałam się po supermarkecie pchając przed sobą wózek pełen zakupów. Moja lodówka wręcz lśniła pustkami. Poczułam ogarniający mnie wstyd gdy Marco tam zaglądnął. Swoją drogą czuł się w mojej kuchni jak w swojej własnej. Wyjadł moje musli i wszystkie jogurty, a potem narzekał że nie robię regularnie zakupów. Niestety, w przeciwieństwie do niego, nie miałam na miejscu ojca, który robił to za mnie.
Zatrzymałam się przy odpowiedniej półce szukając wzrokiem ulubionych musli Asensio. Niech zna moje dobre serce. W końcu dzieci powinny się odpowiednio odżywiać, szczególnie te które są zawodnikami najlepszego klubu na świecie.
- Hej. - usłyszałam z boku znajomy głos. Zaskoczona odwróciłam się przodem do nastolatki, która spoglądała na mnie niepewnie. - Dawno się nie widziałyśmy. - odchrząknęła nerwowo.
- Witaj Candela. - skinęłam głową. - Co słychać?
- W porządku. - uśmiechnęła się delikatnie.
- Cieszę się. Kończysz w tym roku szkołę, prawda?
- Na całe szczęście. - wywróciła zabawnie oczami.
- Nadal masz te same plany?
- Tak. Chcę zostać weterynarzem. Mimo, że innym się to nie podoba. - wzruszyła ramionami przybierając buntowniczą minę. - Powinnam Ci pogratulować. Słyszałam, że spodziewasz się dziecka.
- Ty również? - jęknęłam. - Powinnam tą plotkę jak najszybciej zdemontować. Nie jestem w ciąży i nie zamierzam być w najbliższej przyszłości. Moje plany wcale się nie zmieniły. Najpierw ślub, a dopiero potem dziecko. - z ciężkim westchnieniem wrzuciłam musli do wózka.
- Oh, przepraszam.
- Nie masz mnie za co przepraszać.
- To śmieszne, ale dziwnie się poczułam na tą wieść. Do niedawna sądziłam, że będziesz matką moich bratanków. -  wstrzymałam oddech na te rewelacje. Nie raz rozmawialiśmy z Alvaro na ten temat. Byliśmy młodzi i zakochani, więc to normalne iż snuliśmy plany o założeniu rodziny. - Susana chyba ma te same odczucia, bo wściekła się dzisiaj niesamowicie.
- Raczej wściekła się bo z mojej ciąży zrobiono news dnia. - nie wiem dlaczego, ale poczułam ogarniającą mnie satysfakcję z powodu słów Candeli. - Powiedz, że chociaż traktują Cię lepiej.
- Jeśli ignorowanie mojego istnienia można tak nazwać. - wzruszyła ramionami. - Mam to gdzieś, w końcu to Alvaro jest moją rodziną, a nie one.  Nawet próbowały przekabacić Alice na swoją stronę, ale przeciwstawiła się im. Powiedziała, że jestem siostrą Alvaro, więc dla niej również będę. Jest bardzo miła dla mnie.
- Cieszę się. - powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Wiesz, byłam bardzo zła na Alvaro za to jak Cię potraktował. - przyznała. - Nadal jestem, ale jest moim bratem. Skoro tak sobie ułożył życie, to tylko jego sprawa i ...
- Zaraz! - przerwałam jej, wyłapując sens słów. - Znasz prawdę o naszych rozstaniu? O tym, że to była wyłącznie wina Twojego brata?
- Ja ... tak ... - wydukała.
- Czy Susana i Marta też o tym wiedzą? - Candela nerwowo zaczęła uciekać wzrokiem we wszystkie strony. - A więc znają prawdę! Dlaczego więc atakują mnie i zrzucają całą winę na moje barki? Skąd ten cały cyrk? Candela!
- To nie moja sprawa. - pokręciła głową. - Chcę żebyś wiedziała, że Alvaro bardzo pogubił się w swoim życiu. Niczego tak nie żałuje jak zranienia Ciebie. Może gdyby ... gdyby nie Marco ... ale jesteś teraz szczęśliwa, więc to najważniejsze. Do zobaczenia. - odwróciła się na pięcie i zniknęła mi z oczu. Zdezorientowana wpatrywałam się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała Candela Morata, młodsza siostra Alvaro o której świat praktycznie nie wiedział.
Susana Martin robiła wszystko, aby usunąć córkę swojego byłego męża w cień. Tak, aby nikt jej nie łączył z Alvaro. Cała historia ich rodziny wyglądała niczym scenariusz do filmu. Marta była dzieckiem z jej pierwszego związku. Potem poznała ojca Alvaro i wzięła z nim ślub. Małżeństwo to nie trwało jednak długo. Candela to owoc miłości Pana Moraty z drugą żoną. Wiecznie pominięta i zignorowana. Gdy Alvaro przedstawił mi małolatę, nie mogłam uwierzyć w to, że jest jego młodszą siostrą. Nie mogłam zrozumieć dlaczego ukrywał ją przed całym światem. To Marta brała udział we wszystkich wywiadach. To z nią publikował zdjęcia. Jako osoba posiadająca przyrodnie rodzeństwo, nie mogłam tego pojąć.  Mimowolnie ucieszył mnie fakt, iż Alice traktowała ją należycie i nie słuchała opinii pani Susany.

*

mariapombo : Znowu razem! 💚 #Friends #Vicky #Marta #Maria

 - Jest cudowny! - zachwyciłam się niemowlakiem, którego trzymałam w ramionach. Mały Guille słodko pomrukiwał pod nosem, wtulając się policzkiem w moją klatkę piersiową. - Piętnaście lat bycia razem i troje dzieci. Połowę życia spędziliście razem. Jestem pod wrażeniem. - przyznałam.
- Powinni jej dać medal za tyle lat z jednym facetem. - dorzuciła Vicky.
- Nacho po prostu jest wyjątkowy.
- Wyjątek potwierdzający regułę. - dodała Marta.
Gdy Maria zaprosiła mnie do swojego domu, abym poznała najmłodszego członka rodziny, nie sądziłam że szykuje niespodziankę. Bo właśnie tym była dla mnie obecność Victorii i Marty. We czwórkę spędziłyśmy wiele czasu razem, aczkolwiek ostatnia była z nami dość krótko. Poznałyśmy się dzięki naszym ówczesnym mężczyznom. Jedynie związek Nacho i Marii przetrwał po dzisiejszy dzień i zapewne będzie trwał jeszcze bardzo, ale to bardzo długo.
- Ucz się Maria.
- Przecież nie jestem w ciąży. - oburzyłam się.
- Myślę, że mogłabyś mieć śliczne dzieci z Asensio. - Marta przyglądnęła mi się uważnie. - Ty jesteś oczywiście ładna, a on ... jakby syn się w niego wdał, to nie mógłby się odgonić od kobiet. Z kolei gdyby to była córka, to Marco musiałby zatrudnić ochronę.
- Nie nakręcaj jej bo Marco nie będzie miał przespanej nocy.
- Po dzisiejszym remisie to wręcz wskazane.
- Już? Ponabijałyście się? - westchnęłam.
- Nie nabijamy się. Po prostu życzymy wam jak najlepiej. - Maria usiadła obok mnie i spojrzała z czułością na miesięcznego synka. - Ale masz rację. Parę miesięcy to zbyt mało na małżeństwo czy rodzicielstwo. Ludzie powinni najpierw dobrze się poznać, zanim podejmą tak ważną decyzję.
- Coś o tym wiem. - przyznała Vicky.
- Jestem tradycjonalistką. Wręcz staroświecką. Chciałabym najpierw wziąć ślub, a potem mieć dzieci. Muszę wiedzieć jakie mój przyszły mąż ma zdanie na posiadanie potomstwa, aby nie rozczarować się po fakcie.
- Bądź nie rozczarować się rodzinnym życiem. - przyznała Vicky. - Gdy zaszłam w ciążę, mimo że nie była ona planowała, byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie. Kochaliśmy się z Isco i nie wyobrażaliśmy sobie świata bez swojej obecności. Ale przerosło nas to wszystko. Dzisiaj wiem, że nie poznaliśmy się tak na prawdę. Robimy jednak wszystko, aby nasz syn miał szczęśliwe dzieciństwo. Cieszy mnie, iż mimo drugiego dziecka w drodze, jeszcze bardziej skupia się na Juniorze.
- Rozmawialiście w ogóle z Marco o takich sprawach?
- Nie było takiej potrzeby. - przyznałam, po czym spuściłam wzrok na Guille. Nie chciałam ich oszukiwać, a jednak musiałam to zrobić. - Sam fakt, że się zabezpieczamy, jest dowodem na to iż nie myślimy w tej chwili o posiadaniu potomstwa.
- My z Isco też się zabezpieczaliśmy.
- Dlatego lepiej mieć taką rozmowę za sobą. - Maria chwyciła mnie za dłoń. - Nigdy nie możesz być w 100% pewna, że nie czeka Cię niespodzianka. Jednak dobrze wiedzieć z kim możesz ją dzielić.
Zerknęłam na ziewającego Guille. Zawsze marzyłam o posiadaniu gromadki z mężczyzną mojego życia. Z kimś, kto będzie ze mną na dobre i na złe. Nie wyobrażałam sobie, aby moje dzieci wychowywały się w dwóch domach. Mimo iż Isco i Vicky starali się jak tylko mogli, aby zapewnić swojemu synowi wszystko co najlepsze, nie chciałam takiego losu dla moich pociech. Chciałam domu jak mój rodzinny. Pełen miłości, bezpieczeństwa i ciepła.
Błyskawicznie przypomniałam sobie rozmowę z moją rodzicielką na temat antykoncepcji. Nigdy nie gwarantowała ona 100% ochrony, więc ryzyko istniało zawsze. Przykład Vicky był tego dowodem. Mama prosiła nas, abyśmy rozsądnie kierowały swoich życiem. W pięknym słowach ubrała dość jasny przekaz : "Jeśli już macie wylądować z kimś w łóżku, to musi być on wyjątkowy".
A ja nawet nie byłam w związku. Ubarwiliśmy z Marco nas układ, wmawiając sobie, że jesteśmy dorośli i wiemy co robimy. Bzdura! Zachowaliśmy się nieodpowiedzialnie. A jeśli nasze chwile uniesienia miałyby swój skutek? Swoim egoizmem zniszczylibyśmy szansę na pełną rodzinę własnemu dziecku. Może i panikowałam, ale nie mogłam aż tak ryzykować. Po prostu nie mogłam.

***

Zostawiam wam kolejny rozdział i życzę udanego tygodnia ^^