Jej twarz wręcz "świeci blaskiem" gdy mówi o Alvaro Moracie. Alice Campello, nowa twarz włoskiej marki "Intimissimi", przechodzi przez najlepszy okres w swoim życiu. Po dwóch latach pełnego miłości związku nareszcie mogła wypowiedzieć magiczne słowo "tak". Nie czekając ani chwili, rozpoczęła szalone przygotowania do najważniejszego dnia w swoim życiu. "Nasz ślub odbędzie się Wenecji, skąd pochodzę. Ustaliliśmy datę na czerwiec, więc pozostało mało czasu, ale jestem spokojna."
Musimy przyznać iż oświadczyny były bardzo oryginalne, jak i romantyczne, ponieważ odbyły się na deskach samego teatru! Alvaro zaskoczył nie tylko publikę, ale i swoją ukochaną.
"To było niesamowite, wcale się tego nie spodziewałam. Alvaro powiedział mi, że zabiera mnie do teatru. To było dziwne i wcale nie miałam ochoty wyjść. Na koniec okazało się, że był to najpiękniejszy wieczór w moim życiu!"
- Minęły dwa tygodnie od oświadczyn, a ona ma już zaplanowany cały ślub? - mruknął Berto, nie odrywając wzroku od artykułu. - Na dodatek wygadała mediom wszystkie szczegóły wraz z datą i miejscem ceremonii. Powinna dodać na koniec, że zaprasza wszystkich.
- Nie jestem zaskoczona. - wzruszyłam ramionami, chrupiąc świeżutką marchewkę. Siedziałam wygodnie na kuchennym blacie wpatrując się w zaczytanego Berto. Pan domu był na treningu, a my na niego czekaliśmy. Przyjaciel Marco zażyczył sobie psa i dzisiaj miał go odebrać ze schroniska. Oczywiście musieliśmy mu w tym towarzyszyć.
- Posłuchaj tego! Wybraliśmy różowe złoto na obrączki bo wychodzi to po za normę ... Boże, ona cała wychodzi po za normę. Czy ona chociaż czyta to co mówi? - podrapał się nerwowo po karku. - A potem Javi będzie mówił, że to z moją głową jest coś nie tak!
- To, że jesteś blondynem, nie oznacza że jesteś głupi.
- Kochana jesteś.
- Cóż to za kółeczko wzajemnej adoracji? - w progu kuchni stanął Marco Asensio we własnej osobie. - Jesteście gotowi? Mam za sobą ciężki trening i jedyne o czym marzę to kanapa oraz święty spokój. Także Twój nowy pupilek ma się znaleźć w ogrodzie, a nie w moim salonie. - zwrócił się do Berto. Ten jedynie zabawnie zasalutował, po czym poszedł ubrać buty. - Mamusia nie uczyła, że dupcią się na blacie nie siedzi? - trzepnął mnie po udzie.
- Zrzędzisz jak stara baba. - zeskoczyłam posłusznie. - Tydzień temu Ci to nie przeszkadzało gdy sam mnie na nim posadziłeś. - dodałam wychodząc dumnie do holu. Posłałam uśmiech Berto, który stał z telefonem w dłoniach. Po chwili całą trójką udaliśmy się do samochodu Marco.
Szczerze mówiąc nie wiem w jakim celu dałam się namówić na towarzyszenie chłopakom w tej jakże ważnej wyprawie. Coś tam Marco pobąkiwał o litości oraz wsparciu, ale przecież Berto wcale nie był upierdliwy. Chyba.
Żwawym krokiem przekroczyliśmy bramę schroniska pod Madrytem. W jednej części znajdowały się psy rasowe, w drugiej zaś tak zwane kundelki. Nie widziałam pomiędzy nimi żadnej różnicy. W końcu szczekały tak samo. Berto uparł się na buldoga francuskiego, któremu nadał już nawet imię.
- Pierre? Chcesz nazwać psa Pierre? - parsknął Marco.
- Co w tym złego? - oburzył się jego przyjaciel podczas wypełniania papierów. - To francuska rasa, więc i imię musi mieć francuskie. Przecież to rasowy pies! Nie mogę go nazwać byle jak!
- Polecenia też będziesz mu wydawał po francusku?
- Wstałeś lewą nogą i się czepiasz.
- Wspomnienie o Twoim chomiku jest nadal świeże.
- Czy to moja wina, że skurczybyk uciekł?
- Skądże. Każdy wypasa chomika niczym konia na trawie.
Odwzajemniłam rozbawione spojrzenie jednej z wolontariuszek, po czym opuściłam pomieszczenie. Z nudów zaczęłam czytać ogłoszenia zachęcające do pomocy. Podziwiałam ludzi, którzy bezinteresownie zajmowali się zwierzakami. Taka praca na pewno nie była łatwa, tym bardziej że wielu z nich robiło to za darmo. Wolne chwile poświęcali na wolontariat, poświęcając temu swoje życie prywatne.
Z uwagą przyglądałam się młodej dziewczynie, która niosła wiaderko z wodą w stronę drugiej części schroniska. Było tam o wiele więcej klatek, co w sumie dziwić nie powinno. Mieszańce cieszyły się mniejszą popularnością niż ich bracia z rodowodem. Stąd też ich większa ilość.
Nie mogąc się oprzeć ogarniającej mnie ciekawości, ruszyłam w ślad za dziewczyną. Z każdym stawianym przeze mnie krokiem hałas był co raz głośniejszy. Jedne psy szczekały, drugie skamlały. Większość dopadała do drzwi od swoich klatek jakby chcąc zrobić na mnie jak największe wrażenie. Nie były wcale głupiutkie. Doskonale zdawały sobie sprawę gdzie się znajdują i co oznacza wizyta obcego człowieka.
- Pomóc w czymś? - zagadnęła młoda wolontariuszka dostrzegając moją obecność. Objęłam się nerwowo ramionami, jakbym została przyłapana na jakimś przestępstwie. - Nie może się pani zdecydować, prawda?
- Właściwie to jestem tu z moim kolegą. - uśmiechnęłam się.
- Koniec podlizywania się! To nie do was! - zawołała z niewidzialną czułością w głosie w stronę psów. - Wykorzystują każdą okazję, aby się stąd wyrwać. Dla niektórych z nich to ostatnia szansa. - westchnęła ciężko. - Ma pani swojego zwierzaka?
- Miałam. W rodzinnym domu. W dzieciństwie wraz z siostrami przynosiłyśmy wszystkie zbłąkane zwierzaki do domu. - uśmiechnęłam się na samo wspomnienie. - Dziś moim rodzicom wystarczy owczarek niemiecki i kot. Niestety nie mam możliwości, aby posiadać własnego. W mojej kamienicy nie możemy trzymać zwierząt.
- Głupota. Nawet Królowa Angielska ma w swoim pałacu psy.
- Są lepiej traktowane niż ludzie. - zażartowałam. W oczy rzuciła mi się ostatnia klatka z której nie dochodziły żadne odgłosy. Kucnęłam przy drzwiczkach spoglądając na zwiniętą w rogu rudą kuleczkę. - Czy wszystko z nim w porządku?
- One też mają uczucia.
- Nie rozumiem.
- Jest taki odkąd go do nas podrzucono. - westchnęła. - Podejrzewamy, że pochodzi z hodowli Shiba inu. Nie jest czystej krwi, więc nie jest tyle wart co jego kuzyni. Jakby to powiedzieć ... prawdopodobnie jego mamusia zapatrzyła się na samca z innej klasy społecznej. - dodała. Tymczasem psiak podniósł swój łebek i spojrzał na mnie smutnymi oczkami. Jego ogonek lekko się poruszył jakby chciał nim zamerdać na powitanie.
- Jak można wyrzucić takiego słodziaka? - szepnęłam.
- Zbyt dużo tu widziałam, by być zaskoczoną.
- Co się z nim stanie?
- Każdy pies ma tu okres ochronny. Jeśli nikt go nie zaadoptuje zostaje ... uśpiony. - odchrząknęła nerwowo. Błyskawicznie posłałam jej oburzone spojrzenie. - Wiem co pani myśli. Mnie również to boli, jednak schronisko nie ma odpowiedniej ilości miejsc. Codziennie ktoś dostarcza nam nowe psy. Staramy się jak tylko możemy, aby uniknąć tej sytuacji, ale nie jesteśmy w stanie uratować wszystkich. A ten ... on nawet nie jest zainteresowany ludźmi. Nikt go praktycznie nie zauważa. Tak jakby ... czekał na swój wyrok.
- Mogłabym jakoś pomóc? - zaoferowałam się. - Na przykład opublikować jego zdjęcie? Jestem pewna, że ktoś się nim zainteresuje. - moje konto na Instagramie obserwowało milion ludzi. Byłam przekonana, że znajdzie się choć jedna osoba, która pokocha tego słodziaka od pierwszego wejrzenia.
- Rozumiem pani dobre chęci, ale nie jestem odpowiedzialna za takie rzeczy. Właściciel uważa, że celebryci jedynie promują się na takich miejscach jak te. Mieliśmy tu kilka takich przypadków. Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale po prostu ... nie mogę. - rozejrzała się wokół, jakby w obawie, że ktoś nas usłyszy. - Proszę z nim o tym porozmawiać. Będzie w poniedziałek. - dodała chwytając puste wiaderko, po czym udała się, aby napełnić je wodą. Z bolącym sercem spojrzałam na psiaka, który niepewnie podszedł pod drzwiczki i usiadł na przeciwko mnie.
- Nie mogę Cię zabrać. - szepnęłam.
- Tu jesteś. - usłyszałam nad sobą głos Marco. - Berto odebrał swojego Lorda Pierre. Czekają na nas w samochodzie. - przeniósł wzrok na mojego towarzysza ze smutnymi oczkami. - Mówiłaś, że nie możesz posiadać zwierząt w mieszkaniu.
- Bo nie mogę! - zerwałam się zdenerwowana.
- Myszko, niepotrzebnie tu przychodziłaś. - westchnął.
- Nienawidzę ludzi. Nienawidzę! - warknęłam ostentacyjnie go wymijając. Ostatni raz zerknęłam na psiaka, który wrócił w swój kąt i zwinął się w kulkę. Musiałam stąd jak najszybciej wyjść, aby nie rozpłakać się jak małe dziecko, któremu mama nie kupiła lizaka. Widok tych smutnych ślepków wręcz łamał moje serce.
Pierre był uroczym pieskiem, który miał szczęście rodząc się z tak zwaną "błękitną krwią". Pogładziłam go po główce, po czym zajęłam miejsce pasażera. Wzrok odwróciłam do szyby, czując jak moje oczy wypełniają się irytującymi łzami.
- Może zamówimy coś do jedzenia? - zagadnął Marco włączając się do ruchu. Nie odpowiedziałam, za to Berto oderwał się od "konwersacji" z Pierre'em, ogłaszając wszem i wobec iż ma ochotę na chińszczyznę. - Maria? Co Ty na to?
- Nie jestem głodna. Odwieź mnie do domu. - poprosiłam.
- Ej, obiecałaś mi pomóc zająć się Pierre'm!
- On sobie sam nie poradzi, a po za tym musisz coś zjeść, więc bez dyskusji. - dodał stanowczo Marco. Nie odpowiedziałam. Nie byłam w stanie. Za to pociągnęłam nosem i spuściłam głowę. - Myszko ...
- Co się stało? - zaniepokoił się Berto. - Czemu płaczesz?
- Źle się czuję.
Marco gwałtownie zahamował. Wytrzeszczyłam swoje oczy, spoglądając na niego zszokowana. Usta zaciśnięte miał w wąską linię, a na twarzy wymalowana była stanowczość. Zawrócił swój samochód dodając gazu.
- Co Ty wyprawiasz? - wydukałam. Nie odpowiedział. Zaparkował swoje Audi pod Schroniskiem, po czym wyszedł bez słowa. Zdziwiona spojrzałam na Berto, który jedynie wzruszył ramionami. Odpięłam swoje pasy, udając się za Asensio. Już z daleka dostrzegłam jak rozmawia ze znajomą wolontariuszką, która posłała mi uśmiech i zniknęła pomiędzy klatkami. - Marco, co się dzieje?
- Wykorzystuję swój urok osobisty i nazwisko, aby nie tracić czasu na papierkową robotę. Podeślę im koszulkę z moim autografem oraz wpłatę na Schronisko i będziemy kwita. A po za tym jestem głodny i zmęczony.
- Ale ...
- Musi pan bardzo kochać swoją kobietę. - uchyliłam usta wpatrując się z dziewczynę z psem na rękach. Moje serce mocniej zabiło, a po policzkach spłynęły łzy wzruszenia. - Jest pani szczęściarą.
- Jest Twój. - dodał Asensio. - Na razie może mieszkać u mnie.
- Na prawdę? - szepnęłam z nadzieją. W odpowiedzi pokiwał głową. Pisnęłam radośnie rzucając się na jego szyję. Z czułością pogładziłam jego zarośnięte policzki, spoglądając wprost w oczy. W tej samej sekundzie zrozumiałam coś, co nie dawało mi spokoju przez ostatnie dni. - Marco, koch ... kochany jesteś. - odchrząknęłam. Spanikowana własnymi uczuciami wyrwałam się z jego ramion i odwróciłam w stronę wolontariuszki z psem.
- Nie ma jeszcze imienia, ale jestem pewna że znajdzie mu pani to idealne. - z uśmiechem podała mi oficjalnie mojego pieska. Pogładziłam jego przyjemną w dotyku sierść i ostrożnie przytuliłam. - Czekał na panią. Jestem tego pewna.
- Dziękuję.
- To ja dziękuję.
W diametralnie innych humorach wracaliśmy do domu Marco. On sam w skupieniu prowadził samochód, a Berto ekscytował się nową przyjaźnią Pierro z moją rudą kuleczką. Z uśmiechem tuliłam psiaka do siebie, nie mogąc uwierzyć w to, co się przed chwilą wydarzyło. Zerknęłam na profil Marco, a moje zdradziecki serce ponownie przyspieszyło.
To dzieje się błyskawicznie.
To dzieje się w mgnieniu oka.
To dzieje się w tym samym czasie, jaki zajmuje spojrzenie za siebie.
Próbuję trzymać się mocno, ale nie ma czasu, by się zatrzymać.
Czym jest to, co zrobiłem z moim życiem?
Wsłuchując się w słowa piosenki, płynącej z samochodowego radia, zrozumiałam iż moje życie skomplikowało się jeszcze bardziej, choć sądziłam że jest to raczej niemożliwie. W Schronisku prawie wyznałam miłość mojemu fałszywemu chłopakowi. Właśnie dziś dotarła do mnie smutna prawda. Byłam zakochana w Marco Asensio, z którym definitywnie musiałam rozstać się za dwa miesiące.
Zwolnij, zwolnij,
Zanim dzisiejszy stanie się naszym wczorajszym dniem.
Zwolnij, zwolnij,
Zanim się odwrócisz i będzie za późno.
- Może Kuleczka? - zaproponował Berto.
- To chłopiec. - zaśmiałam się, a wyłożony na kanapie Marco jedynie prychnął pod nosem. Podrapałam szczeniaka za uchem myśląc intensywnie nad imieniem dla niego. - Musi ono coś oznaczać. W końcu dostał drugą szansę od życia.
- Lucky. - rzucił Asensio.
- Lucky? - powtórzyłam za nim, patrząc uważnie na psa. - Idealnie! W końcu szczęście się do niego uśmiechnęło. A więc Lucky! - wzięłam go na ręce i usiadłam obok piłkarza. - Dziękuję. W swoim i jego imieniu.
- Nie na rękę mi była zbiorowa depresja.
- A tak poważnie?
- A tak poważnie. - westchnął ciężko, po czym posadził psa na swoich kolanach. Szczeniak przyjrzał się mu uważnie i zamerdał ogonkiem. - Szkoda go. Mam duży ogród, a to lepsze niż klatka w Schronisku. Przynajmniej na razie.
- Coś wymyślę. Może to najwyższa pora na przeprowadzkę.
Berto oznajmił iż wychodzi z Pierre do ogrodu. Marco postawił mojego szczeniaka na podłodze, aby udał się wraz z nimi. I owszem, podszedł do szklanych drzwi, jednak przy samym wyjściu się rozmyślił. Z daleka obserwował to, co się dzieje za szybą. Tymczasem ja poczułam ręce oplatające mnie w pasie. Błyskawicznie moje ciało zesztywniało.
- Co się dzieje? Zrobiłem coś nie tak?
- Nie. - odchrząknęłam. - Jest z nami Berto.
- Jest w ogrodzie.
- Marco, powinniśmy przystopować. - szepnęłam. Brwi Asensio momentalnie się zmarszczyły. - Nie musimy udawać przed Twoimi przyjaciółmi. Znają prawdę. Patrzą się na nas dziwnie i wcale im się nie dziwię. Mieliśmy ... pewne rzeczy zachować dla siebie. - odchrząknęłam.
- To na pewno o to chodzi? - przyjrzał mi się uważnie. Przytaknęłam odwracając wzrok w stronę psa, który stracił zainteresowanie tym, co się działo w ogrodzie. - No dobrze. - odsunął się ode mnie. Poczułam chłód owiewający moje ramiona. Nie mogłam wyznać mu prawdy. Ani teraz, ani później, ani nigdy. Tymczasem Lucky podszedł do kanapy i spojrzał na nas uważnie. Jego przednie łapki wylądowały na materialne wypoczynku, a ślepka wbiły się w Marco.
- Czuje, że to dzięki Tobie tu jest.
- Raczej wie, że to moja kanapa na którą ma ochotę się wspiąć.
- Czeka na pozwolenie?
- Jest bardziej usłuchany od Berto. - parsknął. - No dobra. Ale tylko dlatego, że go wykąpałaś. - poklepał miejsce pomiędzy nami. Psiak momentalnie je zajął zwijając się w kulkę. Pogładziłam go czule po mądrym łebku, który ułożył na moim udzie.
Nie wiem czym dokładnie kierował się Marco powracając do Schroniska, ale byłam mu za to niezwykle wdzięczna. Udawanie kompletnie obojętnego tą całą sytuacją wcale mu się nie wychodziło. Był po prostu dobrym człowiekiem, aczkolwiek trochę pyskatym. Lucky o tym wiedział. W innym przypadku nie spoglądałby na niego wzrokiem uwielbienia, które zarezerwowane było jedynie dla psich właścicieli.
Musimy przyznać iż oświadczyny były bardzo oryginalne, jak i romantyczne, ponieważ odbyły się na deskach samego teatru! Alvaro zaskoczył nie tylko publikę, ale i swoją ukochaną.
"To było niesamowite, wcale się tego nie spodziewałam. Alvaro powiedział mi, że zabiera mnie do teatru. To było dziwne i wcale nie miałam ochoty wyjść. Na koniec okazało się, że był to najpiękniejszy wieczór w moim życiu!"
- Minęły dwa tygodnie od oświadczyn, a ona ma już zaplanowany cały ślub? - mruknął Berto, nie odrywając wzroku od artykułu. - Na dodatek wygadała mediom wszystkie szczegóły wraz z datą i miejscem ceremonii. Powinna dodać na koniec, że zaprasza wszystkich.
- Nie jestem zaskoczona. - wzruszyłam ramionami, chrupiąc świeżutką marchewkę. Siedziałam wygodnie na kuchennym blacie wpatrując się w zaczytanego Berto. Pan domu był na treningu, a my na niego czekaliśmy. Przyjaciel Marco zażyczył sobie psa i dzisiaj miał go odebrać ze schroniska. Oczywiście musieliśmy mu w tym towarzyszyć.
- Posłuchaj tego! Wybraliśmy różowe złoto na obrączki bo wychodzi to po za normę ... Boże, ona cała wychodzi po za normę. Czy ona chociaż czyta to co mówi? - podrapał się nerwowo po karku. - A potem Javi będzie mówił, że to z moją głową jest coś nie tak!
- To, że jesteś blondynem, nie oznacza że jesteś głupi.
- Kochana jesteś.
- Cóż to za kółeczko wzajemnej adoracji? - w progu kuchni stanął Marco Asensio we własnej osobie. - Jesteście gotowi? Mam za sobą ciężki trening i jedyne o czym marzę to kanapa oraz święty spokój. Także Twój nowy pupilek ma się znaleźć w ogrodzie, a nie w moim salonie. - zwrócił się do Berto. Ten jedynie zabawnie zasalutował, po czym poszedł ubrać buty. - Mamusia nie uczyła, że dupcią się na blacie nie siedzi? - trzepnął mnie po udzie.
- Zrzędzisz jak stara baba. - zeskoczyłam posłusznie. - Tydzień temu Ci to nie przeszkadzało gdy sam mnie na nim posadziłeś. - dodałam wychodząc dumnie do holu. Posłałam uśmiech Berto, który stał z telefonem w dłoniach. Po chwili całą trójką udaliśmy się do samochodu Marco.
Szczerze mówiąc nie wiem w jakim celu dałam się namówić na towarzyszenie chłopakom w tej jakże ważnej wyprawie. Coś tam Marco pobąkiwał o litości oraz wsparciu, ale przecież Berto wcale nie był upierdliwy. Chyba.
Żwawym krokiem przekroczyliśmy bramę schroniska pod Madrytem. W jednej części znajdowały się psy rasowe, w drugiej zaś tak zwane kundelki. Nie widziałam pomiędzy nimi żadnej różnicy. W końcu szczekały tak samo. Berto uparł się na buldoga francuskiego, któremu nadał już nawet imię.
- Pierre? Chcesz nazwać psa Pierre? - parsknął Marco.
- Co w tym złego? - oburzył się jego przyjaciel podczas wypełniania papierów. - To francuska rasa, więc i imię musi mieć francuskie. Przecież to rasowy pies! Nie mogę go nazwać byle jak!
- Polecenia też będziesz mu wydawał po francusku?
- Wstałeś lewą nogą i się czepiasz.
- Wspomnienie o Twoim chomiku jest nadal świeże.
- Czy to moja wina, że skurczybyk uciekł?
- Skądże. Każdy wypasa chomika niczym konia na trawie.
Odwzajemniłam rozbawione spojrzenie jednej z wolontariuszek, po czym opuściłam pomieszczenie. Z nudów zaczęłam czytać ogłoszenia zachęcające do pomocy. Podziwiałam ludzi, którzy bezinteresownie zajmowali się zwierzakami. Taka praca na pewno nie była łatwa, tym bardziej że wielu z nich robiło to za darmo. Wolne chwile poświęcali na wolontariat, poświęcając temu swoje życie prywatne.
Z uwagą przyglądałam się młodej dziewczynie, która niosła wiaderko z wodą w stronę drugiej części schroniska. Było tam o wiele więcej klatek, co w sumie dziwić nie powinno. Mieszańce cieszyły się mniejszą popularnością niż ich bracia z rodowodem. Stąd też ich większa ilość.
Nie mogąc się oprzeć ogarniającej mnie ciekawości, ruszyłam w ślad za dziewczyną. Z każdym stawianym przeze mnie krokiem hałas był co raz głośniejszy. Jedne psy szczekały, drugie skamlały. Większość dopadała do drzwi od swoich klatek jakby chcąc zrobić na mnie jak największe wrażenie. Nie były wcale głupiutkie. Doskonale zdawały sobie sprawę gdzie się znajdują i co oznacza wizyta obcego człowieka.
- Pomóc w czymś? - zagadnęła młoda wolontariuszka dostrzegając moją obecność. Objęłam się nerwowo ramionami, jakbym została przyłapana na jakimś przestępstwie. - Nie może się pani zdecydować, prawda?
- Właściwie to jestem tu z moim kolegą. - uśmiechnęłam się.
- Koniec podlizywania się! To nie do was! - zawołała z niewidzialną czułością w głosie w stronę psów. - Wykorzystują każdą okazję, aby się stąd wyrwać. Dla niektórych z nich to ostatnia szansa. - westchnęła ciężko. - Ma pani swojego zwierzaka?
- Miałam. W rodzinnym domu. W dzieciństwie wraz z siostrami przynosiłyśmy wszystkie zbłąkane zwierzaki do domu. - uśmiechnęłam się na samo wspomnienie. - Dziś moim rodzicom wystarczy owczarek niemiecki i kot. Niestety nie mam możliwości, aby posiadać własnego. W mojej kamienicy nie możemy trzymać zwierząt.
- Głupota. Nawet Królowa Angielska ma w swoim pałacu psy.
- Są lepiej traktowane niż ludzie. - zażartowałam. W oczy rzuciła mi się ostatnia klatka z której nie dochodziły żadne odgłosy. Kucnęłam przy drzwiczkach spoglądając na zwiniętą w rogu rudą kuleczkę. - Czy wszystko z nim w porządku?
- One też mają uczucia.
- Nie rozumiem.
- Jest taki odkąd go do nas podrzucono. - westchnęła. - Podejrzewamy, że pochodzi z hodowli Shiba inu. Nie jest czystej krwi, więc nie jest tyle wart co jego kuzyni. Jakby to powiedzieć ... prawdopodobnie jego mamusia zapatrzyła się na samca z innej klasy społecznej. - dodała. Tymczasem psiak podniósł swój łebek i spojrzał na mnie smutnymi oczkami. Jego ogonek lekko się poruszył jakby chciał nim zamerdać na powitanie.
- Jak można wyrzucić takiego słodziaka? - szepnęłam.
- Zbyt dużo tu widziałam, by być zaskoczoną.
- Co się z nim stanie?
- Każdy pies ma tu okres ochronny. Jeśli nikt go nie zaadoptuje zostaje ... uśpiony. - odchrząknęła nerwowo. Błyskawicznie posłałam jej oburzone spojrzenie. - Wiem co pani myśli. Mnie również to boli, jednak schronisko nie ma odpowiedniej ilości miejsc. Codziennie ktoś dostarcza nam nowe psy. Staramy się jak tylko możemy, aby uniknąć tej sytuacji, ale nie jesteśmy w stanie uratować wszystkich. A ten ... on nawet nie jest zainteresowany ludźmi. Nikt go praktycznie nie zauważa. Tak jakby ... czekał na swój wyrok.
- Mogłabym jakoś pomóc? - zaoferowałam się. - Na przykład opublikować jego zdjęcie? Jestem pewna, że ktoś się nim zainteresuje. - moje konto na Instagramie obserwowało milion ludzi. Byłam przekonana, że znajdzie się choć jedna osoba, która pokocha tego słodziaka od pierwszego wejrzenia.
- Rozumiem pani dobre chęci, ale nie jestem odpowiedzialna za takie rzeczy. Właściciel uważa, że celebryci jedynie promują się na takich miejscach jak te. Mieliśmy tu kilka takich przypadków. Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale po prostu ... nie mogę. - rozejrzała się wokół, jakby w obawie, że ktoś nas usłyszy. - Proszę z nim o tym porozmawiać. Będzie w poniedziałek. - dodała chwytając puste wiaderko, po czym udała się, aby napełnić je wodą. Z bolącym sercem spojrzałam na psiaka, który niepewnie podszedł pod drzwiczki i usiadł na przeciwko mnie.
- Nie mogę Cię zabrać. - szepnęłam.
- Tu jesteś. - usłyszałam nad sobą głos Marco. - Berto odebrał swojego Lorda Pierre. Czekają na nas w samochodzie. - przeniósł wzrok na mojego towarzysza ze smutnymi oczkami. - Mówiłaś, że nie możesz posiadać zwierząt w mieszkaniu.
- Bo nie mogę! - zerwałam się zdenerwowana.
- Myszko, niepotrzebnie tu przychodziłaś. - westchnął.
- Nienawidzę ludzi. Nienawidzę! - warknęłam ostentacyjnie go wymijając. Ostatni raz zerknęłam na psiaka, który wrócił w swój kąt i zwinął się w kulkę. Musiałam stąd jak najszybciej wyjść, aby nie rozpłakać się jak małe dziecko, któremu mama nie kupiła lizaka. Widok tych smutnych ślepków wręcz łamał moje serce.
Pierre był uroczym pieskiem, który miał szczęście rodząc się z tak zwaną "błękitną krwią". Pogładziłam go po główce, po czym zajęłam miejsce pasażera. Wzrok odwróciłam do szyby, czując jak moje oczy wypełniają się irytującymi łzami.
- Może zamówimy coś do jedzenia? - zagadnął Marco włączając się do ruchu. Nie odpowiedziałam, za to Berto oderwał się od "konwersacji" z Pierre'em, ogłaszając wszem i wobec iż ma ochotę na chińszczyznę. - Maria? Co Ty na to?
- Nie jestem głodna. Odwieź mnie do domu. - poprosiłam.
- Ej, obiecałaś mi pomóc zająć się Pierre'm!
- On sobie sam nie poradzi, a po za tym musisz coś zjeść, więc bez dyskusji. - dodał stanowczo Marco. Nie odpowiedziałam. Nie byłam w stanie. Za to pociągnęłam nosem i spuściłam głowę. - Myszko ...
- Co się stało? - zaniepokoił się Berto. - Czemu płaczesz?
- Źle się czuję.
Marco gwałtownie zahamował. Wytrzeszczyłam swoje oczy, spoglądając na niego zszokowana. Usta zaciśnięte miał w wąską linię, a na twarzy wymalowana była stanowczość. Zawrócił swój samochód dodając gazu.
- Co Ty wyprawiasz? - wydukałam. Nie odpowiedział. Zaparkował swoje Audi pod Schroniskiem, po czym wyszedł bez słowa. Zdziwiona spojrzałam na Berto, który jedynie wzruszył ramionami. Odpięłam swoje pasy, udając się za Asensio. Już z daleka dostrzegłam jak rozmawia ze znajomą wolontariuszką, która posłała mi uśmiech i zniknęła pomiędzy klatkami. - Marco, co się dzieje?
- Wykorzystuję swój urok osobisty i nazwisko, aby nie tracić czasu na papierkową robotę. Podeślę im koszulkę z moim autografem oraz wpłatę na Schronisko i będziemy kwita. A po za tym jestem głodny i zmęczony.
- Ale ...
- Musi pan bardzo kochać swoją kobietę. - uchyliłam usta wpatrując się z dziewczynę z psem na rękach. Moje serce mocniej zabiło, a po policzkach spłynęły łzy wzruszenia. - Jest pani szczęściarą.
- Jest Twój. - dodał Asensio. - Na razie może mieszkać u mnie.
- Na prawdę? - szepnęłam z nadzieją. W odpowiedzi pokiwał głową. Pisnęłam radośnie rzucając się na jego szyję. Z czułością pogładziłam jego zarośnięte policzki, spoglądając wprost w oczy. W tej samej sekundzie zrozumiałam coś, co nie dawało mi spokoju przez ostatnie dni. - Marco, koch ... kochany jesteś. - odchrząknęłam. Spanikowana własnymi uczuciami wyrwałam się z jego ramion i odwróciłam w stronę wolontariuszki z psem.
- Nie ma jeszcze imienia, ale jestem pewna że znajdzie mu pani to idealne. - z uśmiechem podała mi oficjalnie mojego pieska. Pogładziłam jego przyjemną w dotyku sierść i ostrożnie przytuliłam. - Czekał na panią. Jestem tego pewna.
- Dziękuję.
- To ja dziękuję.
W diametralnie innych humorach wracaliśmy do domu Marco. On sam w skupieniu prowadził samochód, a Berto ekscytował się nową przyjaźnią Pierro z moją rudą kuleczką. Z uśmiechem tuliłam psiaka do siebie, nie mogąc uwierzyć w to, co się przed chwilą wydarzyło. Zerknęłam na profil Marco, a moje zdradziecki serce ponownie przyspieszyło.
To dzieje się błyskawicznie.
To dzieje się w mgnieniu oka.
To dzieje się w tym samym czasie, jaki zajmuje spojrzenie za siebie.
Próbuję trzymać się mocno, ale nie ma czasu, by się zatrzymać.
Czym jest to, co zrobiłem z moim życiem?
Wsłuchując się w słowa piosenki, płynącej z samochodowego radia, zrozumiałam iż moje życie skomplikowało się jeszcze bardziej, choć sądziłam że jest to raczej niemożliwie. W Schronisku prawie wyznałam miłość mojemu fałszywemu chłopakowi. Właśnie dziś dotarła do mnie smutna prawda. Byłam zakochana w Marco Asensio, z którym definitywnie musiałam rozstać się za dwa miesiące.
Zwolnij, zwolnij,
Zanim dzisiejszy stanie się naszym wczorajszym dniem.
Zwolnij, zwolnij,
Zanim się odwrócisz i będzie za późno.
*
- Może Kuleczka? - zaproponował Berto.
- To chłopiec. - zaśmiałam się, a wyłożony na kanapie Marco jedynie prychnął pod nosem. Podrapałam szczeniaka za uchem myśląc intensywnie nad imieniem dla niego. - Musi ono coś oznaczać. W końcu dostał drugą szansę od życia.
- Lucky. - rzucił Asensio.
- Lucky? - powtórzyłam za nim, patrząc uważnie na psa. - Idealnie! W końcu szczęście się do niego uśmiechnęło. A więc Lucky! - wzięłam go na ręce i usiadłam obok piłkarza. - Dziękuję. W swoim i jego imieniu.
- Nie na rękę mi była zbiorowa depresja.
- A tak poważnie?
- A tak poważnie. - westchnął ciężko, po czym posadził psa na swoich kolanach. Szczeniak przyjrzał się mu uważnie i zamerdał ogonkiem. - Szkoda go. Mam duży ogród, a to lepsze niż klatka w Schronisku. Przynajmniej na razie.
- Coś wymyślę. Może to najwyższa pora na przeprowadzkę.
Berto oznajmił iż wychodzi z Pierre do ogrodu. Marco postawił mojego szczeniaka na podłodze, aby udał się wraz z nimi. I owszem, podszedł do szklanych drzwi, jednak przy samym wyjściu się rozmyślił. Z daleka obserwował to, co się dzieje za szybą. Tymczasem ja poczułam ręce oplatające mnie w pasie. Błyskawicznie moje ciało zesztywniało.
- Co się dzieje? Zrobiłem coś nie tak?
- Nie. - odchrząknęłam. - Jest z nami Berto.
- Jest w ogrodzie.
- Marco, powinniśmy przystopować. - szepnęłam. Brwi Asensio momentalnie się zmarszczyły. - Nie musimy udawać przed Twoimi przyjaciółmi. Znają prawdę. Patrzą się na nas dziwnie i wcale im się nie dziwię. Mieliśmy ... pewne rzeczy zachować dla siebie. - odchrząknęłam.
- To na pewno o to chodzi? - przyjrzał mi się uważnie. Przytaknęłam odwracając wzrok w stronę psa, który stracił zainteresowanie tym, co się działo w ogrodzie. - No dobrze. - odsunął się ode mnie. Poczułam chłód owiewający moje ramiona. Nie mogłam wyznać mu prawdy. Ani teraz, ani później, ani nigdy. Tymczasem Lucky podszedł do kanapy i spojrzał na nas uważnie. Jego przednie łapki wylądowały na materialne wypoczynku, a ślepka wbiły się w Marco.
- Czuje, że to dzięki Tobie tu jest.
- Raczej wie, że to moja kanapa na którą ma ochotę się wspiąć.
- Czeka na pozwolenie?
- Jest bardziej usłuchany od Berto. - parsknął. - No dobra. Ale tylko dlatego, że go wykąpałaś. - poklepał miejsce pomiędzy nami. Psiak momentalnie je zajął zwijając się w kulkę. Pogładziłam go czule po mądrym łebku, który ułożył na moim udzie.
Nie wiem czym dokładnie kierował się Marco powracając do Schroniska, ale byłam mu za to niezwykle wdzięczna. Udawanie kompletnie obojętnego tą całą sytuacją wcale mu się nie wychodziło. Był po prostu dobrym człowiekiem, aczkolwiek trochę pyskatym. Lucky o tym wiedział. W innym przypadku nie spoglądałby na niego wzrokiem uwielbienia, które zarezerwowane było jedynie dla psich właścicieli.
***
Witamy nowego bohatera :)
To dość przełomowy rozdział w którym Maria przyznaje się sama przed sobą do własnych uczuć. Wiem, że niecierpliwie na to czekałyście :)
Totalnie nie jestem w stanie zrozumieć Alice. To jak ona się zachowuje po prostu woła o pomstę do nieba :D Nie zna słowa prywatność, dla niej po prostu nie istnieje, bo jak inaczej wytłumaczyć to, że sprzedała najważniejsze szczegóły dotyczące ślubu? Chciała się podzielić swoim szczęściem z większym gronem, no ale, żeby aż tak? Naprawdę ma niesamowite parcie na szkło i to może ją kiedyś zgubić. Ale co poradzić... Niech dalej sobie żyje w przekonaniu, że kogoś to interesuje :D
OdpowiedzUsuńMarco sądząc, że nie poradzi sobie w Schronisku bez Marii postanowił wziąć ją ze sobą i dobrze, że to zrobił ^^ Berto postanowił sprawić sobie pupila i wybrał dla niego oryginale imię ^^ No ale tak... Skoro to buldog francuski to i imię francuskie musi być :D Strasznie mnie to rozbawiło hahaha :D Kiedy panowie dokonywali różnych formalności Maria zdecydowała się pochodzić po Schronisku spoglądając na psiaki, które rozpaczliwie pragnęły domu oraz miłości. Szczególnie jeden skradł jej serce <3 Rozmowa z wolontariuszką była pouczająca i nie dziwię się, że Marii zrobiło się żal czworonożnego pieska. Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy ot tak pozbywają się zwierząt i skazują je na taki los :( Sama idea Schroniska jest bardzo szlachetna i mam nadzieję, że dalej będą wykonywać swoją pracę :) W końcu starają się jak mogą, aby zapewnić swoim podopiecznym jak najlepsze warunki. Maria zapragnęła wziąć ze sobą swojego ulubieńca, ale niestety zakaz posiadania zwierząt w jej kamienicy jej to uniemożliwił. Była smutna i nie dziwię się, że emocje wzięły nad nią górę i się popłakała. Ale... :) Od czego jest Marco hihi? <3 Nie spodziewałam się tego, ale zachował się po prostu fenomenalnie! Widząc smutną Marię bez wahania zawrócił i podarował jej rudego pieska :) Maria oniemiała, zresztą... Chyba każdy by się tak zachował na jej miejscu. Takim oto sposobem Marco zyskał nowego lokatora, a Maria swoją rudą kuleczkę rozkoszy, o którą wspólnie będą dbali <3 No i Pierre będzie miał towarzysza zabaw ^^
Marco wybrał idealne imię! Lucky <3 Mając takich właścicieli szczęście rozumie się samo przez się :)
Marco swoim gestem uświadomił Marii, że dziewczyna się w nim zakochała. Pytanie... Co teraz? Czy będzie ukrywać przed nim swoje uczucia, czy może kiedyś się przyzna co naprawdę do niego poczuła? Ach, mam tyle pytań! Ale gdyby Marco nie zależało na Marii to nie zdecydowałby się na coś takiego. Tak mi się przynajmniej wydaje ^^ Och, co tutaj się będzie działo hihi :D
<3333
O mamuniu. Maria prawie wyznała miłość Marco! :o Ale szczerze, to wydaje mi się, że Marco tym, co zrobił, pokazał Pombito, że jest dla niego ważna i bardzo mu na niej zależy. To też jakby wyznanie, czyż nie?
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać, jak to się dalej potoczy. W końcu Maria i Marco zostali właśnie rodzicami małego Lucky'ego 😁❤️
ahhh Marco... ty ideale! na początku jak czytałam o tym wypadzie do schroniska to pomyślałam - przygarnie kota, nie uda jej się przejść obojętnie... i w sumie miałam rację, tyle tylko, że zamiast kota wyszła z uroczym psiakiem, który będzie w domu Marco. Chłopak sam się nie chce do niczego przyznać, ale bez powodu nie zaproponował swojego lokum, on BARDZO chce aby Maria go odwiedzała i może nie zawsze, aby siedziała na kuchennym blacie. Choć dobrze mu dogryzła.
OdpowiedzUsuńI nareszcie... dobrze, że choć Maria przyznała się do swoich uczuć. Nie od dziś wiadomo, że kobiety są zdecydowanie bardziej ogarnięte, choć ja czekam aż oni w końcu usiądą i porozmawiają na poważnie, wyznają sobie co do siebie czują, a nie - nasz układ skończy się za 2 miesiące i tak powinniśmy żyć... oboje wiedzą, że to już nie jest układ, a początek udanego związku :D czekam na następny, oby szybciutko się pokazał i zapraszam do siebie na nowe ;)
Nareszcie! Już myślałam, że się nie doczekam. Maria w końcu przyznała, że zakochała się w Marco. No normalnie odkrycie sezonu. Ma taki zapłon, że nawet żółw by ją wyprzedził.
OdpowiedzUsuńAle może zacznę od początku. Przede wszystkim Alicie już przestała mnie wkurzać. Teraz wywołuje już tylko śmiech. Serio, ta kobieta jest po prostu żałosna. Wszystko co robi jest po to, by zdobyć zainteresowanie mediów. Własny ślub nie ma dla niej większego znaczenia, chyba że pojawią się na nim papparazzi. To już po prostu robi się śmieszne. Mam szczerą nadzieję, że niedługo, któś wytknie jej głupotę i zupełnie ją ośmieszy. Tak, by w końcu zastanowiła się nad swoim życie.
Cała akcja ze schroniskiem totalnie podbiła moje serce. Po prostu uwielbia zwierzaki wszelkiego typu, sama mam 6 kotów i 2 psy z "odzysku". Więc serce mi się krajało, gdy czytałam o tych wszystkich biednych psinkach, które czekają na dom. Rozumiem więc Marię, która nie mogła wyrzucić z głowy obrazu małego, samotnego szczeniaka. Na jej miejscu przeżywałabym to równie mocno.
I dlatego Marco oficjalnie został moim bohaterem. Oczywiście przeczuwałam, że wróci po szczeniaka. Innej opcji w ogóle nie brałam pod uwagę. Serio, nie mam pojęcia jak opisać szczeście moje i Marii, gdy Lucky w końcu odnalazł dom. Marco jest po prostu niesamowity. I po prostu wiem, że kocha Marię, jest w niej zakochany po uszy. Gdyby było inaczej nie wziąłby Luckiego, nie pozwoliłby mu mieszkać w ogródku, a już na pewno siedzieć na kanapie.
Lucky już pokochał Marco. Maria też w końcu przyznała, że jest zakochana. I teraz ciekawi mnie, co zrobi dalej. Mam nadzieję, że nie będzie długo dusić w sobie tego uczucia. No i Marco też mógłby ruszyc cztery litery i dać jej znać, że czuje to samo. Ta historia musi skończyć się dobrze. Innej opcji nie widzę.
To tyle ode mnie. Dużo weny życzę i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam
Violin
Czy Alice naprawdę musi się dzielić każdym aspektem swojego życia z całym światem? Nawet tymi fragmentami, które powinny być w głównej mierze zarezerwowane wyłącznie dla niej i jej najbliższych?
OdpowiedzUsuńJej jedynym celem w życiu chyba naprawdę jest bycie na nieustannym świeczniku.
Ledwie przyjęła oświadczyny, a już ma zaplanowany ślub w najmniejszych szczegółach. W dodatku rozpowiada o nich na prawo i lewo. Nie zostawiając miejsca na ani gram prywatności.
Jej zachowanie jest coraz bardziej żenujące i aż boję się, co ona jeszcze może wymyślić.
Maria łapie coraz lepszy kontakt z przyjaciółmi Marco, co na pewno go cieszy. W końcu lepiej, aby ważne dla niego osoby pozostawały w dobrych relacjach.
Odwiedziny schroniska na pewno były ogromnym przeżyciem dla Marii. Te wszystkie biedne psiaki, które zostały porzucone na pastwę losu... Mi samej łamało się serce, gdy o tym czytałam. Na bezduszność niektórych ludzi po prostu szkoda słów.
Nic więc dziwnego, że Maria wyszła stamtąd załamana. Jest w końcu dobrą i empatyczną osobą, która nie potrafi przejść obojętnie wobec krzywdy innych. Niestety sama nie mogła pomóc, bo ma zakaz posiadania zwierząt w kamienicy. (Coż za absurdalna zasada!)
Na całe szczęście Marco wziął sprawę w swoje ręce i mig rozwiązał ten problem. Zachował się wspaniale. Proponując, aby Lucky zamieszkał na razie u niego. Nie dość, że uratował mu życie, to jeszcze Maria będzie teraz częstym gościem u niego w domu. Przy okazji Pierre chyba zyskał nowego kompana do zabawy.
Maria w końcu przyznała się sama przed sobą, że zakochała się w Marco. O mało co, a i on przez przypadek poznałby prawdę. Szkoda tylko, że dziewczyna myśli, że to nie ma żadnej racji bytu i uparcie upiera się przy skończeniu układu w ustalonym terminie. Aby nie cierpieć bardziej postanowiła także trochę rozluźnić swoje relacje z Marco. Co z tego dalej wyjdzie? Nie mogę się już doczekać, aby się dowiedzieć. 😊